Najnowsza powieść Małgorzaty Kursy to propozycja dla miłośników lekkich, nieociekających krwią kryminałów. W „Szczęśliwej nieboszczce” autorka zaprasza czytelników do swojego rodzinnego Kraśnika. Mam nadzieję, że tamtejsi stróże prawa mają poczucie humoru, bowiem ich powieściowym kolegom po fachu pisarka nie wystawia najlepszego świadectwa. Na szczęście mieszkają tam Malwina i Eliza, dwie przyjaciółki, które na własną rękę starają się przywrócić porządek w mieście.
Senną atmosferę bloku przy ulicy Metalowców zakłóca zgon mieszkającej na trzecim piętrze Antoniny Barańskiej. Policja traktuje zdarzenie jako udaną próbę samobójczą i szybko zamyka dochodzenie. Za prędkie rozwikłanie sprawy posterunkowy Styrbuła spodziewa się awansu i gratulacji. W zamian zostaje przez komisarza karnie przeniesiony do służby w drogówce. Błędy przez niego popełnione mają naprawić jego koledzy: sierżant Skotnicki i aspirant Szczęsny. Po zmitrężonych sześciu dniach od odkrycia zwłok śledztwo rusza na nowo.
W przeciwieństwie do mundurowych czasu nie marnują wspomniane już protagonistki: Eliza Barnaba i Malwina Letycja Pędziwiatr. Panie wściubiają nosy w nieswoje sprawy. I całe szczęście, bo dzięki temu zdobywają dowody na to, że śmierć Barańskiej miała charakter przestępczy. Kobieca solidarność nakazuje im kierować podejrzenia w stronę męża denatki, który zapewne wypchnął połowicę z okna, bo mu zbrzydła. Problem w tym, że doktor Barański przebywa w dalekiej Anglii, dokąd udał się za chlebem.
To zbija z pantałyku osiedlowe detektywki, ale nie powstrzymuje od tropienia sprawcy, którego tytułują “wypychem” lub “turkuciem podjadkiem”. Komediową konwencję widać nie tylko w słownictwie, ale i w doborze imion i nazwisk bohaterów. I to momentami zamiast bawić, nieco mnie irytowało.
Mocną stroną powieści jest rozbudowane tło obyczajowe. Autorka zręcznie i przekonująco snuje rozważania o relacjach rodzinnych i międzysąsiedzkich. Do tego – jak to w życiu - podlewa je jeszcze ciężkim sosem wzajemnych ans, uprzedzeń i stereotypów.
Kursa trafnie ukazuje atmosferę małego miasteczka, z którego w poszukiwaniu lepszej przyszłości co bardziej rzutcy mieszkańcy już dawno wyjechali na saksy. Pozostali gnieżdżą się nierzadko wielopokoleniowo w ciasnych mieszkaniach w blokach z wielkiej płyty. Udziałem większości jest swoisty dzień świstaka. Wszyscy o wszystkich wiedzą niemal wszystko. Ta prawidłowość może być i zabawna, jak w scenie, w której lokalna kumoszka płacze, bo przegapiła... moment upadku sąsiadki z okna.
Autorka nie stroni od komentowania krajowej polityki: rozdawnictwa publicznych środków i naruszania trójpodziału władz przez rządzących. Dobrze, że w czasach powszechnego konformizmu są pisarze, którzy dostrzegają i artykułują niegodziwości władzy.
Intryga kryminalna i metodyka pracy organów ścigania zostały tu potraktowane raczej po macoszemu. Po nieudaczniku Styrbule pałeczkę przejąć mieli łebscy następcy. Tymczasem policyjny duet wspierany przez prokuratora Jerczyka dokonuje niczym nieuzasadnionego uproszczenia, którego szczegółów zdradzić nie mogę, by niczego nie zaspojlerować. Ta kwestia jednak, która przez normalną policję od razu zostałaby sprawdzona, tu pozwala autorce snuć opowieść. A gdyby śledczy byli rozgarnięci, zagadkę rozwiązaliby znacznie wcześniej.
Na rynku wydawniczym co jakiś czas pojawia się nowa moda na konkretne podgatunki kryminału. Teraz niewątpliwie swoje pięć minut ma komedia kryminalna. I w ten nurt Małgorzata Kursa swoimi powieściami doskonale się wpisuje.
Małgorzata J. Kursa
„Malwina i Eliza na tropie. Szczęśliwa nieboszczka”
Wydawnictwo Lira
Warszawa, 2019
267 s.