„Lata 90. to był fantastyczny czas. Mieliśmy niewiele, ale potrafiliśmy zrobić coś z niczego. Spędzaliśmy razem czas, wymyślaliśmy gry i zabawy, które dziś nikomu nie przyszłyby do głowy. To pobudza wyobraźnię, uczy kreatywności. Mieliśmy więcej swobody, a dzięki temu mamy mnóstwo wspomnień. To bezcenne.”
Kawiarenka Kryminalna: „Blizna” jest kontynuacją „Śladu”. Tym razem wchodzimy bezpośrednio w scenę przerwaną w poprzedniej części. Kolejne tomy układają się więc w jedną pasjonującą opowieść. Zakładał pan – o czym wspominał w poprzedniej rozmowie TUTAJ - że historia o komisarzu Robercie Krefcie będzie podzielona na trzy części. Czy dalej trzyma się pan tego założenia, czy może jednak będziemy mogli przeczytać więcej tomów o sosnowieckim śledczym?
Przemysław Żarski: Od początku trzymam się tego scenariusza. Ta historia jest rozpisana na trzy części, stąd pewna amplituda zdarzeń, rozłożona właśnie na trzy tomy. Chcę w ten sposób zamknąć klamrą wątki istotne z perspektywy fabuły i bohaterów. Nie wiem jeszcze, czy to definitywny koniec Krefta, jego losy zależą od wielu rzeczy, w tym od przyjęcia przez czytelników. Nie wybiegam za daleko w przyszłość, skupiam się na następnej książce, dlatego trudno mi powiedzieć, jak długo Kreft będzie czekał na odkurzenie.
KK: Pana bohaterowie to ludzie doświadczeni, naznaczeni tytułowymi bliznami. A jaką bliznę pan nosi?
P.Ż.: Miałem szczęśliwe dzieciństwo i póki co udaje mi się unikać tragicznych wydarzeń, które naznaczyłyby mnie traumą. Moi bohaterowie mają mniej szczęścia. Może ta różnica sprawia, że tworzę bohaterów dotkniętych przez los albo opatrzność, usiłuję zrozumieć ich motywacje i decyzje. Zależy mi na wiarygodności, staram się być szczery w stosunku do swoich bohaterów i czytelników. Nie tworzę wątków i postaci pod publiczkę, stawiam na tło psychologiczne. Chciałbym, aby to były postaci z krwi i kości.
KK: Bardzo wiarygodnie, plastycznie odtworzył pan dorastanie chłopców w latach 90. Na ile korzystał pan w tym przypadku z własnego doświadczenia? Czy też, tak jak bohaterowie powieści, nosił pan w plecaku joystick?
P.Ż.: Kreft jest w podobnym wieku do mnie, uznałem więc, że łączą nas pokoleniowe doświadczenia. Wbrew pozorom nie mieliśmy wówczas wielu różnorodnych rozrywek, a większość czasu spędzaliśmy przed domem, na osiedlu. Chciałem oddać ten klimat, to, co nas łączyło, jak spędzaliśmy czas po szkole. Nie nosiłem joysticka w plecaku, ale znałem kilka osób, które to robiły. Nie byłem nigdy dobry w grach komputerowych, ani na C64, ani później, jednak lubiłem się przyglądać, jak grał mój młodszy brat, albo koledzy. Spędzaliśmy w ten sposób sporo czasu, szczególnie wtedy, gdy pogoda na zewnątrz uniemożliwiła grę w piłkę czy koszykówkę. Sądzę, że to nie jest indywidualne doświadczenie, dlatego oddanie klimatu tych czasów było czystą przyjemnością.
KK: Pana bohater dostaje w prezencie komputer commodore 64 kupiony w sklepie na ul. Modrzejowskiej w Sosnowcu. Muszę się przyznać, że mama kupiła mi właśnie tam amigę 600. W co i na czym grał pan w tamtych czasach?
P.Ż.: Pamiętam to miejsce, jednak nie spodziewałem się, że ktoś je sobie przypomni. Tym bardziej mi miło. Graliśmy we wszystko, co udało się dostać i wczytać na C64 (śmiech). Wbrew pozorom nie było to wcale takie łatwe. Gry, które opisałem w „Bliźnie” istniały naprawdę i zdarzało nam się grać w nie godzinami. Byłem niezły w gry sportowe, piłkę nożną, później w koszykówkę i menedżera. Gry na C64 nie imponowały grafiką, ale były bardzo grywalne. Po kilku latach mieliśmy już lepszy sprzęt, pamiętam przede wszystkim Heroes of Might and Magic i moją ulubiona grę, Baldur’s Gate. Wciąż mam ją na CD, choć w laptopie nie ma już napędu. Wiele razy ją zaczynałem i nigdy nie ukończyłem. Jestem kiepskim graczem.
KK: Można powiedzieć, że Kreft ma wręcz nabożny stosunek do komiksów. Nie daj Boże, żeby zagiął mu się w którymś róg strony. Ostatnio moda na czytanie komiksów ma się coraz lepiej. Czy to też pana pasja?
P.Ż.: Nauczyłem się czytać sięgając po komiksy. Miałem wtedy jakieś pięć lat. W młodości zaczytywałem się w komiksach, wymienialiśmy się nimi z kolegami, wypożyczałem je z biblioteki. Dziś nie kolekcjonuję komiksów, nie czytam ich tak często, choć wciąż mam do nich duży sentyment i lubię po nie sięgać. Próbuję zaszczepić córce to zainteresowanie, wracam z przyjemnością do tytułów, które czytałem ponad 20 lat temu, to świetna przygoda i znakomita lekcja wyobraźni. Robert Kreft pozostał przy komiksach, co więcej, pracuje nad swoimi historiami.
KK: Jak ocenia pan czasy dzieciństwa przypadające na koniec zeszłego wieku, kiedy dzieci grały w planszówki, bawiły się na podwórku, razem czytały komiksy, w stosunku do tego, jak dzisiaj spędzają czas małoletni? Zamieniłby się pan z nimi?
P.Ż.: Nie zamieniłbym się za żadne skarby. To był fantastyczny czas. Mieliśmy niewiele, ale potrafiliśmy zrobić coś z niczego. Spędzaliśmy razem czas, wymyślaliśmy gry i zabawy, które dziś nikomu nie przyszłyby do głowy. To pobudza wyobraźnię, uczy kreatywności. Mieliśmy więcej swobody, a dzięki temu mamy mnóstwo wspomnień. To bezcenne.
KK: Kreft pije tylko czarną kawę, bo nie lubi mleka. Wiąże je ze wspomnieniem z dzieciństwa: mleko o zapachu szmaty do podłogi. Czy pan też poprzez zapachy zapamiętuje różne sytuacje? Czym pachną dla pana lata dzieciństwa?
P.Ż.:Trudno mi określić te zapachy i smaki, nazwać je, jednak rzeczywiście zdarza się, że wchodząc do jakiegoś pomieszczenia czuję zapach, który przywołuje lata młodości; do sali w szkole, na stołówkę, do domu rodziców. Zapach ma wpływ na pracę mózgu, aktywuje pozostałe zmysły. Przechowujemy te wspomnienia głęboko w pamięci. Pamiętam szkolną stołówkę i uznałem, że Kreft miałby podobne doświadczenia z nią związane, tym bardziej, że w czasach naszej młodości szkolne stołówki niewiele się od siebie różniły. To kolejny element, który sprawia, że bohater jest bardziej wiarygodny.
KK: Jak wymyśla pan nazwiska dla swoich bohaterów? Ponieważ mieszkamy po sąsiedzku i studiowaliśmy na tym samym wydziale (Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego), zabawiłem się w tej kwestii w śledczego... W „Bliźnie” pojawia się ksiądz Jan Kantyka, a czarny charakter to Zygmunt Przewłocki... Pożyczył pan te miana od naszych byłych wykładowców? ;)
P.Ż.: To zabawne, dopiero teraz zwróciłem na to uwagę (śmiech). Może to trauma sprzed lat, którą podświadomie staram się wyprzeć? Żartuję oczywiście. Nazwiska postaci przychodzą mi do głowy bezproblemowo, możliwe, że siedzą głęboko i czekają na ten moment, gdy je odkurzę. Mam dobrą pamięć do twarzy i nazwisk, zapamiętuję z pozoru błahe sytuacje. Kilka razy w tygodniu przechodzę przez cmentarz w drodze do pracy, czytam nagrobki, zastanawiam się, kim byli ludzie, których nie ma wśród nas. Przypuszczam, że zwracam uwagę na kwestie, które nie obchodzą „normalnych” ludzi.
KK: A skąd czerpie pan pomysły na zbrodnie? Czy korzysta pan z prawdziwych wydarzeń? Czyta kroniki policyjne, doniesienia prasowe?
P.Ż.: Nie. Staram się nie inspirować prawdziwymi zbrodniami, ani historiami opisanymi na kartach kryminałów. Pisanie to szkoła kreatywności, nie chcę czerpać z pomysłów innych autorów, choć zdaję sobie sprawę, że trudno wymyślić coś zupełnie nowego w kontekście kryminału. Stawiam więc na klimat opowieści, wiarygodność bohaterów i uczciwość w stosunku do moich czytelników. Nie zamierzam przyciągać ich tanimi sztuczkami, brutalnością, tylko zaintrygować, zmusić do refleksji. Tak pojmuję rolę literatury.
KK: W powieści zostawia pan – przynajmniej tak podejrzewam – tropy, które zostaną podjęte w kolejnym tomie. Jak od strony technicznej wygląda planowanie książki?
P.Ż.: Za każdym razem kreślę oś fabularną powieści, do której dobudowuję podczas pisania kolejne wątki. Samo pisanie to wieloetapowy proces, który nie polega wyłącznie na wstukiwaniu liter w klawiaturę, jego główna część odbywa się w głowie. Budowanie fabuły, składanie jej z luźnych fragmentów jest żmudnym i długotrwałym zajęciem. Z jednej strony przysparza sporo trudności, ale satysfakcja z dopięcia poszczególnych wątków wynagradza cały trud.
KK: Akcja „Blizny” przenosi się też na Jurę Krakowsko-Częstochowską, do wioski w gminie Pilica. A gdzie jeszcze spotkamy komisarza Krefta w trzeciej części?
P.Ż.: Cała seria rozgrywa się przede wszystkim w Zagłębiu Dąbrowskim i tym razem będzie podobnie. Mieszkamy w specyficznym miejscu, w aglomeracji śląskiej, gdzie granice między miastami rozmywają się i to czuć na kartach powieści. Nie będę wyprawiał bohaterów dalej, co wynika także ze specyfiki ich pracy. Zafunduję za to czytelnikom kolejny powrót do lat dziewięćdziesiątych, które stanowią istotną część fabuły.
Rozmowę przeprowadził: Damian Matyszczak
Fotografia: Radosław Kaźmierczak
Przemysław Żarski - absolwent Wydziału Nauk Społecznych Uniwersytetu Śląskiego. Reporter TVP Katowice, dziennikarz, a od 9 lat pracownik Biura Prasowego Urzędu Marszałkowskiego Województwa Śląskiego.
Miłośnik i znawca sportu, a zwłaszcza koszykówki i piłki nożnej. Tę drugą dyscyplinę przez ponad dekadę czynnie uprawiający. Wolny czas spędza z rodziną, najchętniej w górach. Na co dzień słucha rocka, czyta kryminały i komiksy. (mat.wyd.).