Dni pisarza są potwornie nudne i mało widowiskowe, to musi być naprawdę jedna z trzech najmniej widowiskowych profesji świata. Nawet księgowi mają lepiej, mogą sobie wyjść zza biurka, żeby wyjaśnić kwestie VAT z działem handlowym. Dzień pisarza polega tymczasem na siedzeniu na krześle wiele godzin dziennie. Dni kiedy mogę wyjść i zbierać materiały do powieści, albo kiedy mogę wyjść i spotkać się z czytelnikami – to jak przepustka z więzienia.
Kawiarenka Kryminalna: Bycie pisarzem to trudny chleb. Dlaczego wybrał Pan ten zawód?
Zygmunt Miłoszewski: Jak wybierałem, nie miałem pojęcia, że jest trudny. Pisałem debiutancki horror i byłem pewien, że – ponieważ w Polsce nie było wówczas literatury grozy właściwie wcale – zgarnę wszystkich czytelników Stephena Kinga, potem kino, potem kariera międzynarodowa, wiadomo. Cóż, byłem początkującym pisarzem, wolno mi było być megalomanem. Dziesięć lat ciężkiej pracy zajęło mi osiągnięcie etapu, kiedy mogę w miarę żyć z pisania. I ciągle jest to chleb trudny, ale nie narzekam, chwilowo ciągle wolę robić to, niż cokolwiek innego. Odpowiada mi praca tylko i wyłącznie we własnym towarzystwie.
KK: Jak wygląda dzień pisarza i jak to znosi jego rodzina?
Z.M.: Dni pisarza są potwornie nudne i mało widowiskowe, to musi być naprawdę jedna z trzech najmniej widowiskowych profesji świata. Nawet księgowi mają lepiej, mogą sobie wyjść zza biurka, żeby wyjaśnić kwestie VAT z działem handlowym. Dzień pisarza polega tymczasem na siedzeniu na krześle wiele godzin dziennie. Dni kiedy mogę wyjść i zbierać materiały do powieści, albo kiedy mogę wyjść i spotkać się z czytelnikami – to jak przepustka z więzienia. Rodzina to znosi zazwyczaj nieźle. Po pierwsze, jestem cały czas pod ręką. Po drugie, jak mi się nie chce pisać, to gotuję, żeby mieć wymówkę, że nie pracuję. Niestety często pod koniec pisania robię się drażliwy, zamieniam się w nieogolonego wariata w starym polarze, który mówi do siebie, a ze światem porozumiewa się poirytowanymi mruknięciami.
KK: Dlaczego wybrał Pan kryminał? Czy nie kusiło Pana odnaleźć się w literaturze tzw. głównego nurtu?
Z.M.: Jak zaczynałem, to nawet nie wiedziałem, że istnieją takie podziały, potem mi krytycy wytłumaczyli. Chcę pisać ciekawe książki i wybierając różne pomysły, nie zastanawiam się, co to za gatunek. Lubię jak powieść ma początek, środek i koniec, a ten środek to niesamowite i niewiarygodne przygody, więc pewnie pozostanę wierny prozie popularnej. Taką lubię czytać i taką chcę pisać. Chodzi mi po głowie fantastyka, wyzwaniem też byłby romans, często o tym myślę.
KK: Dlaczego porzucił Pan Szackiego i napisał thriller?
Z.M.: A dlaczego nie jemy codziennie kotletów schabowych? Bo to i niezdrowe, i nudne. Napisałem dwie powieści o Szackim i na myśl o trzeciej ogarniała mnie taka fala znużenia, że musiałem odskoczyć w inny temat. Nie lubię serii jako czytelnik, nie lubię też jako pisarz, uważam, że trochę nie fair serwować jest ludziom w kółko tego samego kotleta, tylko raz z ziemniaczkami, a raz z frytkami. Miałem poza tym problem psychologiczny, że buduję swoją karierę na złych, najgorszych emocjach, takich, które w skądinąd jasnym i fajnym świecie stanowią margines. Ale Szacki powróci na zamknięcie trylogii, spokojnie.
KK: Kiedy więc możemy się spodziewać trzeciej części przygód Szackiego?
Z.M.: Za rok.
KK: By zapoznać się z realiami opisanymi w „Ziarnie prawdy”, na jakiś czas zamieszkał Pan w Sandomierzu. A jak przygotowywał się Pan do napisania „Bezcennego”?
Z.M.: Długo. Temat grabieży dzieł sztuki w czasie wojny, temat odzyskiwania tej sztuki, w ogóle temat sztuki, antykwariatów, aukcji, marszandów, kolekcjonerów – wiele miesięcy rozmawiałem z ludźmi i siedziałem w bibliotekach, zanim w ogóle napisałem pierwsze zdanie. Ale dzięki temu odkryłem wiele rzeczy, na które inaczej na pewno bym nie wpadł. Na przykład szalonego polskiego XIX-wiecznego kolekcjonera, hrabiego Ignacego Milewskiego, który kupił sobie wyspę na Morzu Śródziemnym, na tej wyspie wybudował pałac i trzymał tam swoją bajkową kolekcję polskich malarzy.
KK: „Bezcenny” to thriller z rozmachem. Bohaterowie z łatwością przemieszczają się nie tylko między krajami, ale i kontynentami. Był Pan we wszystkich opisanych miejscach?
Z.M.: Prawie. Nie byłem na wyżej wymienionej wyspie Milewskiego. Wówczas nazywała się Santa Catarina, dziś jest chorwacką wyspą Sveta Katarina, mieści się tam hotel. Mam ochotę wybrać się tam na śródziemnomorski weekend.
KK: Każdy, kto przeczyta „Bezcennego”, dwa razy zastanowi się, zanim wsiądzie do kolejki na Kasprowy. Czy zamierza Pan napisać kolejny thriller i przeprowadzić jakiś zamach bombowy na którąś z turystycznych świętości Polaków?
Z.M.: Thrillerów chwilowo nie planuję, poza tym już chyba zużyłem najlepsze miejsce na widowiskowy zamach terrorystyczny – czyli kolejkę na Kasprowy. Chociaż kopalnia soli w Wieliczce wypełniona zakładnikami, to też by mogło być niezłe. Albo proszę wyobrazić sobie, gdyby doszło w Krakowie do zagrożenie epidemiologicznego i z braku lepszych miejsc ośrodek kwarantanny urządzono by na terenie obozu w Oświęcimiu. Mocne, prawda?
KK: Podpadł Pan już niejednemu. Po „Uwikłaniu” zarzucano Panu poglądy propisowskie, po „Ziarnie prawdy” Sandomierz i miłośnicy „Ojca Mateusza” obrazili się na Pana. Teraz sam premier, o ile czyta kryminały, pewnie wpisze Pana na swoją czarną listę. Jak to więc jest z tym narażaniem się? Czy dla odmiany spotkał Pan kogoś obdarzonego autoironią?
Z.M.: Spotkałem legiony ludzi obdarzonych autoironią, mam wielu wspaniałych fanów w Sandomierzu na przykład. Oczywiście głośniej jest o obrażonych i urażonych, ale to jest naprawdę margines. I dość w sumie optymistyczny dowód na to, że literatura ciągle potrafi budzić emocje. A narażam się dlatego, że rolą każdego artysty, nawet pisarza kryminałów, jest bunt i krytyka. Zwłaszcza jeśli chodzi o władzę i zastany porządek społeczny. A nasz porządek, oparty coraz mocniej na segregacji majątkowej i na zabetonowanej scenie politycznej, wymaga nie tyle zmian, co rewolucji. I na pewno nie przestanę o tym pisać, nawet jeśli będzie to oznaczało walczenie w sądach z urażonymi.
KK: Czy mógłby Pan zdradzić Czytelnikom Kawiarenki Kryminalnej szczegóły dotyczące ekranizacji „Ziarna prawdy”? Kogo zobaczymy w rolach głównych?
Z.M.: O obsadzie na pewno nie będę mówił, bo to odpowiedzialność reżysera i nawet jeśli z Borysem Lankoszem o różnych osobach rozmawiamy, to na pewno te osoby nie mogą się dowiadywać w taki sposób, czy są lub nie są brane pod uwagę. Ale mogę powiedzieć, że sprawy nabierają rozpędu i wszystko teraz wskazuje na to, że film będzie powstawał wiosną.
KK: „Bezcenny” aż prosi się o zekranizowanie. Czy są takie plany?
Z.M.: Nie. I nie sądzę, żeby się pojawiły. Film jest o wiele za drogi na możliwości polskiej kinematografii, a nawet ja nie jestem tak pyszny, żeby wierzyć w zainteresowanie Hollywood.
KK: Czy czyta Pan swoich kolegów po fachu i mógłby nam polecić jakichś polskich „kryminalistów”?
Z.M.: Oczywiście. Najbardziej Kasię Bondę, która pisze zarówno fantastyczną kryminalną literaturę faktu (wywiady z kobietami skazanymi za zabójstwo w „Polskich morderczyniach”, kulisy tworzenia psychologicznych portretów sprawców przestępstw w „Zbrodni niedoskonałej”), jak i fabularne kryminały z profilerem w roli głównej. Oraz Marcina Wrońskiego, którego cykl retro o przedwojennym i tuż powojennym Lublinie bardzo cenię. Jego ostatnia powieść „Pogrom w przyszły wtorek” to naprawdę wspaniały portret Polski tuż po wojnie. Osobliwego czasu, kiedy mieszają się ze sobą trzy mentalności, ta stara przedwojenna, ta okupacyjna i ta nowa. A niezależnie od opisu obyczajów – świetny to jest kryminał.
KK: Już dwukrotnie został Pan uhonorowany Nagrodą Wielkiego Kalibru, jest Pan też doceniany zagranicą. Czy spodziewał się Pan takiego sukcesu, zaczynając swoją przygodę pisarską?
Z.M.: Jasne. Przecież mówiłem, megaloman to moje drugie imię.
Wywiad przeprowadziła Marta Matyszczak
Zygmunt Miłoszewski - prozaik, dziennikarz, autor scenariuszy. Zadebiutował w 2004 roku na łamach „Polityki” opowiadaniem „Historia Portfela”. Wydał min. powieść grozy pod tytułem „Domofon”, dwa kryminały o prokuratorze Teodorze Szackim („Uwikłanie” i „Ziarno prawdy”) - oba uhonorowane Nagrodą Wielkiego Kalibru. Na podstawie „Uwikłania” powstał film o tym samym tytule w reżyserii Jacka Bromskiego. Najnowsza powieść Miłoszewskiego to thriller „Bezcenny”.