Na maltańskiej wyspie Gozo Michael Dobbs reperuje skołatane nerwy. Były szef kancelarii premier Margaret Thatcher na własnej skórze poznał kapryśny charakter Żelaznej Damy. W scenerii rajskiej wyspy wpada na pomysł przekucia porażki w życiowy sukces. Swoje żale przelewa na papier, rezultatem czego powstaje bestsellerowa powieść o wyeliminowaniu brytyjskiego premiera. Do życia powołany zostaje machiaweliczny Francis Urquhart, który w swojej drugiej odsłonie jako Frank Underwood pnie się po szczeblach władzy w rewelacyjnym serialu House of cards.
Od pojawienia się pierwszego wydania książki upłynęło ćwierć wieku, a poruszany w niej temat pozostaje nadal aktualny. Rzecz najogólniej tyczy się zawiedzionych nadziei, rozczarowań oraz siły charakteru. Bohater stworzony przez Dobbsa nie użala się nad sobą, nie rozpamiętuje poniesionych porażek. Francis prawie natychmiast postanawia, zupełnie jak sam autor, uciec do przodu. Zemsta będzie słodka i okrutna.
Urquhart jako rzecznik dyscypliny partyjnej zbiera haki na polityków i wycisza skandale obyczajowe. Jego wiedza pozwala mu szantażować kolegów. Ostrzy sobie zęby na tekę ministra. Jego przełożony - premier i szef Partii Konserwatywnej - roztrwonił poparcie społeczne. Leci w sondażach na łeb na szyję. Po z trudem wygranych wyborach kurczowo trzyma się stołka i ku zdziwieniu wszystkich, nie wprowadza żadnych zmian. Zawiedzione nadzieje pchają proaktywnie usposobionego Francisa do przeprowadzenia zamachu stanu.
Już od samego początku Dobbs puszcza do czytelnika oko. Inicjały Francisa Urquharta – F.U. - to jednocześnie akronim angielskiego „fuck you”. Jak dla niezorientowanych nader ekwilibrystycznie wyjaśniła w przypisie tłumaczka, oznacza to: „najbardziej dosadną formę powiedzenia komuś, że ma odejść i dać nam spokój”. FU, po trosze alter ego Dobbsa, któremu nadepnięto na odcisk, nigdzie się nie wybiera, a tym bardziej nie zostawi nikogo w spokoju. Przy pomocy upartej dziennikarki Mattie Storin snuje misterną intrygę, która wywinduje go na szczyty władzy. Za wszelką cenę Francis chce usunąć ze stanowiska obecnego premiera, by samemu wprowadzić się na 10 Downing Street.
Jeśli chodzi o kreację bohaterów, irytuje naiwność Mattie Stori. Do pomocy w rozwikływaniu intryg FU przydałby się bystrzejszy umysł, któremu dojście do pewnych wniosków zajęłoby mniej czasu niż czytelnikowi.
House of cards to pierwszy tom trylogii political fiction z Urquhartem w roli głównej. Tak zręcznie zapleciona fabuła, jak i wyrazisty bohater to mocne strony powieści. W miarę rozwoju akcji czytelnik odkrywa kolejne elementy układanki uknutej w głowie diabolicznego FU i kibicuje idącemu po trupach do celu bohaterowi. Magnetyzm powieści, a w jeszcze większym stopniu serialu House of cards, polega na tym, że przedstawione w nich: niegodziwość, nikczemność, czy najogólniej ujmując zło, są sexy. Skuteczny polityk nie nadstawia drugiego policzka. Wali lewym sierpowym i upaja się widokiem upokorzonego oponenta. Teza na pozór obrazoburcza, ale po lekturze powieści Dobbsa i jego osobistych doświadczeniach, w pełni zrozumiała. Jak stwierdza Francis, człowieka motywuje nie szacunek, lecz strach.
I niby to tylko fikcja literacka, ale wizja zaplecza polityki oczami Dobbsa, niegdyś czynnego jej uczestnika, jest zgoła przygnębiająca. Bo cóż to za alternatywa dla wyborców: skuteczny łajdak czy poczciwy niedorajda?
Michael Dobbs
House of cards. Bezwzględna gra o władzę
przeł. Agnieszka Sobolewska
Znak Litera nova
Kraków, 2015
416 s.