Niekiedy tylko szczególnie ładne anegdoty niczym Janosik odbieram bogatym postaciom autentycznym i daję biednym postaciom fikcyjnym. Tak było np. w „Morderstwie pod cenzurą” z cudzą wizytówką, którą Zielny wręczył podpitemu gościowi restauracji „Europa”, umawiając się na pojedynek. W rzeczywistości autorem podobnej zgrywy był podobno Józef Łobodowski.
Kawiarenka Kryminalna: Panie Marcinie, dlaczego kryminał i dlaczego retro?
Marcin Wroński: Akurat u mnie najpierw było retro, a potem kryminał. Już w zamierzchłych latach 90., kiedy jako student przeglądałem przedwojenne plany i gazety, miałem wielką ochotę napisać powieść rozgrywającą się w przedwojennym Lublinie, tylko wtedy jeszcze nie wystarczało mi na to rozumu i umiejętności. Potem, gdy zacząłem się zastanawiać, w jaki gatunek to ubrać, uznałem, że do przedwojnia najlepiej pasuje albo romans, albo właśnie kryminał. Niestety na romansach nie znam się zupełnie, więc pozostała mi powieść detektywna.
KK: Głównie pisze Pan o międzywojniu, choć w powieści „Officium Secretum. Pies Pański” opisuje Pan czasy współczesne, a w ostatniej książce o komisarzu Maciejewskim pod tytułem „Pogrom w przyszły wtorek” przeniósł Pan akcję w początkowe lata Polski Ludowej. O którym z tych okresów pisze się Panu najlepiej?
M.W.: Międzywojnie pociąga mnie najbardziej, ale nie planuję w najbliższym czasie umierać, więc mam przed sobą jeszcze z dziesięć powieści do napisania, no i nie chciałbym, aby wszystkie były o tym samym. Druga połowa lat 40. kusi mnie jako pisarza swoją tymczasowością i powojenną anarchią, ale jest też obrzydliwa i okrutna; gdy się w to wnika, chwilami aż boli, co odczułem przy „Pogromie w przyszły wtorek”. Z pisaniem o współczesności mam największy problem. Niby wszystko jest jasne i oczywiste, bo naoczne, ale rzeczywistość zmienia się na naszych oczach. Drugą powieść z cyklu „Officium Secretum” miałem już zaplanowaną, gdy zmiany polityczne pomieszały mi plany i dwa tygodnie szkicowania fabuły poszły do kosza.
KK: Gdyby mógł Pan wybierać, nie wolałby Pan żyć w Lublinie międzywojennym?
M.W.: Oczywiście, że bym wolał, bo płaciłbym o wiele niższe podatki i miałbym służbę domową. W tamtych czasach nie była to zbyt kosztowna przyjemność. Samo miasto miałoby mi też do zaoferowania sporo o wiele tańszych rozrywek. Z tym że wbrew pozorom wcale nie idealizuję II RP! Jako heteroseksualny rzymski katolik narodowości polskiej nie miałbym powodów, by czuć się w niej nie na swoim miejscu, zwłaszcza że nigdy nie miałem temperamentu politycznego. Niemniej tamta Polska dla wielu była raczej macochą niż matką.
KK: Czy podarował Pan jakieś cechy Marcina Wrońskiego Zygmuntowi Maciejewskiemu?
M.W.: Mamy nieco wspólnych zainteresowań i nałogów, zapewne chwilami także podobne poczucie humoru, ale zapewniam Panią, że Marcin Wroński jest facetem o wiele mniej ciekawym niż Zyga Maciejewski.
KK: Gdyby spotkał Pan Zygę, zaprzyjaźniłby się Pan z nim?
M.W.: Z pewnością! Zresztą gdy zaczynałem pisać o komisarzu Maciejewskim, kreśliłem taki świat i takie postaci, żeby praca dostarczała mi nieco zabawy. Potem trochę się to skomplikowało, gdy w „A na imię jej będzie Aniela” i kolejnych retrokryminałach zacząłem sięgać po trudniejsze problemy, ale Zyga został przecież ten sam. Tylko spotkania z nim mogłyby być dla mnie kłopotliwe, bo staram się tyle nie pić.
KK: Ile części przygód Zygmunta Maciejewskiego planuje Pan napisać? Czy będzie Pan go jeszcze męczył PRL-owskimi realiami, czy raczej powróci Pan do Dwudziestolecia Międzywojennego?
M.W.: Książek o Maciejewskim będzie w sumie dziesięć. Na tyle podpisałem umowę z wydawcą i zamierzam się z niej wywiązać. Przy okazji postaram się udowodnić sobie i Czytelnikom, że cykle kryminalne mogą być różnorodne, dlatego w miarę możliwości staram się grać różnymi stylami i pokazywać Zygę Maciejewskiego w różnych czasach i okolicznościach. Przede wszystkim jednak będzie on prowadził śledztwa w dekoracjach przedwojennych, to wynika głównie z logiki postaci. Przecież po wojnie eks-komisarz Maciejewski został społecznym pariasem! Zamierzam to pokazać w powieściowym tle, ale gdybym kazał mu prowadzić prywatne śledztwa w czasach bierutowsko-stalinowskich czy za Gomułki, byłaby to fantastyka, nie kryminalny realizm.
KK: Co czeka Zygę w następnej, szóstej już części jego przygód?
M.W.: W lipcu 1938 r. w Lublinie ma miejsce II Krajowa Wystawa Koni Remontowych, na którą zjeżdża się generalicja ze stolicy i czołowi hodowcy, w tym sporo arystokracji. A tu krępująca nieprzyjemność: w stajni leży sobie trup. Zyga Maciejewski będzie musiał rozwiązać coraz bardziej gmatwającą się sprawę, odwiedzić majątek księcia Czetwertyńskiego i znieść nieco upokorzeń. Będzie też przeplatał się z tym wątek upadku lubelskiego hipodromu w latach 50. Więcej na razie mogą wiedzieć tylko redaktorzy.
KK: Czy Zyga będzie kiedyś wiódł tak zwane „normalne” życie, to znaczy wysprząta swój dom na Rurach Jezuickich, zamieszka z Różą i Olkiem i będą żyli długo i szczęśliwie?
M.W.: Nie sądzi Pani, że mój bohater bywa interesujący głównie dlatego, że żyje długo i nieszczęśliwie?
KK: Przygotowując się do pisania, pewnie wykonuje Pan niezły kawał roboty śledczej, grzebiąc w historii Lublina. Czy w swoich książkach opisuje Pan jakieś autentyczne postacie bądź anegdoty z życia miasta?
M.W.: Ależ tak! Jestem zbyt mało pomysłowy, by ubarwić drugi plan wyłącznie zdarzeniami fikcyjnymi. Zaś bardziej serio: wielokrotnie się przekonałem, że siła faktu, siła autentyku jest w literaturze naprawdę potężna i warto takie wątki, oczywiście nienachalnie i odmierzone po aptekarsku, włączać do kryminału. Autentyczni są np. wszyscy lubelscy komendanci, a pojawiający się prawie stale poeci Zakrzewski i Trąbicz to wariacje na temat Józefa Łobodowskiego i Józefa Czechowicza, łącznie z przeróżnymi plotkami na ich temat. Niekiedy tylko szczególnie ładne anegdoty niczym Janosik odbieram bogatym postaciom autentycznym i daję biednym postaciom fikcyjnym. Tak było np. w „Morderstwie pod cenzurą” z cudzą wizytówką, którą Zielny wręczył podpitemu gościowi restauracji „Europa”, umawiając się na pojedynek. W rzeczywistości autorem podobnej zgrywy był podobno Józef Łobodowski.
KK: Jak sam Pan przyznaje, jako jeden z nielicznych w Polsce Autorów żyje Pan z pisania. Jak wygląda dzień zawodowego pisarza?
M.W.: Dość monotonnie, jak to w życiu. Staram się nie wstawać zbyt późno i około 9-10 siadam do komputera. Odpowiadam na najpilniejsze mejle, po czym albo piszę, albo planuję kolejne teksty, czy to tworząc plan, czy też wyszukując i czytając materiały. Trwa to z przerwami na kawę i papierosa do popołudnia, a potem zwykle siadam jeszcze do pracy wieczorem. Tak wygląda typowy dzień biurowy literata, dlatego na spotkaniach autorskich miewam kłopoty, gdy Czytelnicy oczekują, że opowiem o natchnieniach albo przygodach jak z biografii znanych ludzi.
KK: Czyta Pan swoich kryminalnych kolegów po fachu?
M.W.: Niestety mam na to mniej czasu, niżbym chciał, ale staram się orientować w tym, co piszą inni. Mam z tego zresztą wiele przyjemności, bo jestem raczej wdzięcznym czytelnikiem. Nie rozbieram odruchowo cudzych książek na czynniki pierwsze i nie analizuję, tylko daję się uwodzić fabule – o ile uwodzi. Moje kryminalne lektury ograniczają się jednak głównie do czołówki polskich pisarzy i erudycję kryminalną mam z pewnością mniejszą niż Pani. Większość moich lektur to artykuły i monografie historyczne, dawne podręczniki służby śledczej i inne rzeczy przydatne w pracy.
KK: Czy planuje Pan w najbliższym czasie napisać powieść spoza serii o Maciejewskim, może dziejącą się poza Lublinem?
M.W.: W najbliższym czasie nie, bo jak już powiedziałem, mam zobowiązania retrokryminalne wobec wydawcy. Wobec Czytelników też – oni częściej pytają mnie o Maciejewskiego niż np. o. Glińskiego z „Officium Secretum”. Jednak chociaż pisarzem zawodowym zostałem dzięki retrokryminałom, to zawsze starałem się być pisarzem różnych form i o tym, co będę robił po zakończeniu cyklu z Zygą, myślę cały czas. A od czasu do czasu zdarzają mi się skoki w bok. Chociażby w lipcu tego roku na Złotej w Lublinie miała premierę moja pisana wierszem pseudobarokowym jednoaktowa komedyjka uliczna o pięknej Złotniczance i jej licznych kochankach.
Wywiad przeprowadziła Marta Matyszczak
Marcin Wroński – jest autorem osadzonych w Lublinie kryminałów retro o komisarzu Zygmuncie Maciejewskim. W serii ukazały się: „Morderstwo pod cenzurą”, „Kino Venus”, „A na imię jej będzie Aniela”, „Skrzydlata trumna” i „Pogrom w przyszły wtorek”. Był dziennikarzem, nauczycielem i redaktorem, pisał książki dla dzieci, piosenki i skecze do swojego kabaretu „Osoby o Nieustalonej Tożsamości”. Zadebiutował zbiorem opowiadań „Udo Pani Nocy”. Wydał też thriller kościelny „Officium Secretum. Pies Pański”.