Zapraszamy do lektury wywiadu z R>J. Szmidtem, tłumaczem powieści "Ostatni policjant" autorstwa Bena H. Wintersa, która właśnie ukazała się nakładem Wydawnictwa RM pod patronatem Kawiarenki Kryminalnej.
Detektyw Henry Palace myśli perspektywicznie
Ostatni policjant autorstwa Bena Wintersa to pierwsza część trylogii, która kreśli fascynujący portret Stanów Zjednoczonych pół roku przed apokalipsą. Świat ulega destrukcji, gospodarka przeżywa największe w historii dziejów załamanie, a ludzie przestają wierzyć we wszystko, co do tej pory było im bliskie. Jedyną osobą, która do końca chce pozostać wierna swoim ideałom, jest detektyw Henry Palace na co dzień rozwiązujący zagadki związane z morderstwami. O fabule książki i pracy nad nią rozmawiamy z jej tłumaczem Robertem J.
Szmidtem.
Czy pracowałby Pan nad tłumaczeniem książek, wiedząc, że za pół roku wszyscy zginiemy?
R.J. Szmidt: Odpowiem szczerze: nie. Problem w tym, że od ukończenia tłumaczenia do ewentualnej publikacji mijają czasami długie miesiące, a i sam proces przekładu zabiera też
mnóstwo czasu, więc mój trud poszedłby zapewne na marne. Poza tym tłumaczę książki po to, by inni ludzie mogli je przeczytać, więc taka praca nie miałaby większego sensu. Jestem człowiekiem praktycznym, wolałbym więc spożytkować pozostały mi czas na robienie czegoś, co ma sens.
Przedstawiona w książce policja z powodu nieuchronnie zbliżającej się katastrofy podupada na morale. Wydaje się, że jedyną osobą, która chce pozostać wierna swoim ideałom, jest tytułowy bohater, Henry Palace. To tylko pozory?
R.J. Szmidt: Taka sytuacja, czyli ciążący na człowieku wyrok śmierci, podobnie jak w przypadku zdiagnozowania nieuleczalnej choroby, musi wpływać destrukcyjnie i to właśnie widać w książce
Bena Wintersa. Wystarczy się przyjrzeć, jak zachowują się ludzie cierpiący na nowotwory. Każdy reaguje inaczej, ale w dużej mierze następuje zniechęcenie i gotowość poddania się losowi.
Polubił Pan głównego bohatera? Jeśli tak, to za co?
R.J. Szmidt: Hank da się lubić. Z jednej strony jest to klasyczny bohater, jakiego znamy z większości współczesnych książek sensacyjnych czy też kryminałów: postać bez skazy,
poświęcająca wszystko dla sprawy. Z drugiej jednak strony mamy do czynienia z człowiekiem, który bezkompromisowością próbuje radzić sobie ze świadomością niemal nieuchronnej zagłady.
Podoba mi się jego postawa, podziwiam go za to, że się nie poddał i nadal walczy o zasady, choć świat wokół niego się rozpada.
Ben Winters w swoim kryminale przedstawia ludzi, którzy wiedząc, że w Ziemię ma uderzyć asteroida, rzucają swoje dotychczasowe życie, by spełniać marzenia. Ale są też tacy, którzy zaczynają wariować - nie wytrzymując napięcia, popełniają samobójstwo. Jaki jest według Pana sens żyć według swoich dotychczasowych zasad w obliczu nieuchronnej katastrofy, w której wszyscy zginą?
R.J. Szmidt: Zastanawiam się nad tym od dłuższego czasu, ponieważ sam zamierzam napisać powieść o podobnej tematyce – Siódmy koniec świata zapowiedziałem na swoim blogu już kilka
lat temu. Dlatego z ogromnym zainteresowaniem przeczytałem Ostatniego policjanta, by sprawdzić, na ile moja wizja pokrywa się z wizją Wintersa. Muszę przyznać, że widzę część problemów zupełnie inaczej niż on – co mnie bardzo cieszy – ale jest też wiele obszarów, w których zgadzam się z Wintersem. Dla wielu ludzi niemal nieuchronny koniec będzie jak wyrok, lecz przez te kilka miesięcy trzeba jakoś żyć. Poza tym proszę zauważyć, że zawsze istnieje cień nadziei, ten promil szans na ocalenie, którego wszyscy kurczowo się trzymają. To wystarcza, by ludzie chcieli dalej funkcjonować w społeczeństwie. Tacy już jesteśmy, tak kształtują nas geny.
Ludzkość marząca o podboju kosmosu i kolonizacji innych planet ma zostać zgładzona. Wydaje się, że jedyną osobą, która nie patrzy ze strachem w oczach na przyszłość, jest główny bohater książki Bena Wintersa. Zgodzi się Pan z tym stwierdzeniem?
R.J. Szmidt: Myślę, że jeśli dokładniej przyjrzeć się motywacjom pozostałych bohaterów, zauważymy, że nie tylko Hank myśli perspektywicznie. Znaczy to, że są oprócz niego ludzie wierzący w przetrwanie. Spójrzmy na antagonistę, te pieniądze mają przecież czemuś posłużyć. Co do samego strachu, to faktycznie Palace wydaje się oazą spokoju, ale czy jego zaangażowanie w pracę nie jest próbą stłumienia uczuć i ucieczki przed rzeczywistością? Może to jest właśnie oznaka strachu?
Fabuła "Ostatniego policjanta" kręci się wokół katastrofy, która ma nadejść za pół roku. Myśli Pan, że Ben Winters za pośrednictwem książki chciał nam przypomnieć, że nie panujemy nad wszystkim?
R.J. Szmidt: Trudno mi powiedzieć, co autor miał na myśli. Z własnego doświadczenia wiem, że czytelnicy nieraz doszukują się intencji autora, czasem negując jego prawdziwe zamiary. Gdybym miał się pokusić o odpowiedź na to pytanie, stwierdziłbym, że Ben Winters chciał uświadomić nam, jak kruche jest życie. Jak niewiele trzeba, by świat, który znamy, uległ destrukcji. I że jesteśmy panami stworzenia tylko we własnej wyobraźni, ponieważ natura dysponuje wieloma narzędziami, które pozwolą na unicestwienie naszej cywilizacji.
Przystępując do pracy nad książką, na co zwrócił Pan uwagę w pierwszej kolejności?
R.J. Szmidt: Przede wszystkim na język, i nie mam tu bynajmniej na myśli narracji w czasie teraźniejszym, lecz literackość tekstu. Jest w nim ta urzekająca prostota formy, tak charakterystyczna dla mistrzów powieściopisarstwa sprzed lat, oraz bogactwo językowe, którego na próżno szukać w większości tekstów zaliczanych do popkultury.
Lektura książki od razu Pana porwała?
R.J. Szmidt: Czytelnik niemal natychmiast wsiąka w duszny klimat opisywanego świata, co jest ogromną zaletą stylu Wintersa. To jedna z najmocniejszych stron Ostatniego policjanta. Powoli odkrywamy fakty, zanurzamy się w oparach przygnębienia panującego na amerykańskiej prowincji i coraz bardziej niecierpliwie przewracamy kartki, by dowiedzieć się czegoś więcej. A że tłumacz to także czytelnik, tylko nieco bardziej wyrobiony, i ja miałem niezwykłą frajdę z czytania "Ostatniego policjanta".
Również od tłumaczenia zależy to, czy książkę dobrze się czyta. Czuje Pan na sobie tę odpowiedzialność?
R.J. Szmidt: Tak, i dlatego zawsze staram się oddać ducha oryginału. Tłumaczenie powinno być raczej piękne niż wierne, żeby odwołać się do znanego dylematu. Każdy język ma swoją specyfikę, więc nie warto trzymać się sztywno frazy, ponieważ wtedy nie odda się w pełni przesłania zawartego w słowach przez autora.
Tłumaczenie książki Ostatni policjant było dla Pana wyzwaniem czy przyjemnością?
R.J. Szmidt: Z jednej strony wyzwaniem, bo to tekst wymagający, nagradzany. Z drugiej strony – z racji poruszanej tematyki, w której czuję się ekspertem – czerpałem niezwykłą przyjemność z
obcowania ze stworzoną przez kogoś innego wizją sytuacji, o której sam chcę napisać. (mat. wyd.)