To już drugi tom tetralogii, za sprawą której Katarzyna Bonda podbija polski rynek czytelniczy. Tym razem autorka umiejscowiła akcję książki w swoich rodzinnych stronach, konkretnie w Hajnówce. Sięgnęła do krwawych wydarzeń, które miały tam miejsce tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej, prezentując czytelnikowi powieść kryminalną z szeroko zarysowanym tłem historycznym.
Znana nam już z Pochłaniacza Sasza Załuska, profilerka z Trójmiasta, jedzie do Hajnówki, by skonfrontować się z Łukaszem Polakiem, ojcem swojej córki. Jednak podczas wyjazdu, który miał być tylko weekendowym wypadem, Sasza wplątuje się w śledztwo, które nie pozwoli jej tak szybko opuścić wschodnich stron.
Piotr Bondaruk, miejscowy biznesmen, ważna persona w mieście, bierze ślub z młodą dziewczyną, która, biorąc pod uwagę wiek, mogłaby być jego wnuczką. Podczas wesela panna młoda znika bez śladu. To już nie pierwsza na przestrzeni lat kobieta Bondaruka, którą spotyka podobny los. Miejscowa policja jest przekonana, że przedsiębiorca maczał palce w tych wypadkach, jednak nie może, bądź nie chce mu tego udowodnić. Załuska dziwnym trafem znajduje się w samym centrum wydarzeń, za każdym razem, gdy dochodzi do kolejnego dramatu. Wkrótce też staje się jedną z głównych podejrzanych.
Bonda doskonale przedstawia duszną atmosferę małego miasteczka, gdzie każdy zna każdego. W Okularniku większość mieszkańców Hajnówki jest ze sobą powiązana, także tajemnicami, które sięgają czasów powojennych, kiedy to miał miejsce pogrom prawosławnych wsi w okolicach Bielska Podlaskiego dokonany przez oddziały polskiej partyzantki antykomunistycznej. Do tej pory niechętnie mówi się o tym ludobójstwie, zmowa milczenia trwa w najlepsze, bo tak jest najwygodniej. Bonda czerpie tu z historii swojej własnej rodziny, gdyż z rąk wojsk Romualda Rajsa „Burego” zginęła jej babcia.
Z jednej strony, to emocjonalne przywiązanie autorki do tematu stanowi o sile tej powieści, ponieważ jest ona napisana z pasją i pazurem. Z drugiej jednak, Bonda nie jest w stanie odkleić się od rodzinnej tragedii i tworzy postać inspirowaną swoją protoplastką - Katarzynę, która jest bohaterką wręcz spiżową, bez wad, uciemiężoną, wyidealizowaną. A historia jej córki do pewnego momentu przypomina bajkę o Kopciuszku.
Sama warstwa historyczna powieści jest niezwykle ciekawa, przekłada się też na współczesną sytuację społeczną w tamtych rejonach. Hajnówka jawi się tu jako wciąż gorejący tygiel kulturowy, w którym Polacy walczą z Białorusinami, prawosławni z katolikami. Zresztą to o wiele bardziej rozbudowana mieszanka. W Okularniku nacjonalistyczne bojówki grasują po lasach i szykują się do wojny, a czytelnik zastanawia się, ile procent prawdy jest w tym przerysowanym na potrzeby literackiej fikcji obrazie.
Bonda porusza też kwestię tożsamości każdego z nas. Jak to skąd jesteśmy wpływa na to, kim jesteśmy. Mówi o tym, że nie sposób odciąć się od własnych korzeni, które są tam, gdzie leżą prochy naszych przodków.
Okularnik jest ogromny, liczy sobie 835 stron. A na nich znajdziemy stanowczo zbyt wiele wątków, za dużo postaci, w których czytelnik zaczyna się gubić, nie wie, co jest tu główną osią akcji i jakie szczegóły warto zapamiętać. Bonda podaje nam mnóstwo detali, które często nie są potrzebne do niczego – ani do rozwiązania zagadki, ani do stworzenia klimatu powieści – tylko gmatwają fabułę. Po co komu znać historię życia trzecioplanowych postaci od kołyski aż po grób, postaci, które nie mają znaczenia dla głównego wątku? Okularnik jest przegadany, choć czyta się go lekko.
Powieść rozkręca się niezwykle powoli. Przez pierwsze dwieście stron właściwie nic istotnego się nie wydarza i nie wiadomo w sumie, o czym będziemy czytać. Rozwiązanie zagadki jest wyciągnięte z zupełnie innej beczki niż cała opowieść. Jednego możecie być pewni – takiego zakończenia nie przewidzicie. Nawiasem mówiąc, o wiele bardziej od samego wątku kryminalnego, zainteresował mnie ten historyczny. Bonda ma odwagę poruszać drażliwe kwestie, iść pod prąd.
Długo zastanawiałam się, dlaczego Sasza irytuje mnie w Okularniku, czego przy lekturze Pochłaniacza nie było. A ona jest po prostu nieudolna. Jedzie do Hajnówki, pakuje się w tarapaty, nie potrafi się z nich wyplątać, nawet profilu nie umie zrobić, choć podobno jest w tej kwestii ekspertką. Nic jej się nie udaje i nawet nie jest mi jej żal. Co ciekawe, dochodzi w najnowszej powieści do starcia dwóch protagonistów stworzonych przez Bondę, bo pojawia się tu Hubert Meyer, także profiler, znany z wcześniejszej serii kryminałów autorki.
W książkach Katarzyny Bondy nie ma ściemy. Pisarka każdy opisywany detal sprawdza na własnej skórze, jeździ do miejsc, w których umieszcza akcję powieści, rozmawia z ludźmi, wykazuje iście reporterskie podejście do swego fachu. Chwała jej za to. Jednak okrojenie tak objętościowe, jak i fabularne, wyszłoby jej powieściom, moim zdaniem, na dobre.
Na koniec jeszcze słów kilka o samym fenomenie popularności Katarzyny Bondy. Niezwykle cieszę się z sukcesów autorki, tak na polskim poletku, jak i niedługo anglojęzycznym (jej powieści będą przetłumaczone na ten język). Bo może dzięki Bondzie Polacy zrozumieją, że po pierwsze, nie ma się co wstydzić czytania kryminałów, gdyż mogą być one świetną literaturą, w której chodzi o coś więcej niż tylko o odpowiedź na odwieczne pytanie, kto zabił. Po drugie zaś, może pojmiemy, że nie powinniśmy mieć żadnych kompleksów wobec skandynawskiej czy jakiejkolwiek innej literatury kryminalnej. Polscy autorzy są równie zdolni co ich koledzy z innych krajów. Należy ich czytać, bo opowiadają o najbliższym nam kawałku tego świata. A robią to znakomicie.
Katarzyna Bonda
Okularnik
Muza
Warszawa, 2015
835 s.