„Bez podróżowania byłabym uboższym człowiekiem. Nawet te niedalekie wyprawy są ważne. Ważne jest natomiast, by doświadczyć czegoś nowego i spotkać kogoś, kto nosi w sobie jakąś niezwykłą historię. Jeśli tylko chce się nią ze mną podzielić, ja zawsze chętnie nadstawiam uszu.”
Kawiarenka Kryminalna: W pani najnowszej powieści pod tytułem „Bez powrotu” pojawia się hiszpańskojęzyczna rodzina, w fabule przewijają się motywy iberyjskie: zwyczaje, kuchnia, stroje, legendy. Dlaczego zdecydowała się pani właśnie na tę tematykę i skąd czerpała inspiracje do książki?
Marta Zaborowska: Nie jest tajemnicą, że ludzie z południa Europy są gorącokrwiści, niezwykle temperamentni, ale i dumni, więc wprowadzenie do powieści takich bohaterów z miejsca podnosi poziom napięcia. Tak też się stało, gdy w „Bez powrotu” pojawiła się rodzina Ortegów. Wraz z nią wkroczył cały jej świat, czyli zwyczaje, legendy i rytuały, o których mało kto z nas wie. Opisałam jeden z nich, dotyczący obrzędu pogrzebowego sprawowanego nad ciałem dziecka. Wydał mi się arcyciekawy i, co by nie mówić, wstrząsający. Bo, o ile dla każdego człowieka, bez względu na jego pochodzenie, śmierć kilkulatka jest emocjonalnie bolesna, to dla mieszkańców La Gomery okazuje się być dodatkowo okazją, by połączyć się z zaświatami. Głęboko wierzą, że dusza niewinnej istoty ma moc, którą można i należy wykorzystać. Gdy usłyszałam o tym zwyczaju, trudno było mi uwierzyć, że we współczesnej Europie tego rodzaju obrzędy funeralne wciąż mają miejsce.
Początkowo piąty tom sagi o Julii Krawiec miał być kolejną powieścią fikcyjną. I tak by się stało, gdyby nie prawdziwa historia, która znienacka wpadła mi w ręce. Poruszyła mnie na tyle, by mój pierwotny plan wywrócił się do góry nogami. To, że chciałam tę historię opisać, było już pewne. Miałam jednak wątpliwości, czy powinnam ją zamieszczać właśnie w serii o Julii. Takie wolty bywają ryzykowne, niemniej odnoszę wrażenie, że spotkała się z pełną aprobatą moich czytelników.
KK: Czyli odwiedziła pani pojawiające się w książce Wyspy Kanaryjskie: Gomerę i El Hierro.
M.Z.: Właśnie stamtąd przywiozłam zarówno legendę o Garajonay, jak i „opowieść pogrzebową”. Słuchałam ich, stojąc pośrodku wawrzynowego lasu, dla którego czas zatrzymał się milion lat temu. Czarodziejski las i czarodziejskie opowieści, czego chcieć więcej? Kocham takie mroczne historie, więc czułam się tam jak dziecko w sklepie z cukierkami i wyciągałam rękę po jeszcze i jeszcze. Wszystkie szczegóły zanotowałam sobie w głowie i, gdy przyszedł czas pisania „Bez powrotu”, przelałam na papier.
KK: Podróże są dla pani natchnieniem do pisania?
M.Z.: Myślę, że bez podróżowania byłabym uboższym człowiekiem. Nawet te niedalekie wyprawy są ważne. Ważne jest natomiast, by doświadczyć czegoś nowego i spotkać kogoś, kto nosi w sobie jakąś niezwykłą historię. Jeśli tylko chce się nią ze mną podzielić, ja zawsze chętnie nadstawiam uszu.
KK: Od czego zaczyna pani pracę nad nową książką? Co stanowi punkt wyjściowy: miejsce, rodzaj zbrodni, szwarccharakter?
M.Z.: Kiedy zaczynam pisać, znam tylko początek historii i jej koniec. Wiem kto kogo i w jaki sposób zabił, i… to tyle. Kolejnym krokiem jest lepienie postaci. Celowo używam słowa „lepienie”, bo to proces, podczas którego moi bohaterowie ewoluują, a ja nadaję im odpowiedni kształt. Co może jest dość nietypowe dla autora, wcale tak szybko się z nimi nie utożsamiam. Bywa, że zaczynam czuć ich energię na zaawansowanym już etapie pisania, a wtedy muszę wrócić do początku i dookreślić ich na nowo. Dzieje się tak dlatego, że nie zamykam żadnego z nich w schemacie, oni żyją własnym życiem i wcale nie trzymają się moich pierwotnych założeń. Ale, takie ich prawo.
Miejsca, w których toczy się fabuła, to równie ważny element pisarskiej układanki. Ich dobór nie może być przypadkowy, one też odgrywają swoją rolę. Są jak scenografia w teatrze, dzięki nim widz przenosi się w miejsce akcji i czuje jej klimat. W powieściach jest analogicznie. Na autorze spoczywa obowiązek ukazania tej scenografii słowami, opisania nie tylko martwych przedmiotów, ale i zapachów, kolorów, nawet temperatury, jaka panuje za oknem mieszkania bohaterów. W przypadku kryminału, grzechem byłoby zbagatelizować szczegółowy opis lokalizacji, w której rozgrywa się drastyczna scena. Na takie ryzyko nie narazi się żaden pisarz. Więc opisuje, wizualizuje i traktuje miejsce akcji jak równoprawnego bohatera swojej powieści.
KK: Czyli jeśli chodzi o pani styl pracy, to nie do końca pokrywa się on z tym, jaki preferuje pani protagonistkę. Julia Krawiec. Ta ekspolicjantka, obecnie prywatna detektywka, śmiertelnie poważnie podchodzi do swoich obowiązków. By dopaść mordercę, przygotowuje nietypową pomoc: jedną ze ścian mieszkania maluje specjalną zmywalną farbą, by na niej rozrysowywać i systematyzować fakty gromadzone w toku prowadzonego dochodzenia.
M.Z.: O ile Julia musi mieć wszystko zapisane na ścianie, bo to pomaga jej wiązać wątki w prowadzonych przez nią sprawach kryminalnych, to ja wiążę wątki „po drodze”. Próby tworzenia schematu i rozpisywanie scen w konspektach zdecydowanie nie są dla mnie. Podczas pisania zbyt wiele pomysłów przychodzi mi do głowy, bym miała trzymać się „rozkładu jazdy”. Próbowałam tego i się nie udało. Wolę mieć przed sobą podróż w nieznane, aniżeli wędrówkę z GPS-em.
KK: Skrupulatnie przedstawiła pani techniczną stronę pracy patomorfologa. Powieściowy Lipski sypie fachowymi terminami, wnikliwie opisuje reakcje zachodzące w ludzkim ciele itd. Jak wyglądały przygotowania do kreacji tej postaci? Sięgała pani po literaturę fachową? Miała swoich informatorów w prosektorium?
M.Z.: Lipski, choć to postać drugoplanowa, jest jednym z moich ulubionych bohaterów. To mistrz skalpela, niekwestionowany arbiter z zakresu medycyny sądowej. Niby chłodny i do bólu konkretny, ale jednocześnie bardzo ludzki. Jak pan słusznie zauważył, to, co przekazuję czytelnikowi o Lipskim, to jego zawodowa część życia. Nie pokazuję tego, co dzieje się u niego prywatnie, skupiam się jedynie na wynikach autopsji. Lipski pojawia się wtedy, gdy do zakładu medycyny sądowej trafiają zwłoki do badania. Jego rola w fabule jest jasno określona: ma dostarczyć wiedzę organom ścigania, a w domyśle: czytelnikowi. Wkładam mu tę prawdę w usta, sama posiłkując się uprzednio literaturą specjalistyczną, która tonami zalega na moim biurku. I, proszę mi wierzyć, jest to literatura fascynująca.
KK: Równie adekwatnie odwzorowała pani pracę policji: procedury, opis hierarchii zawodowej, strategie przesłuchań podejrzanych czy świadków. Czy odwiedziła pani kiedyś komisariat właśnie jako pisarka poszukująca informacji do książki?
M.Z.: To mi się jeszcze nie przydarzyło, głównie z powodu, o którym wspomniałam: jestem typem gromadzącym i kolekcjonującym materiały o tematyce fachowej w formie fizycznej, i wśród tych stert papierów czuję się najlepiej. Ważna jest dla mnie przy tym kwestia swobody w dostępności do informacji, lubię mieć je wszystkie pod ręką w dowolnym momencie pracy. Mój bank danych, który uważam za bezcenny, to skatalogowane tomy z zakresu działań kryminalistyczno-procesowych, wiktymologii, metod śledczych, psychologii sprawców przestępstw itd. Prawdziwe zaplecze informacyjne lub, jak kto woli, policyjna wiedza tajemna.
KK: Julia wykonuje mroczny, ciężki zawód i stwierdza, że „wzrusza się jedynie poza godzinami pracy”. Jakie emocje towarzyszą pani w procesie tworzenia powieści? Czy czuje pani potrzebę odreagowania tych często poważnych tematów o dużym kalibrze emocjonalnym? Jeśli tak, to w jaki sposób?
M.Z.: Julia wzrusza się jedynie poza godzinami pracy, ja natomiast dla kontrastu wzruszam się (wczuwam się) jedynie w godzinach pracy. Wtedy odcinam się od rzeczywistości i przenoszę w inny wymiar, jakim jest świat moich bohaterów. Oczywiście, wchodzę w ich buty i w zupełnie naturalny sposób czuję ich emocje. Jest ich całe spektrum, bo przecież każda postać jest inna i czym innym się kieruje.
Czy muszę odreagowywać krwawe sceny? Nie wtedy, gdy piszę fikcję. Jeżeli natomiast, jak w przypadku „Bez powrotu”, przytaczam autentyczną historię, przeżywanie jej przebiega już całkiem innym trybem. Na to, co się wydarzyło, nie mam wpływu, jednak w głowie rodzą się pytania co do przyszłych losów uczestników tragedii, o to, jak potoczy się ich dalsze życie. I nie chodzi mi o sprawcę, on jest w tym wszystkim najmniej ważny. Myślę o bliskich ofiary, to przecież ludzie, którym odebrano sens życia. Pozostaje mi wierzyć, że czas i terapia pozwolą im odzyskać spokój, o ile to w ogóle możliwe.
KK: Zawodowy i życiowy partner Julii, Adam Górny, kolekcjonuje modele okrętów. Potrafi o nich opowiadać z prawdziwym zacięciem małego chłopca zbierającego resoraki. A co pani robi, gdy nie pisze?
M.Z.: Ostatnio eksperymentuję z pieczeniem ciast. Chyba nigdy dotąd nie miałam w domu takiej ilości mąki, zupełnie jakby miała się zacząć wojna. A jeśli chodzi o pozakulinarne działania, to oddaję się jodze i stretchingowi. Po kilku godzinach pisania ciało błaga o ruch, i to błaganie czuć dosłownie w każdej komórce. Rozwijam więc matę i włączam trening na YouTube.
KK: Oprócz powieści stricte kryminalnych napisała pani także thriller psychologiczny („Lęki podskórne”). Czy zmiana podgatunku wymagała dostosowania warsztatu? Który podgatunek jest większym wyzwaniem?
M.Z.: „Lęki podskórne” to powieść dla czytelników, którzy lubią naprawdę mocne uderzenie. Na swój prywatny użytek mówię o niej, że jest „zadymiona”, ponieważ klimat, w jakim poruszają się bohaterowie, wisi nad nimi niczym mgła z opiłkami żelaza. W tej opowieści nic nie jest proste, dotknęłam w niej problemu dwubiegunowości, zbrodni, trudnych relacji międzyludzkich, kłamstwa i manipulacji. Jednym słowem, położyłam na stole wszystko to, z czym wolimy na co dzień nie mieć do czynienia.
Zdecydowanie, musiałam zmienić sposób pisania z typowo kryminalnego na thrillerowy. O ile w kryminale skupiamy się na śledztwie i wykryciu sprawcy, to w przypadku thrillera psychologicznego esencją fabuły jest mroczna strona ludzkiej osobowości. Zadaniem autora jest nie tylko zaciekawienie czytelnika tą osobowością, ale i zdestabilizowanie jego emocjonalnej flauty, co jest wyzwaniem, jeśli chodzi o pisarski warsztat. Więcej emocji przyniosło mi pisanie thrillera. Prawdopodobnie dlatego, że to był mój debiut w tym gatunku.
KK: Czy czyta pani kryminały, a jeśli, to jakich ma pani swoich mistrzów w tym gatunku?
M.Z.: Kryminały czytam, ale pod kątem czysto zawodowym, by wiedzieć, w jakim kierunku idzie ten rodzaj literatury i co słychać w trendach. Mistrzowie? Na pewno Agatha Christie i Harlan Coben, tak różni od siebie, ale jakże doskonali. Natomiast dla samej przyjemności czytania sięgam ostatnio po literaturę zupełnie niewspółczesną, żeby nie powiedzieć: muzealną. Bo kto teraz wraca do Elizy Orzeszkowej czy Jacka Londona. Ja natomiast zrobiłam w tył zwrot i odkrywam klasykę na nowo. Wystarczy tylko przyzwyczaić oko do anachronicznego języka, i już się jest w innej rzeczywistości.
KK: Nad czym pani obecnie pracuje?
M.Z.: Zbliżam się do zakończenia nowej powieści z serii o Julii i, poza sprawą kryminalną, która pochłonie kilka ofiar, znów zamieszam w jej prywatnym życiu. O szczegółach nie chcę jeszcze mówić, bo na to za wcześnie, ale zapewniam, że poziom emocji poszybuje pod niebo.
Wywiad przeprowadził: Damian Matyszczak
Fotografia: archiwum prywatne autorki