“Trans” to druga odsłona łódzkiej trylogii kryminalnej Krzysztofa Domaradzkiego. Komisarz Tomasz Kawęcki ściga psychopatycznego mordercę. Śledztwo wchodzi na wyższe obroty, gdy na listę ofiar trafia policjantka. W trakcie dochodzenia na wierzch wypływają skrzętnie skrywane brudy mafijnego półświatka, ale i zblatowanego z nim wymiaru sprawiedliwości.
„Trans” stanowi bezpośrednią kontynuację wydarzeń opisanych w „Detoksie”, pierwszej części serii. To właśnie sierżant, która pracowała przy sprawie z poprzedniego tomu, zostaje uprowadzona, torturowana, a potem zamordowana. Dla łódzkich kryminalnych złapanie winnego to już nie tylko służbowy obowiązek, ale i kwestia honoru.
Nie inaczej do tego podchodzi komisarz Kawęcki. Uznaje śmierć koleżanki za akt zemsty znanego już czytelnikom seryjnego mordercy. Roboty śledczej nie ułatwiają gliniarzowi problemy osobiste. Kawęcki wpada w tytułowy trans. Wlewa w siebie hektolitry alkoholu. Przyciąga też uwagę oficerów z biura wewnętrznego, którzy węszą wokół jego podejrzanie bliskich stosunków z gangsterami.
Narrację “Transu” stanowi relacja Kawęckiego składana przed przedstawicielami „policji w policji”. Wewnętrzni mają twardy orzech do zgryzienia, bowiem nie od dziś wiadomo, że termin „współpraca” w słowniku komisarza nie istnieje. A i kurtuazją czy dobrymi manierami nie grzeszy.
Język powieści jest wyrazisty. Przedstawiciele półświatka i mundurowi, z Kawęckim na czele, wypowiadają się dosadnie. Cięte, koszarowe słownictwo to ich chleb powszedni. Wszystko to skąpane jest w dowcipie i podlane sporą dawką sarkazmu. Nie kupuję natomiast maniery wpychania w usta polskiego policjanta angielskich bon motów. Być może trik ten działa w przypadku skandynawskich kryminałów. W biało-czerwonej rzeczywistości wypada jednak sztucznie.
Domaradzki przekonująco ukazuje realia pracy policjantów z wydziału kryminalnego oraz ich powiązania ze światkiem przestępczym. Wiarygodnie przedstawia aspekty techniczne pracy dochodzeniowców: metody zabezpieczania miejsca zbrodni, zbieranie śladów czy szczegóły fizjologiczne zachodzące w ciałach ofiar.
Mam natomiast wrażenie, że autor znacząco przejaskrawia alkoholizm protagonisty. Niewylewający za kołnierz funkcjonariusz policji to nic dziwnego. Czym innym jest jednak ciężkie alkoholizowanie się w miejscu pracy. Gdyby pijany w sztok Kawęcki w prawdziwym świecie pojawił się przed komisją biura wewnętrznego, byłby to zapewne jego ostatni dzień służby. Tymczasem komisarz, mimo poważnych zarzutów, pyskuje jak najęty, targuje się, stawia warunki, a przy tym pociąga chrzczoną kawkę z termosu. Takie rzeczy – choć mają swój mroczny urok – tylko w literackiej fikcji.
Domaradzki świetnie odmalowuje antybohaterów “Transu”. To istne wcielenia zła, zdegenerowane postacie szwendające się po zapuszczonych, spauperyzowanych dzielnicach Łodzi. Miasto filmowców wygląda tu jak zgliszcza. Autor – rodowity łodzianin – swobodnie i trafnie kreśli krajobraz tkanki miejskiej.
Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że główny bohater „Transu” stanowi skrzyżowanie Rustiego Cohle`a z niezapomnianego pierwszego sezonu serialu „Detektyw” oraz Sagi Norén z “Mostu nad Sundem”. Kawęcki, niczym jego kolega z Luizjany, jest samotnikiem, któremu w zasadzie wszystko jest już jedno. Zmaga się też z podobnymi co Szwedka problemami natury psychicznej. Pomysł na przedstawienie fabuły (w formie odtwarzania sprawy z przeszłości przed kolegami po fachu), jak i motyw romansu z żoną partnera, również przywodzą skojarzenia z telewizyjnym dziełem Nicholasa Pizzolatto. Jest to inspiracja bardzo udana. Na bez mała sześciuset stronach powieści Domaradzkiego panuje podobna atmosfera nieustającego niepokoju. Tak samo można poczuć obrzydzenie wobec niemiarodajnego okrucieństwa.
„Trans” kończy się mocnym cliffhangerem. Domaradzki zostawia czytelników z wieloma pytaniami bez odpowiedzi. Na nie przyjdzie poczekać do finału przygód Kawęckiego. Pozostaje nam tylko liczyć na to, że mało higieniczny tryb prowadzenia się nie zrujnuje wcześniej wątroby komisarza.
Krzysztof Domaradzki
“Trans”
Czarna Owca
Warszawa, 2019
592 s.