„Moim kluczem jest wytrwałość. Jeśli chcę realizować się zawodowo i jednocześnie poświęcić się macierzyństwu, nie ma innego sposobu. Żyjemy w takich dziwnych czasach, że kobiety niejako są zmuszone do radzenia sobie z tą sytuacją, to bardzo nie w porządku. Mogę liczyć na wsparcie męża, ale nie każda kobieta ma tak wyrozumiałego partnera, a o polityce pracy i mentalności społecznej nie będę nawet wspominać. Mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni i kobietom będzie łatwiej, a póki co jak miliony innych kobiet włączam opcję multizadaniowości”.
Kawiarenka Kryminalna: Twoja najnowsza książka pod tytułem „Chwile, które nigdy się nie wydarzą”, która niedawno ukazała się nakładem wydawnictwa Czwarta Strona, to już drugi tom (po „Wszystko, czego nie zrobiliśmy razem”) osadzonej w Londynie serii powieści obyczajowych. Dotąd byłaś znana czytelnikom z thrillerów medycznych. Skąd ta zmiana gatunku?
Klaudia Muniak: Wyszła spontanicznie i niezamierzenie. Muszę przyznać, że nie myślałam o pisaniu powieści obyczajowych, dobrze czułam się w thrillerze, ale pojawiła się propozycja stworzenia takiej książki. Najprościej mówiąc, poczułam wyzwanie, a ja lubię wyzwania. Jestem też osobą, która nie potrafi stać w miejscu, więc spróbowanie swoich sił w innym gatunku potraktowałam jako szansę samorozwoju. Dziś, kiedy moje dwie powieści obyczajowe są już w rękach czytelników, wiem, że był to bardzo dobry krok. Polubiłam się z tworzeniem tego typu literatury.
KK: Gatunek zmieniłaś, jednak moim zdaniem nie do końca. Dlatego też rozmawiamy na łamach Kawiarenki Kryminalnej, ponieważ w „Chwilach, które nigdy się nie wydarzą” czuć narastającą atmosferę grozy, głównie za sprawą wzmianek o dość tajemniczej przeszłości głównej bohaterki, Anity. Czy to jest tak, że Twoje literackie korzenie tkwią w sensacji i obojętnie, jaką historię nam opowiesz, będziemy drżeć w napięciu do ostatniej kartki?
K.M.: Wydaje mi się, że dobrze to ujęłaś – moje korzenie tkwią jednak w sensacji. Lubię ten dreszczyk i klimat tajemniczości, którymi owiane są thrillery i kryminały. Przyznam, że te elementy pojawiły się w moich książkach obyczajowych nieintencjonalnie, napisałam je zgodnie z tym, jak czułam, że chcę opowiedzieć te historie. Wyszło oryginalnie, co podkreślają recenzenci i bardzo się z tego cieszę – z tego, że udało mi się stworzyć niebanalne powieści obyczajowe. Cieszę się, że zrobiłam to po swojemu i że tak napisana powieść obyczajowa znajduje swoich odbiorców.
KK: Drobiazgowo analizujesz zachowanie Anity, motywy jej działań. Czy psychologia postaci to jest coś, co Cię szczególnie kręci w pisaniu powieści?
K.M.: Zdecydowanie. Warstwa psychologiczna książki jest dla mnie najważniejsza, zawsze stawiam na dogłębną analizę psychologii postaci. Dla mnie jest to kwintesencja thrillera psychologicznego – dokładne ukazanie myśli bohatera, pokazanie czytelnikowi, co dzieje się w jego głowie – tym właśnie jest dla mnie thriller psychologiczny. Stąd w moich thrillerach nie zawsze akcja pędzi na łeb na szyję, a fabuła nie musi rozwijać się w zawrotnym tempie, bo nie są to dla mnie najistotniejsze aspekty książki. Choć oczywiście dbam, aby były zwroty akcji i zaskoczenie dla czytelnika. Zupełnie na podobnych warunkach podeszłam do powieści obyczajowej.
KK: Anita jest pracoholiczką. Opisujesz szczegółowo jej uzależnienie od pracy. W schematach jej zachowań jako żywo można znaleźć podobieństwa do uzależnienia od alkoholu czy narkotyków. Czy Ty jako pisarka także odnajdujesz w sobie cechy pracoholizmu? Potrafisz oddzielić czas prywatny od zawodowego?
K.M.: Teraz, kiedy zajmuję się pisaniem, dzieje się to niejako naturalne – nie mam możliwości pracować tyle, ile bym mogła, czy ile bym chciała. Okiełznanie dwójki małych dzieci skutecznie wypełnia mi każdy dzień. Ale mam skłonności do pracoholizmu. Zanim podjęłam się pisania, pracowałam w laboratorium biotechnologicznym, bardzo lubiłam tę pracę, sprawiała mi dużo satysfakcji i… poświęcałam jej czas wieczorami, zostawałam w laboratorium po godzinach, pojawiałam się w nim w weekendy. Cóż, bywało, że zacierały się ramy czasu prywatnego i zawodowego (śmiech).
KK: Mimo intensywnego życia rodzinnego, nie zwalniasz tempa i regularnie dostarczasz czytelnikom lektury. Jaki jest Twój klucz do pogodzenia ze sobą wszystkich obowiązków? A gdy jednak już się zmęczysz, to jak najchętniej wypoczywasz?
K.M.: Moim kluczem jest wytrwałość. Jeśli chcę realizować się zawodowo i jednocześnie poświęcić się macierzyństwu, nie ma innego sposobu. Żyjemy w takich dziwnych czasach, że kobiety niejako są zmuszone do radzenia sobie z tą sytuacją, to bardzo nie w porządku. Mogę liczyć na wsparcie męża, ale nie każda kobieta ma tak wyrozumiałego partnera, a o polityce pracy i mentalności społecznej nie będę nawet wspominać. Mam nadzieję, że kiedyś się to zmieni i kobietom będzie łatwiej, a póki co jak miliony innych kobiet włączam opcję multizadaniowości. Cztery lata temu pisałam swoje pierwsze książki z synkiem na piersi, teraz będę pisać z córeczką, nie jest to za wygodne, ale moje dzieci wykazują silną potrzebę bliskości, a ja nie mam zamiaru im jej limitować. I tak to działa. A jak wypoczywam? Miesiąc temu na świecie pojawiła moja córka, więc na razie o odpoczynku mogę tylko pomarzyć, ale myślę, że za rok o tej porze uda mi się położyć na plaży i poczytać dobrą książkę (śmiech).
KK: Trzymam za to kciuki! Wróćmy jednak do „Chwil, które nigdy się nie wydarzą”. Na początku książki dostajemy świetną mapkę Londynu, na której zaznaczone są ważne dla fabuły miejsca. Powiedz zatem, proszę, jaki jest Twój Londyn? Czy masz tam jakieś swoje ulubione, magiczne miejsca?
K.M.: Mój Londyn to właśnie te mapki, zarówno z jednej jak i drugiej książki. Oczywiście, że wybrałam miejsca, które pasowały do fabuły, jednak są to miejsca, które w Londynie po prostu lubię. W powieściach obyczajowych pokazuję czytelnikowi miasto moimi oczami.
KK: Od lat mieszkasz w Londynie, taki więc, a nie inny wybór miejsca akcji dla nowej serii wydaje się naturalny. Spoglądasz na to miasto z punktu widzenia emigrantki i takie też są Twoje bohaterki. Jak różni się Twoje postrzeganie Londynu i Wielkiej Brytanii od tego, jak widzi je Anita?
K.M.: Anita widzi Londyn i życie tutaj bardziej barwnie, wszystko po to, aby pokazać czytelnikowi piękno tego miasta. Mieszkanie w Londynie, jak w każdej metropolii, ma swoje cienie, ale nie skupiam się na nich. Wolę, aby osoba czytająca książkę miała okazję dowiedzieć się o miejscach i zwyczajach, które warto poznać.
KK: Co na początku, gdy przeprowadziłaś się do Anglii, było dla Ciebie najtrudniejsze? Jak sobie radziłaś wtedy z przeciwnościami czyhającymi na emigrantkę? Anita na przykład denerwuje się na współlokatorkę, która nie dba o porządek we wspólnym mieszkaniu czy ogląda filmy bez słuchawek...
K.M.: Życie na emigracji jest trudne, tak po prostu trudne. Odmienna mentalność, bariera językowa, nieznajomość funkcjonowania systemów, choćby ochrony zdrowia, jest tego mnóstwo. Do tego zwykle na początku przychodzi dzielić mieszkanie z kilkoma obcymi osobami. Może nie wydawać się to takie straszne, bo przecież podobnie funkcjonują studenci, sama byłam studentką i wynajmowałam pokój w mieszkaniu studenckim, jednak w przypadku studentów mamy do czynienia z ludźmi ukierunkowanymi na konkretny cel – studia. Na emigracji przekrój społeczny jest przeogromny, można natknąć się na naprawdę przeróżnych ludzi. Delikatnie mówiąc, można spotkać niejednego typa spod ciemniej gwiazdy. I właśnie to było dla mnie najtrudniejsze, odetchnęłam z ulgą, gdy wraz z mężem kupiliśmy własny dom.
KK: No dobrze, wróćmy do przyjemniejszych przeżyć. Bohaterowie Twojej powieści wybierają się na koncert Eda Sheerana. A jakie są Twoje gusta muzyczne? Jaki był najlepszy koncert, na jakim byłaś?
K.M.: Gustuję raczej w mocniejszych dźwiękach niż te, które tworzy Ed Sheeran. Lubię rock, a najbardziej ballady rockowe, niektóre kawałki mogę słuchać bez końca i nigdy mi się nie nudzą. Generalnie nie jestem fanką dużych koncertów, przyznam, że na niewielu byłam. Kameralny występ zespołu w jakimś klimatycznym pubie zdecydowanie jest mi bliższy i miałam okazję brać w takim udział. Mało znana grupa, której nazwy już teraz nawet nie pamiętam, ale pamiętam, że świetnie się ich słuchało, a jeszcze lepiej spędziło wieczór przy ich graniu. Podobną scenę opisuje w pierwszej części Serii Londyńskiej właśnie dlatego, że jest to dla mnie fajna opcja zetknięcia się z muzyką na żywo.
KK: Jak biotechnolożka zostaje pisarką? Jak wyglądała Twoja droga do zostania pisarką?
K.M.: W moim przypadku była to bardzo spontaniczna droga – nigdy nie sądziłam, że będę pisać książki, trochę na oślep podjęłam próbę znalezienia drogi do okiełznania swojej wybujałej wyobraźni, która w pewnym momencie zaczęła utrudniać mi życie. A gdy zaczęłam pisać, to okazało się, że nie mogę przestać, bo po pierwsze, osiągnęłam cel – zamęczające mnie myśli znalazły swoje ujście, i po drugie, naprawdę to polubiłam. Kiedy doszła do tego jeszcze pozytywna reakcja odbiorów – czytelników – przepadałam i zamieniłam pracę laboratoryjną na twórczą.
KK: Sama uwielbiasz czytać. Masz synka i córeczkę. Jak zarażasz dzieci miłością do książek?
K.M.: Samo posiadanie w domu książek już zaraża dzieci miłością do nich. Kiedy widzą, że ty czytasz, one też będą to robić. Czytamy z synkiem codziennie – to nasz wieczorny rytuał, o który synek zawsze się upomina – po kilka bajek, on wybiera, ja czytam, czasem zamieniamy się rolami i on udaje, że czyta mi, opowiadając to, co widzi na ilustracjach. To cudowny czas, który oprócz rozwoju intelektualnego, pozwala nam budować bliskość. Gdy tylko córeczka podrośnie. dołączy do nas.
KK: Jakie literackie niespodzianki szykujesz w najbliższym czasie dla czytelników?
K.M.: W tym roku ukażą się jeszcze dwa tytuły. Ze względu na to, że w tym roku pojawiły się już cztery, myślę, że samo to, iż na tym nie koniec, jest niespodzianką. Zdradzę, że jeden z nich to thriller, więc tutaj bez zaskoczenia. Szykujemy go na jesień. Jednak pod koniec roku będzie coś jeszcze, właśnie taka niespodzianka – ukaże się powieść z takich, których do tej pory nie miałam jeszcze okazji pisać, a moi czytelnicy czytać!
Rozmawiała Marta Matyszczak.
Fotografia Autorki: Adam Słowikowski.