„Spaceruję po Connecticut Avenue w Waszyngtonie i przez wiele godzin piszę kolejne sceny, używając do tego tylko kciuków. Pod koniec tygodnia przenoszę wszystkie notatki do edytora i scalam je ze sobą. To punkt w którym ciężka praca nad obróbką tego, co wprowadziłem do komputera, dopiero się zaczyna. Aha – nie potrącił mnie żaden samochód. Jeszcze nie...”
Kawiarenka Kryminalna: Historia opisana w „W otchłani strachu” rozgrywa się między innymi w Tulum w Meksyku. To wakacyjny kurort, który pan odwiedził. Jest pan na wakacjach, korzysta ze słońca, pływa w ciepłym morzu, cieszy się pocztówkowymi widokami. I w taką rajską scenerię postanawia pan podrzucić trupa! Myślał pan sobie: „do zbrodni dojdzie za tym drzewem, przestępca ucieknie tą alejką, a narzędzie zbrodni ukryje w tamym budynku?”.
Alex Finlay: Pewnie zastanawia się pan, czy ze mną wszystko w porządku, prawda? (Śmiech).
Na pomysł na książkę wpadłem po długim dniu spędzonym w gorącym słońcu Tulum. Było późno, w pokoju hotelowym ciemno, razem z rodziną oglądaliśmy na komputerze serial o prawdziwych zbrodniach. Żona i dzieci zasnęły, a ja trafiłem w Internecie na artykuł o ludziach, którzy zginęli w tajemniczych okolicznościach podczas wakacji. Pomyślałem sobie, że dlaczego by nie wykorzystać tego literacko. Tamtej nocy napisałem pierwszą scenę „W otchłani strachu”.
KK: Porusza pan w tej powieści problem niewinnie skazanych na długoletnie więzienie. Często się to zdarza w amerykańskim sądownictwie?
A.F.: Jako prawnik pracowałem nad podobną sprawą. Poznałem wstrząsającą sytuację, w jakiej znajduje się taki niesłusznie skazany. Metody śledcze używane przez policjantów wobec nieletnich często prowadzą do składania przez nich fałszywych zeznań. Ale jest też wiele innych przyczyn tego skandalicznego problemu.
Narodowy Rejestr Oczyszczonych z Zarzutów (ang. National Registry of Exonerations) informuje, że od 1989 r. w USA doszło do ponad trzech tysięcy uniewinnień osób już skazanych, a ostrożne szacunki mówią, że mamy dwadzieścia tysięcy więźniów odsiadujących wyroki za przestępstwa, których nie popełnili. Na szczęście jest wielu dobrych ludzi, którzy walczą z tym problemem.
KK: Pisze pan o technologii deepfake. Jakie są pana przemyślenia nad komercyjnym zastosowaniem tego narzędzia? Czy tego rodzaju algorytmy nie powinny zostać zakazane, by ograniczyć rozpowszechnianie fakenewsów?
A.F.: Kiedy zacząłem zbierać materiały do powieści – a nie było to tak dawno – technologia deepfake tkwiła w powijakach. Teraz – po stosunkowo krótkim czasie – wprost eksplodowała. Także jej niewłaściwe wykorzystanie. Nie wiem niestety, jak rozwiązać ten problem, ale myślę, że wszyscy powinniśmy zdać sobie sprawę z tego, że nie zawsze możemy wierzyć w to, co widzimy w sieci...
KK: Bardzo realistycznie wyglądają opisane w książce procedury policyjne, FBI czy Departamentu Stanu. Czytamy o metodach śledczych, strategiach, technikach przesłuchań. Poznajemy żargonowe słownictwo, ale także błędy popełniane przez słabo wyszkolonych, prowincjonalnych funkcjonariuszy. Jak wyglądał pana research w tych kwestiach?
A.F.: Mieszkam w Waszyngtonie i znam wielu urzędników rządowych, byłych urzędników państwowych czy osoby doświadczone w zakresie egzekwowania prawa. Oni wszyscy pomogli mi w researchu. Staram się dokładnie odwzorowywać rzeczywistość w moich książkach, ale często fabuła wymaga pewnych uproszczeń czy zmian.
KK: „W otchłani strachu” znajdziemy sporo odwołań do filmów i seriali telewizyjnych. Co pan ostatnio bindżuje?
A.F.: Przyznaję się bez bicia! Jestem fanem popkultury: filmu, telewizji i muzyki. Z moich ostatnich odkryć polecić mogę seriale: „The Boys”, „Peacemaker”, „Prawnika z lincolna” i „Jacka Reachera”.
KK: Zapoznając się z pana biogramem zamieszczonym na okładce książki, można dojść do wniosku, że niezły z pana globtroter. Gdzie najlepiej się panu wypoczywa? I jakie jest, pana zdaniem, idealne miejsce do życia i pracy?
A.F.: Trochę w nim przesadziłem (śmiech). Mój ojciec był w wojsku i dlatego przeprowadzaliśmy się co dwa, trzy lata. Rozłąka ze znajomymi i przyjaciółmi była oczywiście dla mnie trudna, ale dostałem też wielką lekcję życia. Mogłem doświadczyć bogactwa innych kultur i zrozumieć, że świat to coś więcej niż tylko Stany Zjednoczone.
Moim idealnym miejscem do życia i pracy byłby Paryż, dokąd mam nadzieję przenieść się w najbliższej przyszłości. Jeśli chodzi o ulubione miejsca wypoczynku, to bardzo spodobała mi się Dania, dokąd wybrałem się z okazji tamtejszej premiery mojej książki. Tego lata odwiedzę też Włochy, gdzie będę promował swoje powieści. I oczywiście byłem też kilka razy w Polsce. Pokochałem wasz kraj.
KK: Z czego pana zdaniem wypływa tak wielka ostatnimi czasy popularność thrillerów?
A.F.: Może z tego, że ten gatunek zapewnia błyskawiczną ucieczkę od codzienności? Pozwala czytelnikom zobaczyć świat oczami kogoś zupełnie innego. Istotnym elementem atrakcyjnym dla odbiorcy są też poruszane w tych książkach ważne kwestie społeczne.
KK: Ma pan jakieś sztuczki pisarskie?
A.F.: Nie stosuję żadnych sztuczek. Każdego dnia wpisuję słowa w edytorze i mam nadzieję, że tekst nie okaże się beznadziejny. W pierwszej wersji zwykle nie jest zbyt dobry, ale wtedy właśnie zaczyna się mozolne poprawianie i przepisywanie.
KK: Żadnych magicznych dróg na skróty... A może ma pan jakieś codzienne rytuały związane z pisaniem?
A.F.: Ludzie często dziwią się, że pierwszy szkic mojej powieści powstaje na iPhonie. Spaceruję po Connecticut Avenue w Waszyngtonie i przez wiele godzin piszę kolejne sceny, używając do tego tylko kciuków. Pod koniec tygodnia przenoszę wszystkie notatki do edytora i scalam je ze sobą. To punkt w którym ciężka praca nad obróbką tego, co wprowadziłem do komputera, dopiero się zaczyna.
Aha – nie potrącił mnie żaden samochód. Jeszcze nie... (śmiech).
KK: A nadał pan jakieś swoje cechy bohaterom „W otchłani strachu”?
A.F.: Cóż, jestem zbyt nudny, aby w całości oprzeć postać na sobie. Czytelnicy porzuciliby taką książkę dość szybko. Choć oczywiście myślę, że jako pisarze – świadomie bądź nie – przemycamy część siebie do postaci – tych dobrych, ale i czarnych charakterów.
KK: Którzy pisarze wpłynęli na pana pisanie?
A.F.: Jedną z cudownych rzeczy w byciu pisarzem jest to, że mam teraz tak wielu przyjaciół, także wśród uznanych autorów. Nie starczyłoby czasu, by ich wszystkich wymienić. Wspomnę zatem tylko Lisę Gardner, która jest nie tylko niezwykle utalentowaną pisarką, ale również wspaniałym człowiekiem. Bardzo pomogła mnie, ale też wielu innym autorom.
KK: Co szykuje pan dla swoich czytelników w najbliższym czasie?
A.F.: Właśnie oddałem mojemu wydawcy tekst najnowszej powieści zatytułowanej „What Have We Done”. Mam też nadzieję, że wkrótce będę mógł powiedzieć coś więcej o postępach prac nad ekranizacją „W otchłani strachu”.
Rozmawiał: Damian Matyszczak
Fotografia: Kristina Sherk