„Jako autorka thrillerów zawsze szukam w bohaterach pewnej siły. Frankie nie jest szczególnie silna fizycznie, nie skopie nikomu tyłka. Ale ma moc polegającą na tym, że potrafi wstać każdego dnia, by stoczyć walkę w dobrym celu. Nigdy do końca nie zwycięży, ale przetrwa. Większość uzależnionych uważa się za słabych. Ale ci, którzy walczą o swoje zdrowie, są w rzeczywistości niesamowicie silni. I taka jest właśnie Frankie”.
Kawiarenka Kryminalna: Frankie Elkin, główna bohaterka pani najnowszej powieści pod tytułem „Zanim zniknęła”, mówi, że w jej profesji najważniejsze, to zadawać odpowiednie pytania. Mam więc nadzieję, że i ja dzisiaj takie zadam...
Lisa Gardner: Na pewno będą prowokujące...
KK: Frankie to specjalistka od poszukiwania osób zaginionych. Czy pani zdaniem powieść, której fabuła oparta jest na motywie zaginięcia, może mieć jeszcze bardziej dojmujący wydźwięk dla czytelnika niż kryminał opowiadający o morderstwie? Czy ta niepewność co do losów ofiary nie jest gorsza od cierpienia związanego z zabójstwem?
L.G.: Postać Frankie jest wzorowana na prawdziwej kobiecie, o której przeczytałam w pewnym artykule. Zajmowała się ona sprawami kobiet, które zaginęły na terenach plemiennych. Czuła się osobiście dotknięta faktem, że nikt nawet nie próbował ich szukać. Także osoby zawodowo zajmujące się takimi przypadkami nie były zainteresowane udzieleniem pomocy. W takich okolicznościach zaginięcie staje się często podwójną tragedią dla rodziny: po pierwsze, zniknął ktoś bliski, a po drugie, nikt tego nie postrzega jako przestępstwa. Okropne, prawda? Dzięki więc Bogu, że są takie osoby jak Frankie!
KK: To prawda! Frankie bez zbędnego bagażu podróżuje po USA i zatrzymuje się tylko po to, by zająć się sprawą jakiejś zaginionej osoby. Trochę w tym swoim włóczęgostwie przypomina mi Jacka Reachera. To właśnie taka żeńska wersja wagabundy zaprowadzającego porządek w kraju? I czy możemy – tak jak w przypadku powieści Lee Childa – liczyć na to, że Frankie powróci do gry w kolejnych tomach serii?
L.G.: Tak, Frankie powróci! Bardzo mi się podoba to porównanie do Jacka Reachera. Jestem wielką fanką Lee Childa. Jednak moc Frankie nie opiera się na sile fizycznej, jak u Reachera. Ona nie potrafi wyrównywać krzywd za pomocą pięści, nie wygra żadnej bójki w barze. Jej siła tkwi w byciu outsiderką, w zadawaniu właściwych pytań we właściwym czasie. Frankie jest też empatyczna. No i ponieważ sama jest alkoholiczką, wie coś na temat sekretów, kłamstw i rodzinnych oszustw.
KK: Opisuje pani życie imigrantów z Haiti w Bostonie i ich tragiczną historię, ale też problemy z prawem pobytu w Stanach. Dlaczego właśnie historia tej mniejszości etnicznej tak panią poruszyła, że postanowiła pani ją umieścić w swojej książce?
L.G.: W Bostonie żyje jedna z największych populacji Haitańczyków w USA. Ci ludzie są integralną częścią miasta. Biorąc pod uwagę zwarty charakter ich społeczności, wydaje się zadziwiające, że ich przyszłość w tym kraju jest tak niepewna. To szczególnie dotkliwe dla nastolatków takich jak Angelique (bohaterki „Zanim zniknęła”), którzy nawet nie pamiętają, że kiedyś mieszkali gdzie indziej. Zastanawiałam się więc, jak to jest mieć dom, który jednak tak do końca nie jest twoim domem, i nie móc z nim wiązać swojej przyszłości. Moim zdaniem najlepsze powieści to te, które sprawiają, że wchodzisz w buty bohatera i wczuwasz się w jego sytuację.
KK: I taka jest właśnie historia w pani książce! Dzielnica Mattapan, w której osadzona jest akcja powieści, wydaje się groźnym miejscem dla Frankie – białej kobiety w średnim wieku. Działa tu rasizm, tylko skierowany w stronę białej osoby. Jak w rzeczywistości wygląda ta część Bostonu? Można się tam wybrać na zwiedzanie podczas pobytu w USA?
L.G.: Mattapan, zwany również Murderpan, rzeczywiście ma reputację dzielnicy o wysokiej skali przestępczości. Kiedy powiedziałam znajomym, że odwiedzam tę okolicę, aby zrobić research do mojej najnowszej powieści, stwierdzili, że zwariowałam. Ale ja zabrałam towarzysza i zwiedzaliśmy okolicę w biały dzień. W takich okolicznościach wszystko przebiegło znakomicie. Polubiłam napotkanych ludzi. Pełno tam rodzinnych haitańskich restauracji. Wszyscy byli bardzo gościnni i chętnie dzielili się swoimi doświadczeniami. A coroczna parada jedności Haiti w maju jest niesamowita i warta zobaczenia.
KK: Brzmi wspaniale! Wróćmy jednak do Frankie. Tak jak już pani wspomniała, jest alkoholiczką. Bardzo dokładnie opisała pani jej zmagania z nałogiem. Jak wyglądał research w tym temacie?
L.G.: Jako autorka thrillerów zawsze szukam w bohaterach pewnej siły. Frankie nie jest szczególnie silna fizycznie, nie skopie nikomu tyłka. Ale ma moc polegającą na tym, że potrafi wstać każdego dnia, by stoczyć walkę w dobrym celu. Nigdy do końca nie zwycięży, ale przetrwa. Większość uzależnionych uważa się za słabych. Ale ci, którzy walczą o swoje zdrowie, są w rzeczywistości niesamowicie silni. I taka jest właśnie Frankie.
KK: Szczegółowo opisuje pani meandry pracy bostońskiej policji. Jakie wrażenie zrobiła na pani ta cała policyjna machina?
L.G.: Spędziłam dwie dekady na rozmowach z nimi. Jestem pod wrażeniem mężczyzn i kobiet tam pracujących. To prawdziwi bostończycy, nie tylko policjanci. Kochają miasto i starają się poprawić życie jego mieszkańców. Większość funkcjonariuszy ma dość realistyczne pojęcie o trawiących tamtejszą społeczność problemach. Wiedzą, że potrzeba więcej programów ochrony zdrowia psychicznego, wsparcia dla rodzin i dzieci. Niestety to wszystko jest poza ich zakresem możliwości zawodowych. Robią wszystko, co w ich mocy, w ramach swojego obszaru działań.
KK: Do szkoły, do której chodziła zaginiona nastolatka, nie jest tak łatwo się dostać. Najpierw trzeba minąć wykrywacze metalu, ochronę, pokazać zawartość swojej torby. To są realia w Europie raczej nieznane. Jak pani odnosi się do takich obostrzeń w odniesieniu do co jakiś czas nagłaśnianych w mediach strzelanin w amerykańskich szkołach?
L.G.: Większość śródmiejskich szkół w Ameryce ma takie same środki bezpieczeństwa, jakie można spotkać na dużych lotniskach (lub w więzieniach!). Bezpieczeństwo to podstawa – i to nie tylko z powodu strzelanin, ale także, by wyeliminować z terenu szkoły narkotyki i działalność gangów. Jak jednak zaznacza Frankie, każdy system zakazów można obejść. Zatem przy całej tej kontroli głównych wejść, uczniowie szybko opracowują alternatywne drogi, którymi przemycają kontrabandę (narkotyki czy broń). Część pracy Frankie polega na myśleniu jak przestępca – lub w tym przypadku nastolatek (czasem to nieduża różnica...). W pisaniu pomogła mi też nastoletnia córka, która dostarczyła mi wielu informacji na temat tego, jak postępują tacy młodociani przestępcy.
KK: Pisze pani – w odniesieniu do tworzenia kryminałów – o granicy między zabawianiem czytelnika, a podawaniem przestępcy na talerzu instrukcji działania. Jak więc wyznacza pani tę granicę?
L.G.: Zbrodnia opiera się na logistyce. Zatem w ramach researchu do książki muszę się dowiedzieć od podstaw, jak popełnić czyn prawnie zabroniony. Zrozumienie wszystkich kroków przestępcy pomaga mi również zastanowić się nad tym, w jaki sposób moi fikcyjni detektywi go złapią. Następnie uogólniam to wszystko dla dobra powieści. Co tam znalezienie Angelique Badeau! Najtrudniejszą sprawą przy „Zanim zniknęła” było wymyślenie, jak nastolatka miałaby zniknąć z dużego miasta, w którym wszędzie są kamery, każdy ma telefon komórkowy. Kiedy w końcu doszłam do tego, na czym tak naprawdę polega sekret jej zniknięcia, byłam z siebie bardzo dumna.
KK: Frankie – zgodnie z zasadą, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma – w dzieciństwie chciała być każdym, tylko nie sobą. A kim byłaby pani, gdyby nie została pisarką?
L.G.: Kryminolożką. Uwielbiam te tematy. Albo ogrodniczką. Kiedy nie piszę, najszczęśliwsza jestem na dworze, gdzie sadzę i uprawiam różne rośliny.
KK: Emmanuel, brat zaginionej dziewczyny, ma laptop oklejony różnymi nalepkami. Podobno działa zasada: pokaż mi swoje nalepki, a powiem ci, kim jesteś. Co zatem zdobi pani komputer?
L.G.: Och, na moim laptopie mam kilka naklejek nawiązujących do wędrówek i pięknych plenerów. Moją ulubioną jest jednak naklejka z napisem: „Drinki. Podróże. Książki. Zbankrutowałam, ale miałam piekielnie dużo czasu”. To słowa, wedle których warto żyć.
KK: Frankie prowadzi prywatny ranking najsmaczniejszych potraw, które jadła w życiu. Bostoński długi hot dog wpada na szóste miejsce. A jak wyglądałby taki ranking z pani punktu widzenia?
L.G.: Lody Tillamook znajdują się na szczycie mojej listy (Tillamook to firma mleczarska w Oregonie, gdzie mieszkają moi dziadkowie). W pierwszej piątce musiałyby się znaleźć mięsne haitańskie paszteciki, które jadłam w Mattapan. Jakie to było dobre! Nie mogę się doczekać repety! Kiedy lata temu odwiedziłam Polskę, jadłam niesamowitą kolację w Krakowie. Uwielbiam odkrywać nowe potrawy podczas podróży.
KK: Frankie jest trochę jak jej tymczasowa współlokatorka – kotka Piper – sama potrafi o siebie zadbać i nie da sobie w kaszę dmuchać. Jako właścicielka podobnej humorzastej kotki z pazurem chciałam podpytać o pani miłość do zwierząt. Czy czworonogi inspirują panią do pisania?
L.G.: Zdecydowanie tak! Miałam w swoim życiu wiele kotów, w tym trójnożnego o okropnym charakterze, bardzo podobnego do Piper. Obecnie mam dwa psy – bardzo sprytnego terriera i niezwykle urodziwego psa rasy sheltie, którego mózg – mam wrażenie – jest wypełniony puchem i motylkami. Są świetnymi współpracownikami i wielkimi fanami południowych spacerów, podczas których rozprostowujemy nogi, a ja zastanawiam się, co mam pisać dalej. Bez nich nie stworzyłabym żadnej powieści!
Wywiad przeprowadziła Marta Matyszczak.
Fotografia Autorki: Wydawnictwo Albatros.