Bydgoszcz nie lubi Torunia, Kraków Warszawy, a Katowice Sosnowca. Konkretnych powodów tych antypatii brak, jednak każdy Ślązak Wam powie, że najlepsze, co Was może spotkać w Sosnowcu to autobus do Katowic. I vice versa. Przymykając na chwilę oko na te lokalne antagonizmy wybrałam się do stolicy Zagłębia, by przemierzyć ulice miasta tropem Korzeńca – kryminału autorstwa profesora Zbigniewa Białasa, który zdobył uznanie nie tylko czytelników, ale i...teatralnych widzów.
Nie od razu Sosnowiec zbudowano i nie od początku nosił taką nazwę. Zawiłości te wyjaśnia Białas w swojej książce.
A zatem Sosnowiec czy Sosnowice? (…) I tak Polska Akademia Umiejętności miała orzec pięć lat później, w 1918 roku, że w kwestii rzeczonego desygnatu etcetera, etcetera, obie proponowane wersje są jednakowo uzasadnione. Rada Miasta obruszyła się jednak i w tym samym roku, uznając, że hasło „jedno miasto, jedna nazwa, jeden naród” ma więcej sensu niż „jedno miasto, dwie nazwy, jeden naród” - wybrała „Sosnowiec” na wieczne czasy. (A przydomkiem „Świniogród”, tyleż uwłaczającym, co uzasadnionym, zajmiemy się w stosownej chwili). (Korzeniec, s.10)
Nie specjalnie orientowałam się w topografii Sosnowca, więc na dobry początek postanowiłam zacząć od miejsca rozpoznawalnego i łatwego do odnalezienia, czyli od dworca kolejowego.
Mniej więcej pół wieku wcześniej, w 1859 roku, Zarząd Drogi Żelaznej Warszawsko-Wiedeńskiej zbudował kolejową odnogę z dworcem Sosnowice Warszawskie na samej granicy Imperium Rosyjskiego, co teraz umożliwiało panu Korzeńcowi robienie interesów na dużą skalę. Wymurowano stację oraz celnicę i zmieniono nazwę na Sosnowice. (Korzeniec, s. 9)
Wystarczył rzut oka na tabliczkę przywieszoną na budynku dworca, by przekonać się, że Korzeniec samą prawdę ci powie.
Przez betonowy mur przyjrzałam się podejrzliwie torom kolejowym, w obawie, iż natknę się tam na jakąś porzuconą głowę, która pasowałaby do znaleziska z 1913 roku.
Dwudziestego dziewiątego czerwca 1913 roku o godzinie szóstej rano na nasypie kolejowym w centrum Sosnowca znaleziono ciało pozbawione głowy i na podstawie dokumentów, które znajdowały się wciąż w wewnętrznej kieszeni marynarki, ustalono natychmiast, że zwłoki należą do Alojzego Korzeńca, syna Józefa, urodzonego we wsi Tuczna Baba, właściciela firmy kafelkarskiej. (Korzeniec, s. 31)
Przejściem podziemnym pomaszerowałam na drugą stronę torów, by niestety tylko przez płot obejrzeć bajkowo wręcz wyglądającą cerkiew. Nic dziwnego, że nie kazano sadzić drzew między dworcem a świątynią, by przejezdni mogli podziwiać jej piękno z okien pociągu w pełnej krasie.
Była to pierwsza stacja Imperium Rosyjskiego – albo ostatnia, zależy z której strony na to patrzeć – zarówno okno na zachodni świat, jak i okienko dla zachodniego świata, więc dworzec musiał być po pierwsze kopią głównego dworca petersburskiego, tylko mniejszą, dużo mniejszą. (…) Po trzecie, nieopodal ma stanąć cerkiew, żeby jej lojalne cebule z peronów było widać, żeby się nie dało z okna pociągu ortodoksyjnych cebul przeoczyć. (Korzeniec, s. 9)
Wróciłam z powrotem na ulicę 3-go Maja, by wstąpić do małego kościółka tuż przy dworcu. To tutaj układał posadzkę sam tytułowy Alojzy Korzeniec, więc niegłupim pomysłem byłby mały powrót do przeszłości, polegający na wprowadzeniu nakazu noszenia ochronnych, filcowych kapci przez zwiedzających, by nie poniszczyli owego cuda.
Przy dworcu kolejowym pan Alojzy wszedł do niewielkiego kościółka. Zbudowano go w 1862 roku staraniem miejscowych kolejarzy i był to pierwszy sosnowicki kościół z prawdziwego zdarzenia. (…) Pan Korzeniec miał do niego sentyment; głównie dlatego, że kilka lat temu układał w nim posadzkę. (…) Pan Alojzy długo zastanawiał się, co zrobić, by było oczywiste, że to on kładł posadzkę w kościele, a jednocześnie wiedział, że nie powinien na progu kościoła umieszczać swojego kafelka firmowego, bo to świadczyłoby o próżności i byłoby grzechem. W efekcie posadzka składała się z wzorów w dwóch zaledwie barwach: w kolorze żył na karku pana Alojzego i w kolorze jego skóry, czyli bladobłękitnym i sinoróżowym. Gdyby na tę posadzkę spojrzeć z wysokości, na przykład z nieba, to wyglądałaby jak firmowy kafelek – ta sama kolorystyka – a jednak ani słowa tam nie było o A. Korzeńcu. Mimo to Bóg widział i wiedział. (Korzeniec, s. 15-16)
Wynurzyłam się na jeszcze zimowe, zasypane śniegiem ulice i zerknęłam w głąb 3-go Maja, przez chwilę zastanawiając się, jak to tu wyglądało na początku XX wieku, gdy rozbawiona klientela przenosiła się od restauracji w hotelu Victoria do Metropolu i z powrotem.
Dorożki przyczaiły się w oczekiwaniu na klientów Victorii. (…) ...zabierały też bywalców wznoszącego się nieopodal hotelu Metropol. (…) Między Victorię i Metropol wcisnęła się jeszcze maleńka piwiarnia Oaza, ale szanujący się klient, jeśli miał gdzieś wstępować, to wstępował do Victorii. Pan Alojzy pchnął więc drzwi, wszedł i zmrużył oczy. (Korzeniec, s. 18-19)
Gdy ktoś Wam kiedyś zaproponuje spotkanie na Patelni w Sosnowcu, nie wzywajcie od razu ambulansu z panami dzierżącymi kaftany zapinane tylko od tyłu. Patelnia to centralny plac, który przecina ulica Warszawska. A na tej w dzisiejszych czasach raczej rzadko panuje cisza.
Pan Korzeniec niespiesznie przeciął ulicę i minął kwartał drewnianych, jednopiętrowych domków. Chociaż był sobotni wieczór i szabas już się skończył, przy Warszawskiej kramy pozamykano i panowała cisza. (Korzeniec, s. 16)
Choć takich awantur jak w Korzeńcu raczej już tu nie uświadczycie. Może to i szkoda?
Przy Warszawskiej 2 miała miejsce gorsząca scena. Przed lokalem Kowalczykowej (w dzień tania jadłodajnia, wieczorem zadymiona kawiarnia, a w nocy burdel na zapleczu), nawiedzona kobieta stała z krzyżem w ręce i wołała:
- Nierządnice! Nie grzeszcie!
- Poszła won! Stara wariatka! - Z lokalu wypadła sama Kowalczykowa i pogroziła jej pięścią.
- Nawróćcie się, córy Babilonu! - krzyknęła jeszcze kobieta i wzięła nogi za pas.
- Nie pokazuj mi się więcej na oczy, ty cholero, bo cię psami poszczuję! - wrzasnęła za nią Kowalczykowa i trzasnęła drzwiami. (Korzeniec, s. 131)
Właśnie na owej słynnej Patelni stanął pomnik jednego z najznamienitszych mieszkańców Sosnowca, który zresztą otrzymał epizodyczną rolę w powieści Białasa. Na imię mu Jan, a na nazwisko...Kiepura.
Redaktor Monsiorski zamknął okno, kiedy usłyszał wołanie: „Sz-maaaa-ty! Bu-teeeeeel-ki! Sku-pu-jeeeeeeeee!”. (…)
Stukanie do drzwi. (…)
- Proszę!
Rozczochrana głowa wsunęła się do pokoju.
- Nie ma pan jakichś starych ubrań albo butelek, bo szmaciarz jedzie?
- A ty, Janek, skąd się tu wziąłeś? - zapytał podejrzliwie pan Walerian. - Czy ty nie biegasz czasem za dziadem? Podobno miałeś zostać śpiewakiem, a nie pomocnikiem szmaciarza. (Korzeniec, s. 119)
Na rogu Warszawskiej i Modrzejowskiej jeszcze niedawno była restauracja Sphinx, zupełnie w tym samym miejscu, gdzie w czasach Korzeńca mieściło się sławne kino Sfinks. Z upodobaniem chadzała tam bona pracująca dla rodziny Dietlów.
(…)...tylko we wtorki i soboty zmieniają program w Sfinksie przy Warszawskiej. Nie znam języka polskiego, ale powiedziano mi, że afisz reklamuje Sfinksa jako „Największy i Najwspanialszy Teatr Kinematograficzny w Zagłębiu”. (Korzeniec, s. 158)
Ruszyłam deptakiem, którym w zasadzie jest ulica Modrzejowska, przeciskając się wśród ludzi oblegających liczne tu sklepiki, apteki czy banki. Skręciłam w jedną z bocznych uliczek i znalazłam się na Targowej, gdzie pod numerem osiemnastym wychowywał się sławny pianista.
Nie, nie od tej strony Targowej, gdzie mieszkali Szpilmanowie, jeśli się ktoś nad tym zastanawia, zupełnie właśnie nie od tej strony, bo to było na drugim końcu ulicy, więc można założyć, że ani pan Lech-Leszka, ani pan Emanuel nie znali Samuela Szpilmana, jego żony Edwardy, nie mówiąc już o gromadce dzieci, czyli nie znali Halinki, Reginki, Henia i tego najzdolniejszego, Władzia, który w tej właśnie chwili, bo takie koincydencje się zdarzają, dlaczego by nie, stał w mieszkaniu na drugim końcu Targowej na drewnianym wyściełanym krześle z podłokietnikami i jako słodki dwuipółlatek pozował panu Altmanowi do fotografii, trzymając małą trąbkę w prawej dłoni, chociaż wcale nie został później trębaczem, tylko pianistą, dzięki czemu, można rzec, Sosnowiec stanie się w przyszłości niemalże matecznikiem muzyków, chociaż nic na to przez wiele dekad nie wskazywało. (Korzeniec, s. 320)
Stąd już niedaleko miałam do innego, niezwykle istotnego w powieści Białasa miejsca.
O godzinie ósmej rano w redakcji „Iskry” w kamienicy przy ulicy Krzywej, redaktor naczelny pisma Walerian Monsiorski pracował nad artykułem na pierwszą stronę poniedziałkowego wydania gazety. (Korzeniec, s. 31)
Niestety kamienica, w której mieściła się redakcja gazety już dawno została zburzona, a w jej miejscu stanął zwykły blok.
Miasto przez ten wiek, który dzieli nas od akcji powieści zmieniło się zresztą diametralnie. Niektórych miejsc opisanych w książce na próżno by teraz szukać na mapie miasta. Przykładowo na miejscu dawnej walcowni „Emma” stoją dzisiaj tak zwane „ślimaki”, po których jeżdżą samochody.
Koń truchtem minął zabudowania „Emmy”. Kiedyś była tu kopalnia, ale zbankrutowała i na jej terenach założono walcownię. (…) Komin „Emmy” dosłownie krztusił się dymem i dławił, a z maszynowni dochodził łomot jak z piekła. (Korzeniec, s. 13)
A naprzeciwko tej drogowej konstrukcji niewzruszenie wciąż króluje Park Sielecki. Biorąc pod uwagę zwały śniegu i trzaskający mróz, zrezygnowałam tym razem z dogłębnego zwiedzania parkowych alejek.
Pan Korzeniec znalazł się w Sielcu, w parku założonym przez fabrykanta Mauvego. Popękane płyty ustąpiły miejsca krótkiemu trotuarowi, a ten z kolei bez ostrzeżenia zmieniał się w serpentyny ścieżek, które pełzały swobodnie w różne strony. (Korzeniec, s. 13-14)
Kawałek dalej znajduje się kompleks dawnych posiadłości rodziny Dietlów, która budziła podziw wśród mieszkańców miasta. A za pałacowe mury zajrzał Zbigniew Białas i opisał, jak żyli jego lokatorzy.
Niektórzy, jak na przykład ogrodnik państwa Dietlów,wcale nie chcieli mieszkać w Sosnowcu, nawet gdy im się oferowało najlepsze warunki.
Słyszałam, że początkowo ogrodnik odmówił przyjęcia posady, co wprawiło starszego pana w zdumienie. (…) Pan krzyczał podobno: „Ale ja panu proponuję doskonałą pracę i uczciwe pieniądze. Czy pan zwariował, Pietsch?”. „Nie zwariowałem, szanowny panie, ale nie chcę mieszkać w Sosnowicach. (…) Sosnowice mają złe powietrze. (…) Tu nic porządnego nigdy nie wyrośnie”. „No wie pan? Mój majątek rośnie tu jak na drożdżach”. „Tak, ja wiem i doceniam fakt, że pan wzniósł piękny pałac i wielka fabrykę, ale nie mogę obiecać, że szlachetna roślina tu nie zdziczeje. (…) Ja bym musiał ciągle z Sosnowic wyjeżdżać, żeby odtruwać organizm. A drzewo nie wyjedzie. Zapuści korzenie i będzie wdychać te piekielne wapory”. (Korzeniec, s. 171-172)
Podążając za mapą, dopiero teraz dotarłam do głównego punktu programu, do miejsca, od którego zaczęła się historia Korzeńca – na ulicę Żytnią 16. Podobno Zbigniew Białas, który nieopodal wykłada anglistykę, szedł kiedyś na zajęcia i mimochodem zajrzał w otwartą bramę, przyuważając nietypowy kafelek na progu. Zaintrygowany, zaczął rozmyślać nad opowieścią, która przekształciła się w Korzeńca.
Pan Alojzy Korzeniec klęczał na posadzce i z trudem łapał oddech. Tymczasem młody człowiek o rękach ubrudzonych po łokcie zaprawą murarską stał nad nim w milczeniu i z odrazą przyglądał się jego blademu karkowi pokrytemu grubymi kroplami potu. „A żebyś zdechł, ty wieprzu, żebyś zdechł”.złorzeczył w myślach młodzieniec. Pan Alojzy jednak nie zdychał, jeszcze nie teraz. (…) Pan Alojzy klęczał, ponieważ był w pracy i na świeżo wyłożonej posadzce w sieni sosnowieckiego domu przy ulicy Żytniej 16 z wielką starannością przyklejał swój firmowy kafelek. (…) Na tym kafelku nie było zwyczajowego wzoru – żadnych kwiatowych esów-floresów, żadnych pseudo-antycznych fanaberii. „A. Korzeniec stało bardzo konkretnie u góry, a poniżej: :Sosnowice”. Nic więcej. (Korzeniec, s. 5)
Nieopodal stąd leży cmentarz wielowyznaniowy, na którym stoi monumentalne mauzoleum Dietlów, którego bała się mała Inga.
Okazało się, że młodszy pan zabrał całą rodzinę do mauzoleum, które, mówiąc szczerze, wygląda jak cesarski grobowiec. (…) Inge zapytała: „Po co dziadkowi taki wielki grób?”, a młodszy pan – widocznie zbyt roztargniony – powiedział jej, że jest w nim miejsce na czternaście trumien. Inge zapytała: „Dla kogo?”. Wtedy pan pojął, że nie powinien takich rzeczy przy dziecku mówić (…). Inge po powrocie do pałacu zamknęła się w pokoju i wpadła w histerię. „Po co po co po co jest miejsce na czternaście trumien w mauzoleum dziadka?”. (Korzeniec, s. 310-311)
W zasadzie zmierzając już ku końcowi mojej wycieczki, wstąpiłam jeszcze na ulicę Kołłątaja, gdzie pod numerem szóstym przez parę miesięcy mieszkała Pola Negri, pod jakim to pseudonimem występowała sławna aktorka, Apolonia Chałupiec. Podobno motyw ten Zbigniew Białas planuje wykorzystać w swojej drugiej powieści, której premiera już niedługo.
Wyjeżdżając z Sosnowca, przejechałam przez dzielnicę zwaną Abisynią. Jej zła sława wciąż istnieje, lecz pozostaje mieć nadzieję, że już nikt nie transportuje tędy odciętej głowy w worku na plecach, jak dwójka oprychów na kartach Korzeńca.
Abisynia, zakazana część Sosnowca. Niskie, poprzyklejane do siebie chałupy. Tu nikt nie sypiał w łóżku – tu się spało na przegniłych siennikach rzuconych na podłogę. Tu nikt nie miał mebli – siedziało się na drewnianych skrzynkach. Nie było ścian między izbami, a jedynie zasłonki ze starych szmat porozwieszane na drutach pod powałą. (…)
A wokół chałup: śmieci, odchody, błoto, nędza, plugastwo i smród, zdziczałe koty, sparszywiałe psy, spasione szczury.
Po kwadransie ten niższy w kubraku zatrzymał się.
- A dlaczego na te budy mówią Abisynia?
- Bo tu ludzie żyją jak Murzyni. - Wyższy odwrócił się, ale nie zwolnił kroku.
- Widziałeś kiedyś Murzyna?
- Nie.
- Ja też nie. Mnie to się nawet wydaje, że Murzynów nie ma.
- Są. Jeden mój znajomy widział.
- Żywego?
- Żywego. (Korzeniec, s.112)
Rosyjski niegdyś Sosnowiec leżał w newralgicznym miejscu, na granicy trzech cesarstw, stykając się z pruskimi Mysłowicami i austriackim Jaworznem. By przedostać się z jednego miasta do drugiego, trzeba było przejechać przez punkt graniczny na moście. Ja teraz też przeprawiłam się przez most między Mysłowicami a Sosnowcem.
W Rosji mają się Dietlowie jak pączki w maśle. Siedzą przy samej granicy, więc w razie czego zdążą ujść z życiem, jeśli nie z majątkiem. Jednego im tylko brakuje: prawdziwego pilznera. Ten sprzedawany w Sosnowcu jest oczywiście gorszej jakości. Więc od czasu do czasu wielki pan z rodziną fatyguje się przez most, żeby w Myslowitz skosztować lanego pilznera. (Korzeniec, s. 91)
Trójkąt Trzech Cesarzy, jak nazwano granicę - miejsce zetknięcia się Białej i Czarnej Przemszy, jest teraz atrakcją turystyczną.
W ogrodach nieopodal miejsca, gdzie Biała i Czarna Przemsza zlewają się, tworząc granice trzech cesarstw, na tarasie restauracji Drei Kaiserreich-Ecke mieszkańcom umilała czas wojskowa orkiestra regimentu piechoty z Gleiwitz. (Korzeniec, s. 90)
Zbigniew Białas Korzeńcem podbił serca czytelników, a Teatr Zagłębia wystawił sztukę na podstawie powieści. Spektakl ten święci triumfy na teatralnych deskach całej Polski, a w tym roku został uhonorowany Złotą Maską.
W Korzeńcu wprawdzie nie pojawia się Teatr Zagłębia, ale Teatr w Gliwicach owszem i to w dość zabawnym kontekście.
W ubiegłym sezonie w Teatrze Miejskim w Gleiwitz wystawiano Carmen, a zaprzyjaźniony recenzent z gazety „Der Oberschlesischer Wanderer” zaprosił redaktora Monsiorskiego na premierę.(…) Teatr był też miejscem festiwalu pudrowanych dekoltów, ale dla pana Waleriana najbardziej zdumiewające było odkrycie, że na Śląsku żyje tak wiele kobiet z wąsami i gęstymi, połączonymi brwiami, szczególnie jeśli były to kobiety w wieku średnim. Żyło tu też wiele kobiet, które nie miały talii i równie wiele takich, które jednocześnie nie miały talii, ale za to gęste ciemne brwi i wąsy. W teatrze brzydkie niewiasty śmiało odsłaniały tłuste dekolty. Możliwe, że chciały, by odwróciły one uwagę od brwi i wąsów (...). (Korzeniec, s. 41)
Jaki wniosek z wycieczki sosnowieckim tropem Korzeńca? Podziałom mówimy precz i czytamy kryminały, choćby pochodziły nawet zza Brynicy!
Zbigniew Białas – anglista, literaturoznawca, profesor nauk humanistycznych, tłumacz literatury angielskiej, amerykańskiej i nigeryjskiej na język polski. W młodości służył w wojskach ONZ na Bliskim Wschodzie (Wzgórza Golan), obecnie preferuje łagodniejsze doznania: jest miłośnikiem opery, wędkarstwa i krajów skandynawskich.
Korzeniec - powieść Zbigniewa Białasa, wydana w 2011 roku nakładem Wydawnictwa MG. Tytuł powieści odnosi się do jednego z bohaterów: Alojzego Korzeńca. Inspiracją do napisania powieści był dla autora kafelek umieszczony w posadzce sosnowieckiego domu przy ulicy Żytniej 16. Korzeniec jest pierwszym tomem kronik sosnowieckich. Tom drugi, Puder i pył, ukaże się 20 września 2013.