„Kiedyś byłem w Hiszpanii i pracowałem nad powieścią „Trzy minuty”. Musiałem opisać bombę podkładaną w samochodzie. Zadzwoniłem więc do mojego dobrego kolegi, który jest prawdziwym ekspertem w tej dziedzinie. Podał mi wszystkie szczegóły, a następnie przesłał jeszcze instrukcję mailem. Następnego dnia oddział antybombowy szwedzkiej policji zrobił najazd na jego mieszkanie i go aresztował. Kolega musiał przesiedzieć w celi trzy dni, aż wszystko zostało wyjaśnione”.
Kawiarenka Kryminalna: Gratuluję polskiej premiery pana powieści! Świetnie się bawiłam podczas lektury „Puk puk”! W książce mamy tak w zasadzie troje protagonistów. Jest inspektor Ewert Grens, jest Piet Hoffmann, nawrócony przestępca, i pewna kobieta. Chciałabym porozmawiać o tym męskim duecie, ponieważ on nie pierwszy raz pojawia się w pana historiach.
Anders Roslund: Wielkie dzięki za miłe słowa! Dają mi energię do kolejnego dnia pisania o moich dwóch fikcyjnych przyjaciołach (chociaż czasami mam wrażenie, że oni istnieją naprawdę. Nagle widzę ich podczas spaceru po mieście czy w autobusie. Ostatnio, gdy stałem przy bramce na lotnisku, zdawało mi się, że właśnie próbują wskoczyć do tego samego samolotu co ja...).
Piet Hoffmann i Ewert Grens to postacie z naprawdę różnych podgatunków powieści kryminalnej. Grens to inspektor z takiego typowego kryminału, w którym czytelnik szuka odpowiedzi na pytania: „kto”, „dlaczego” i „jak”. Hoffmann zaś to były przestępca, który siedział w więzieniu, a teraz pracuje jako policyjna wtyka i pomaga szwedzkim stróżom prawa w walce z przestępczością zorganizowaną. To dzięki niemu do tych historii mogę dodać pytanie: „kiedy”, a co za tym idzie elementy typowe dla thrillera. To sprawia, że te książki są wyjątkowe, tworzą niejako nowy gatunek literacki – opartą na policyjnym śledztwie powieść kryminalną, która łączy się z thrillerem (a ten wnosi szybkie tempo akcji i swego rodzaju pościg za bohaterem).
Kiedy razem z Börgem Hellströmem kończyliśmy pisać czwartą powieść, której protagonistą był tylko Ewert Grens, książki zbierały mnóstwo pochwał i nagród, weszły na listy bestsellerów w wielu krajach. Ja jednak wciąż czułem niedosyt. W tym nowym świecie, w którym przyszło nam żyć, gdzie globalna przestępczość nie ma granic, potrzebowaliśmy w powieści kogoś, kto będzie w stanie przekraczać te granice. I chodziło mi tu zarówno o te w rzeczywistości między krajami – przecież inspektor Grens zazwyczaj przemierza tylko dwa kilometry, które dzielą jego dom od posterunku policji – jak i o te bardziej metaforyczne – między zwyczajnym życiem, a tym innym, mroczniejszym światem, w którym czasem ktoś, by złapać przestępcę, sam musi popełnić jakąś zbrodnię. Właśnie dlatego Piet Hoffmann pojawił się w powieści pod tytułem „Trzy sekundy”. Teraz, w kolejnych już książkach, założył rodzinę, której członkowie również stali się ważnymi bohaterami tych fabuł. Naprawdę lubię Grensa i Hoffmanna. Mam jeszcze w zanadrzu kilka historii o nich do napisania...
KK: Uporządkujmy może zatem dla czytelników tomy, w których pojawiają się pana bohaterowie.
A.R.: W tej chwili piszę ósmą powieść, w której Hoffmann i Grens ze sobą współpracują. Dotąd ukazały się o nich dwa tomy wydane wraz z moim nieżyjącym już kolegą z duetu Roslund & Hellström („Trzy sekundy” i „Trzy minuty”) i pięć, które napisałem sam („Trzy Godziny”, „Puk, puk”, „Sovsågott”, „Litapåmig” i część, która zostanie opublikowana w październiku pod tytułem „100 procent”. Potem zaś pojawi się ta, nad którą teraz pracuję).
KK: Świetne więc perspektywy przed nami! Tymczasem głównym tematem powieści „Puk puk” jest nielegalny handel bronią. Na ile puścił pan wodze fantazji, a na ile przedstawiony przez pana obraz przemytników broni pokrywa się z rzeczywistością?
A.R.: Zawsze opieram swoje książki na prawdziwych wydarzeniach lub na tym, do czego mogłoby dojść. Najpierw staram się porozmawiać z wszystkimi, którzy mogą mi pomóc w wymyśleniu mojej historii, sprawdzić szczegóły wydarzeń, których potrzebuję do ułożenia fabuły. Trwa to tak długo, jak musi trwać, często też w tym celu podróżuję po całym świecie. Potem przychodzi czas nałożenia na to warstwy fikcyjnej – dobrej fabuły, która, jak mam nadzieję, skłoni czytelnika do przewracania stron. Zawsze więc w połowie piszę o faktach, a w połowie zmyślam.
KK: A jak to jest ze Szwecją w kontekście wątku przemytu broni? To już nie jest ten bezpieczny, spokojnym kraj, jaki sobie wszyscy stereotypowo wyobrażamy?
A.R.: Szwecja stała się krajem o najwyższym w całej Europie wskaźniku – w przeliczeniu na mieszkańca – strzelanin i zabójstw. Tylko Sycylia nam dorównuje. A w skali świata Meksyk, jeśli wziąć pod uwagę liczbę nielegalnie używanych ręcznych granatów. Handel bronią jest więc rzeczywiście palącym i niezwykle dużym problemem. Szwecja w ciągu ostatnich 10-15 lat całkowicie się zmieniła w kwestii prawa i porządku. Bardzo jej daleko do tego wzorcowego kraju. Podmiejskie gangi rozrastają się i stają się coraz silniejsze, rekrutują w swoje szeregi nawet dziewięciolatków!
KK: Brzmi przerażająco...
A.R.: Sam wychowałem się w bardzo małym mieszkaniu, do siedemnastego roku życia dzieląc pokój z siostrą. Mieszkaliśmy w dzielnicy, którą politycy uznają dziś za jedną z tzw. „utanförskapsområden” (nienawidzę tego słowa, z grubsza można je przetłumaczyć jako „obszary wykluczenia”) – mowa tu o około pięćdziesięciu obszarach w kraju, gdzie stopa bezrobocia jest bardzo wysoka, poziom wykształcenia niezwykle niski, liczba obywateli żyjących dzięki opiece społecznej ogromna, odsetek dzieci kończących szkołę niewielki, i tak dalej. To tereny, na których rozwija się nowa fala niezwykle brutalnej przestępczości. Te asfaltowe ulice były moim punktem wyjścia w dorosłe życie. Jeszcze dziś, kiedy już mieszkam w sercu Sztokholmu, w zupełnie innej okolicy, gdzieś połowa moich przyjaciół (w tym Grens i Hoffmann...) ma za sobą ciężką kryminalną przeszłość. Tak po prostu jest. I też dlatego mam potężną wiedzę na temat przestępczego światka i wszystkiego, co się z nim wiąże.
KK: Z tym światem walczy Ewert Grens. To mrukliwy samotnik, często wpadający w furię, stroniący od ludzi i bliskości z nimi, a mimo to muszę przyznać, że pokochałam go od pierwszej strony! Co jest takiego w Ewercie, że czytelnicy go uwielbiają? I za co pan go najbardziej lubi?
A.R.: Literatura to osobliwa sprawa. Proszę sobie wyobrazić, że kiedy Grens prowadził swoje pierwsze dochodzenie w naszej kryminalnej serii, był o wiele starszy ode mnie. Jednak dzisiaj, gdy piszę o nim trzynastą powieść (w Szwecji jesteśmy trochę do przodu z kolejnymi tomami względem Polski), coraz bardziej się zbliżam do niego wiekiem! Czasem dociera do mnie, że on tak naprawdę nie istnieje, jest tylko od dwudziestu dwóch lat fikcyjną postacią w mojej głowie. Ale nieraz spotykam go w kawiarni i muszę się powstrzymać, by nie podejść do niego i się nie przywitać. Jestem bardzo wdzięczny za to, że go pani polubiła, pomimo wszystkich jego mrocznych stron. Cieszę się, że z wolna Grens staje się sympatyczną postacią, która może chwycić czytelnika za rękę i poprowadzić przez te zakamarki przestępczego świata,w które większość ludzi rzadko się zapuszcza.
KK: W przerwach od tej mrocznej rzeczywistości Grens słucha Siw Malmkvist. Jakie są pana upodobania muzyczne? Puszcza pan sobie płyty w trakcie pisania?
A.R.: Siw Malmkvist była bardzo znaną piosenkarką w Szwecji (i niektórych częściach Europy) w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Głównie śpiewała szwedzkie wersje popularnych amerykańskich przebojów. Te piosenki brzmią tak, jak kojarzą nam się tamte lata – szczęśliwie, są przepełnione nadzieją, radosne. Dla Ewerta Grensa twórczość Siw Malmkvist to coś znacznie więcej niż muzyka – te piosenki reprezentują czasy, kiedy miał swoją Anni, kiedy wszystko było łatwe i możliwe. Teraz ma na ich punkcie obsesję, utknął w tamtych latach, bardziej spogląda wstecz niż w przyszłość (jak wielu ludzi, których życie przybrało nieoczekiwany obrót).
Mój wydawca kiedyś chciał, żebyśmy wysłali egzemplarz książki do Siw, ale powiedziałem: „NIE, NIE”! Bałem się, co ta słynna szwedzka ikona muzyczna pomyśli, gdy zrozumie, że jest jedyną prawdziwą i wciąż żyjącą osobą w tych wymyślonych opowieściach pełnych śmierci i przemocy. Ale pewnego dnia w końcu się spotkaliśmy i ku mojemu zdziwieniu Siw już kupiła sobie książki i cieszyła się nimi. A dziś jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Kiedy zmarł mój były pisarski partner, Börge Hellström, Siw siedziała nawet obok mnie na pogrzebie wraz z najbliższą rodziną. I nagle oba światy: realny i fikcyjny w dziwny sposób stały się jednym. Przepraszam, zapomniałem odpowiedzieć na pytanie...
KK: Nic nie szkodzi! To fascynujące, co pan opowiada.
A.R.: W każdym razie ja nie jestem tak wielkim fanem Siw, co bardziej Boba Dylana, Bruce'a Springsteena czy Janis Joplin. Zawsze piszę w towarzystwie muzyki. Puszczam wciąż te same piosenki w tle. One stanowią dla mnie wsparcie, nie przeszkadzają mi, bo już je znam na pamięć.
KK: Szczegółowo opisuje pan sposób na włamanie do sejfu czy wykradzenie tajnych danych z policyjnego archiwum. W podziękowaniach zamieścił pan długą listę ekspertów, którzy panu pomagali przy pisaniu powieści.
A.R.: Moi bliscy znajomi, ci o kryminalnej przeszłości, o których wspominałem, znają się na tym wszystkim znacznie lepiej ode mnie, więc posiłkuję się ich wiedzą. Jednak czasami przez to są problemy. Na przykład kiedyś byłem w Hiszpanii i pracowałem nad powieścią „Trzy minuty”. Musiałem opisać bombę podkładaną w samochodzie. Zadzwoniłem więc do mojego dobrego kolegi, który jest prawdziwym ekspertem w tej dziedzinie. Podał mi wszystkie szczegóły, a następnie przesłał jeszcze instrukcję mailem. Następnego dnia oddział antybombowy szwedzkiej policji zrobił najazd na jego mieszkanie i go aresztował. Kolega musiał przesiedzieć w celi trzy dni, aż wszystko zostało wyjaśnione.
KK: Bycie pana informatorem bywa niebezpieczne... Grens zbliża się do wieku emerytalnego i z przerażeniem myśli o tym, co będzie robił, gdy już zostanie zmuszony do odejścia z policji. Jak pan wyobraża sobie swoją pisarską emeryturę?
A.R.: Och, pod tym względem jestem jak Grens. Potrzebuję swojej pracy, żeby móc normalnie funkcjonować, jak kuli, na których mógłbym się oprzeć. Piszę każdego dnia – to jest taki wciąż tykający napęd w mojej klatce piersiowej. Od czasu do czasu naprawdę staram się być normalny i zrobić sobie wolne, na przykład w takie gorące lato, jak to w tym roku, ale po prostu nie mogę. Lub, co bliższe prawdzie, nie chcę. Za bardzo to lubię. Dość często moja żona mówi: „Proszę, Anders, idź do swojego gabinetu i popracuj, żebyśmy my mogli się cieszyć ciszą i spokojem”.
KK: O tę ciszę i spokój nie zawsze jest tak łatwo... Grens na przykład, gdy ma na to ochotę, to w trakcie spaceru zaczyna głośno śpiewać i tańczyć, nie zważając na to, co pomyślą sobie o nim inni. Na jakie szaleństwa pan jest gotowy, nie przejmując się opinią ludzi postronnych?
A.R.: Właściwie, skoro tak to pani ujmuje... myślę, że to zawsze był też mój sposób postępowania. Po prostu nie obchodzi mnie, co myślą sobie o mnie inni. I szczerze mówiąc, to ma dwie strony medalu. Moi przyjaciele wiedzą, że mogą mi zaufać, powierzyć tajemnicę, że jestem lojalny i potrafię przy nich cierpliwie trwać, bez względu na koszty. Jednak z drugiej strony od czasu do czasu mój charakter sprawia kłopoty. Moim zawodem jest wymyślanie półprawd, po prostu dobrych historii, ale w prywatnym życiu nie potrafię kłamać! Nawet jeśli w danej sytuacji byłoby to najmądrzejsze rozwiązanie. Jestem tym, kim jestem, ani całkiem dobrym człowiekiem, ani też złym. Również wedle tej zasady stworzyłem postacie Grensa i Hoffmanna. Obaj mają dobre i takie sobie cechy, ponieważ są w pewien sposób częścią mnie. Uważam bohatera za znacznie ciekawszego, gdy mogę także poznać jego wady.
KK: Część akcji „Puk puk” przenosi się do Albanii – kraju opisanego przez pana jako piękny, ale niebezpieczny i biedny. Odwiedził pan kiedyś Albanię?
A.R.: Za każdym razem jadę wcześniej w miejsce, o którym chcę napisać, także przy pracy nad tą powieścią tak było. Gdy powstawały „Trzy minuty”, kryminał o przemycie narkotyków z Ameryki Południowej do Europy, przekonałem jednego z moich przyjaciół, który kiedyś był szychą w kolumbijskim świecie narkotykowym (dziś już to wszystko ma za sobą), aby pojechał ze mną do Ameryki Południowej i zapoznaj mnie z tamtą rzeczywistością. Zgodził się i dzięki temu mogłem napisać książkę. Raz też musiałem mieszkać razem z osobistym ochroniarzem, co było skutkiem jeszcze innej historii. Przez wiele lat grożono mi śmiercią i nie mogłem przebywać pod moim oficjalnym adresem. Mimo tego nigdy wcześniej nie byłem tak przerażony jak wśród kolumbijskich dealerów narkotykowych. Dla nich życie jest nic niewarte, jeśli stanowi przeszkodę do zdobycia pieniędzy.
KK: Zofia i Piet, jedni z głównych bohaterów powieści, są Polakami. Jako Polka muszę zapytać – dlaczego właśnie taką narodowość dla nich pan wybrał?
A.R.: Rodzice Pieta dawno temu uciekli z Polski do Szwecji, aby rozpocząć nowe życie. Dałem mu polskie korzenie, gdyż jego pierwsza przygoda opisana w powieści „Trzy sekundy” dotyczyła fabryki amfetaminy w Polsce. A ponieważ Piet miał być policyjną wtyką, musiał mówić po polsku, aby infiltrować polskie gangi. Zofia też jest oczywiście Polką (tak jak jedna z moich przyjaciółek, która także ma na imię Zofia).
„Trzy sekundy” zostały zekranizowane przez Hollywood (angielski tytuł to „The Informer”). W roli Pieta wystąpił Joel Kinnaman, a Zofię zagrała Ana de Armas. W obsadzie znaleźli się także Clive Owen i Rosamund Pike. Z różnych względów musiałem Pietowi i Zofii zmienić tam nazwisko na Koslow. W filmie zagrali też oczywiście polscy aktorzy, np. Mateusz Kościukiewicz.
KK: Tymczasem „Puk puk” to pierwsza część przygód Ewerta Grensa, na okładce której – po przedwczesnej śmierci Börge'a Hellströma – widnieje tylko pana nazwisko. Trudno było wyruszyć tym razem w tę literacką podróż w pojedynkę?
A.R.: Każdego dnia tęsknię za moim przyjacielem Börgem. Choć tak naprawdę Börge był kimś więcej, był członkiem rodziny. Nie byłem psychicznie gotowy na jego śmierć. Zamknąłem się w sobie. Dopiero teraz, kilka lat później, dopuszczam do siebie uczucia, których wtedy nie przyjmowałem. Jednak z pisarskiego punktu widzenia zmiana była łatwiejsza. To nie tajemnica, że ja pisałem nasze książki. Proces twórczy wyglądał tak, że spotykaliśmy się przez kilka miesięcy i rozmawialiśmy o książkowej historii. Potem rozstawaliśmy się na czas, kiedy spisywałem wymyśloną powieść. I znowu się spotykaliśmy i rozmawialiśmy o kolejnej jej wersji. Tak więc samotna praca z tekstem jest mi znajoma. Duża różnica oczywiście polega na tym, że duet Roslund & Hellström zmienił się na Roslund & Roslund. Teraz dyskutuję sam ze sobą i tylko siebie muszę przekonywać do nowych pomysłów, zamiast mojego drogiego Börge'a.
Rozmawiała Marta Matyszczak
Zdjęcie autora: materiał wydawcy.