W polskich księgarniach właśnie pojawił się wydawniczy hit prosto z Finlandii – debiutancka powieść kryminalna autorstwa Eliny Backman. „Kiedy umiera król” to naprawdę przyzwoity kawał prozy gatunkowej z lokalną specyfiką w tle.
Saana to dopiero co zwolniona z pracy dziennikarka, która jedzie na wakacje do ciotki rezydującej w Hartoli – małej miejscowości, której mieszkańcy ogłosili ją królestwem. Saana z nudów zaczyna się interesować sprawą sprzed trzydziestu lat – ciało kilkunastoletniej Heleny zostało znalezione nieopodal w rzece i właściwie nigdy nie ustalono, co tak naprawdę się stało. Saana prowadzi amatorskie śledztwo, co nie za bardzo podoba się lokalsom wolącym zachować swoje tajemnice dla siebie. A tych, jak się okazuje, mają całkiem sporo. Samozwańcza pani detektyw będzie musiała przełamać zmowę milczenia i narazić się na poważne niebezpieczeństwo.
Jednocześnie poznajemy Jana Leinę, policjanta z Helsinek, któremu przypada w udziale prowadzenie dochodzenia w sprawie brutalnego morderstwa. Zamożny biznesmen zostaje znaleziony martwy, a na jego ciele morderca wypalił pewien znak. Niestety może to nie być jedyna ofiara...
Na przemian z tymi dwoma wątkami śledzimy też trzeci osadzony pod koniec lat osiemdziesiątych zeszłego wieku – historię ostatniego lata w życiu Heleny. Co się wydarzyło we dworze w Hartoli? Do czego doszło na obozie przygotowawczym do bierzmowania? Co doprowadziło do śmierci młodej dziewczyny?
Te trzy wątki, jak się można domyślić, wreszcie łączą się ze sobą (a dwa pierwsze w sposób dość nieoczekiwany). Autorka umiejętnie rozkłada tropy (także te mylne) i przedstawia czytelnikowi odpowiednio skomplikowaną zagadkę (choć zakończenie nie stanowi aż tak ogromnego zaskoczenia). Krótkie rozdziały sprawiają, że lektura jest dynamiczna. Całość mogłaby być nieco krótsza, choć i tak czasem pewne wydarzenia zostają przedstawione skrótowo (fakty podane w kilku zdaniach zamiast opisu czy akcji).
Backman świetnie oddaje klimat małego miasteczka, w którym wszyscy się znają, monitorują nawzajem swoje poczynania, a przed obcymi skrywają grzeszki. Zestawia też spokojny sposób na życie na prowincji z ciągłą pogonią typową dla stolicy, gdzie wielu ludzi żyje, by pracować, a nie odwrotnie. Pojawia się również wątek niby to mistyczny, ale na szczęście znajdujący realne wyjaśnienie.
Elina Backman wie, jak budować napięcie, ze znawstwem gatunkowego rzemiosła konstruuje swoją fabułę. Bardzo udanie używa na przykład środka, na który w języku angielskim mówi się „dramatic irony”, a chodzi w nim o to, że czytelnik wie więcej niż bohaterowie, zna fakty, które postaciom są jeszcze obce – dzięki temu emocje mamy gwarantowane.
Sama zbrodnia jest dosyć teatralna – w rzeczywistości raczej żaden morderca nie bawiłby się w wypalanie specjalnych znaków na ciele ofiary. Taka to jednak stylistyka mrocznego kryminału.
Początkowo drażniło mnie użycie czasu teraźniejszego, ale to kwestia przyzwyczajenia, z biegiem lektury się już tego nie zauważa.
Dużym atutem „Kiedy umiera król” są sympatyczni (choć w żadnej mierze nieprzesłodzeni) bohaterowie. Zwłaszcza mam tu na myśli Jana, Saanę i Heidi (współpracownicę Leiny). Czytelnik od razu im kibicuje. Jan zdaje się wpisywać w pewną, uogólniającą oczywiście, charakterologię typowego bohatera fińskiej powieści kryminalnej. Od razu nasunęło mi się skojarzenie z powieściami Jana Costina Wagnera (wprawdzie Niemca, ale osadzającego akcję swoich książek w Finlandii właśnie). Jego detektyw Kimmo Joentaa, tak jak i Jan Leino, jest smutny, samotny, wciąż zamyślony, żyje niejako w zawieszeniu. Z fińskich kryminałów wyziera pewna melancholia.
Oprócz kryminału jest tu też historia miłosna, której szczęśliwemu finałowi kibicuje się tak samo mocno jak schwytaniu mordercy.
W tekście wychwyciłam kilka literówek i błędów logicznych. Na przykład Heidi najpierw wypija whisky jednym haustem, a potem nagle pochyla się nad szklanką i znów z niej popija (co? Skoro już łyknęła całość za jednym razem). Albo powiedziane jest podczas lektury pamiętnika Heleny, że coś się wydarzyło po kilku tygodniach, przy czym daty sugerują, że po jedenastu dniach. Irytujące było jeszcze powtarzanie jak mantrę określenia – zawartego zresztą w tytule tej recenzji – „morderstwo spod znaku wypalonej korony” na opisanie działań zabójcy. Co za dużo, to niezdrowo...
To wszystko jednak drobne potknięcia w tym porządnie skrojonym kryminale, który całkiem słusznie doczekał się wielu tłumaczeń i sukcesu wydawniczego. Chętnie sięgnę po już zapowiedziany drugi tom serii – „Kiedy znikają ślady”.
Elina Backman
„Kiedy umiera król”
przeł. Bożena Kojro
Czarna Owca
Warszawa, 2021
510 s.