„Nawet jeśli masz tylko dziesięciu czytelników, którzy kochają twoje książki, twoja praca nie poszła na marne: dałeś tym ludziom przyjemność, pobudziłeś do refleksji, rozjaśniłeś godziny nudnego oczekiwania czy dotkliwej samotności, sprawiłeś, że przez dwa czy trzy dni lektury ich życie stało się odrobinę lżejsze. Czego więcej trzeba, żeby poczuć się spełnionym jako autor?”
Kawiarenka Kryminalna: W Polsce nakładem Czwartej Strony Kryminału ukazała się niedawno „Siódma ofiara”, dwudziesty pierwszy tom przygód Anastazji Kamieńskiej. Przed polskimi odbiorcami jeszcze sporo części do nadrobienia, wiele czytelniczej frajdy. Czym nas jeszcze Nastia Kamieńska zaskoczy?
Aleksandra Marinina: Trudno mi odpowiedzieć na to pytanie, bo nie wiem, które utwory moi polscy wydawcy zechcą przetłumaczyć. Akcja powieści „Siódma ofiara” rozgrywa się pod koniec lat 90. Na przestrzeni kolejnych dziesięciu lat Anastazja Kamieńska będzie służyć w milicji, w wydziale śledczym. Będzie więc mieć do czynienia z wieloma zagmatwanymi i skomplikowanymi sprawami. Po 2010 roku, kiedy skończy 50 lat, przejdzie na emeryturę i będzie pracowała w prywatnej agencji detektywistycznej. Ponownie zacznie robić to, co lubi. Jednakże czas jest nieubłagany. Anastazja zaczyna się starzeć i, jak wszyscy ludzie, przechodzi przez pewne etapy rozwoju psychicznego.
KK: Ostatni tom w oryginale ukazał się w Rosji w zeszłym roku. To już długa wspólna podróż dla Pani i Kamieńskiej. Agatha Christie wyjawiła w swojej „Autobiografii”, że nienawidziła Herkulesa Poirota, niepomiernie ją irytował. Nie mogła jednak się go pozbyć ze swoich powieści, ponieważ czytelnicy by jej tego nie darowali. A jak jest z panią i Nastią?
A.M.: Mój związek z Nastią można nazwać idealnym: kiedy jej potrzebuję – ona zawsze jest, kiedy nie potrzebuję – nie ma jej. Rozumiem Agathę Christie: raz wymyśliła swojego Poirota i „zamroziła” go. Zawsze jest taki sam, jest w tym samym wieku, nie rozwija się i nie zmienia. Pewnie, że takiej postaci będzie się miało dość. Moja Kamieńska pojawiła się, gdy miała 32 lata, w każdej kolejnej książce starzeje się, zmienia swój status społeczny, choruje, traci bliskich. Zmienia się, lata mijają i bardzo ciekawie jest obserwować jej rozwój. Tak więc Anastazja mi nie przeszkadza, jest jak żywa osoba. Inna sprawa, że ta postać nie zawsze jest potrzebna, nie do każdej fabuły i nie do każdej książki pasuje. Kiedy nie pasuje, nie piszę o niej, lecz wymyślam innych bohaterów.
KK: Między innymi w „Siódmej ofierze” pojawia się postać Tatiany Obrazcowej. To milicjantka, ale też autorka kryminałów. Zupełnie jak pani... Do której więc z kobiecych bohaterek jest pani bliżej? Do Tatiany czy jednak Kamieńskiej?
A.M.: Oczywiście to Kamieńska jest mi o wiele bliższa. Kiedy ją wymyślałam, w znacznej mierze wzorowałam się na sobie. Z Tatianą Obrazcową łączy mnie tylko jedno: ja też pisałam kryminały, kiedy pracowałam w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Pod każdym innym względem jesteśmy zupełnie odmienne.
KK: W 2017 roku odwiedziła pani Poznań uczestnicząc w Festiwalu Kryminału Granda. Jak wspomina pani tamtą wizytę? I czy w najbliższej przyszłości zamierza pani znów spotkać się z polskimi czytelnikami?
A.M.: Wizytę w Polsce i festiwal Granda wspominam niezwykle ciepło. Naprawdę cieszy mnie, że polscy wydawcy interesują się moimi książkami, a polscy czytelnicy je lubią. Sprawia mi to wielką przyjemność, ponieważ Polska jest krajem o wielkich tradycjach literackich i wielkiej kulturze. To zaszczyt spotkać się z pozytywnym odbiorem w waszym kraju. W tym roku byłam zaproszona na dwa wydarzenia literackie w Polsce, oba w maju, i bardzo chętnie przyjechałabym, gdyby granice nie zostały zamknięte z powodu pandemii. Mam wielką nadzieję, że jeszcze się spotkamy!
KK: W swoich książkach doskonale opisuje pani sytuację społeczno-polityczną w Rosji. Sytuacja w naszym kraju coraz bardziej zaczyna przypominać tę w Rosji. Jakie jest pani zdanie na ten temat jako obserwatorki spoglądającej na wydarzenia w Polsce z pewnej perspektywy?
A.M.: Szczerze mówiąc, wydaje mi się, że zewnętrzny obserwator nie ma prawa niczego oceniać ani komentować. Właśnie dlatego, że jest osobą trzecią. Nie jest w tej sytuacji, nie żyje w niej na co dzień, nie zna wielu szczegółów, bez których obraz jest powierzchowny i niepełny. W mojej opinii ogromnym błędem jest ocenianie czegoś tylko na podstawie doniesień medialnych. Rozumieją Państwo sami, ile nieprawdy i wypaczeń jest w tych informacjach.
KK: Z pani książek wyziera często dość smutny obraz codziennego życia przeciętnego Rosjanina. Nastia Kamieńska wykonuje szanowany zawód, ciężko pracuje, powinno więc jej się żyć dostatnio. Tymczasem razem z mężem raczej klepią biedę i ledwie starcza im do pierwszego. Z drugiej strony, oboje przyjmują taki stan rzeczy ze stoickim spokojem. Czy taka postawa jest po prostu formą przetrwania w sytuacji, gdy wykształcenie i poświęcenie swojemu zawodowi nie jest odpowiednio wynagradzane?
A.M.: Raczej nie tyle forma przetrwania, co próba zachowania siebie. Zarówno Anastazja, jak i jej mąż wybrali swój zawód z wielkiego zamiłowania, chcieli to zrobić, interesują się tym, są tym zafascynowani, cieszą się tym, i nic innego robić nie potrafią. Zapewne mogliby zostawić państwową posadę dla sektora prywatnego, w którym zarabia się o wiele więcej, ale oznaczałoby to pozostawienie pracy, którą tak bardzo lubią, i robienie czegoś, co lubią o wiele mniej lub nie lubią wcale. W ostatecznym rozrachunku oznaczałoby to zdradzenie siebie, swojej duszy. Można by było się na to zgodzić, gdyby chodziło o wsparcie starych i chorych rodziców lub gdyby w rodzinie były dzieci i nie byłoby pieniędzy, żeby zapłacić za przedszkole, szkołę czy lekarza. Można usprawiedliwić taką ofiarę w imię bliskich, ale poświęcenie własnej duszy w imię ładniejszego płaszcza lub droższego samochodu... Wątpię, by Nastia i Aleksiej mogliby się na to zgodzić.
KK: Nastia Kamieńska to wybitna śledcza. Jednak jej charakteru nie można by nazwać kryształowym. Jest leniwa, nie nazbyt gospodarna (woli raz kiedy kupić sobie coś dobrego, ale drogiego do jedzenia, a na co dzień mieć pustą lodówkę). Miliony czytelników na całym świecie śledzą jej losy. Na czym, pani zdaniem, polega jej fenomen? Dlaczego tak bardzo pokochaliśmy Nastię Kamieńską, w sumie przeciętną kobietę?
A.M.: Myślę, że czytelnicy kochają Kamieńską właśnie dlatego, że jest zwyczajna. Żyje tak samo, jak ogromna większość społeczeństwa. Kiedy ludzie czytają o Kamieńskiej, to tak, jakby czytali o sobie. Kiedy czytamy powieść o życiu, powiedzmy, księżniczki z rodziny królewskiej, bez względu na to, z jakimi problemami moralnymi czy etycznymi będzie się ona borykać, nigdy nie postawimy się na miejscu bohaterki i nie zaczniemy się zastanawiać nad tymi problemami. Przecież nigdy, w żadnych okolicznościach, nie znajdziemy się na jej miejscu, więc czemu mielibyśmy to przykładać do siebie? Kiedy czytamy historię o zwykłym człowieku, takim jak ty i ja, razem z nim borykamy się z problemami i zastanawiamy się, jak je rozwiązać, bo to są nasze problemy, to jest nasze życie.
KK: Zabija pani zarówno w Moskwie jak i na prowincji. Czy jest jakaś różnica w charakterze zbrodni ze względu na jej lokację?
A.M.: Przestępstwa popełniają ludzie. Mieszkańcy Moskwy w zauważalny sposób różnią się od mieszkańców prowincji, ale motywy czysto ludzkie, takie jak zawiść, zazdrość, nienawiść, pragnienie zemsty, chęć szybkiego wzbogacenia się bez długotrwałych wysiłków– te motywy są takie same dla każdego miejsca. Metody z kolei będą rzecz jasna inne.
KK: Królowa polskiego kryminału, Joanna Chmielewska, nie cierpiała ekranizacji swoich powieści i za każdym razem zarzekała się, że więcej nie sprzeda praw filmowcom. Na podstawie pani cyklu o Nastii Kamieńskiej telewizja NTW nakręciła serial. Jak ocenia pani tę adaptację?
A.M.: To bardzo nieprzyjemna kwestia, i zdecydowanie solidaryzuję się tu z panią Chmielewską. Podobały mi się pierwsze trzy sezony serialu „Kamieńska”, chociaż wiele rzeczy w serialu bardzo różniło się od tego, co napisałam w książkach. Miałam jednak dużo zrozumienia dla tych zmian, ponieważ kino jest odrębnym gatunkiem z własnymi prawami i zasadami, a adaptacja filmowa nie może i nie powinna być całkowicie zgodna z literackim oryginałem. Począwszy od czwartego sezonu, tak jak Joanna Chmielewska zaczęłam zarzekać się „nigdy więcej, za nic w świecie” ...
Ale potem znów pojawiała się nadzieja i jednak sprzedawałam prawa, po czym zaczynałam się złościć i robić sobie wyrzuty, że uległam pokusie. I wszystko zaczynało się od nowa. Oprócz powieści o Kamieńskiej zekranizowano jeszcze dwie moje książki (nie kryminały). Jedna adaptacja była dość bliska oryginałowi, a w drugiej wypaczono go tak, że sama nie mogłam go rozpoznać. To było naprawdę przykre.
KK: Moim zdaniem pani powieści można traktować jako kronikę wydarzeń w Rosji na przełomie stuleci. W zasadzie można by się z nich uczyć historii. Czy pani, jako czytelniczka, podobnie postrzega dobrą literaturę gatunku? Czy stawia jednak na jej walory czysto rozrywkowe?
A.M.: Nie stawiam sobie za cel dostarczać czytelnikowi rozrywki. Dostarczam jej sobie, dlatego często eksperymentuję z gatunkami, z kompozycją, ze stylem. Nudzi mi się pisać ciągle to samo. Jednakże przy tym staram się przykładać dużą wagę do realiów. Jeśli piszę o jakimś okresie, uprzednio zbieram informacje o tym, jakie wydarzenia miały miejsce w tym czasie, jaka była moda, jakie były ceny. Czasami piszę o czasach, których w ogóle nie pamiętam, bo po prostu nie było mnie wtedy na świecie. Wtedy muszę przyłożyć się do kwerendy jeszcze bardziej, jako że nie mogę polegać na własnej pamięci. Zapewne nie jest to rzecz pryncypialna w literaturze, ale osobiście strasznie denerwują mnie anachronizmy: jeśli autor nie uważa za konieczne dokładnie wyobrazić sobie, co się działo i jak żyli ludzie w opisywanym okresie, odnoszę wrażenie, że nie szanuje swojego czytelnika i napisał książkę na odczepnego.
KK: W pani powieściach można znaleźć liczne nawiązania do literatury, zwłaszcza rosyjskiej klasyki. A co czyta Aleksandra Marinina?
A.M.: Czytam literaturę różnego rodzaju, zarówno współczesną, jak i starszą, określaną jako klasyczną. W radzieckich szkołach nauczanie literatury rosyjskiej było nadmiernie zideologizowane, więc młodzież nie interesowała się nią, czytała, żeby zdać egzaminy, a później zapomnieć na zawsze o klasyce. Dzisiaj wracam do pisarzy, których twórczość omawialiśmy w szkole, i spoglądam na nich zupełnie inaczej. Zrozumiałam, że ta ideologizacja pozbawiła całe pokolenie możliwości docenienia literatury XIX wieku, uczenia się z niej wielu ciekawych i pożytecznych rzeczy.
KK: Na początku pani pisarskiej kariery kolejne powieści wychodziły nawet kilka razy do roku. Skąd takie tempo? Czy miała już pani w szufladzie naszykowanych kilka książek, zanim wyszła ta pierwsza?
A.M.: Moje pierwsze opowiadania zostały opublikowane w prasie. Zanim te czasopisma trafiły do wydawców, istotnie miałam już kilka napisanych utworów. Poza tym dwa lata, 1995 i 1996, obfitowały dla mnie w energię i natchnienie, pisałam bardzo szybko i bardzo dużo, przez ten krótki czas napisałam jedenaście książek. Ten przypływ sił i entuzjazmu nigdy więcej się nie powtórzył. Później pisałam po jedną-dwie książki rocznie.
KK: Jak pani koledzy z milicji zareagowali na powieści? Czy nadal są pani czytelnikami?
A.M.: Zaczęłam pisać w 1992 roku, a z policji odeszłam dopiero w 1998. Do 1998 wiedziałam, że moi koledzy czytają to, co piszę, zwłaszcza ci koledzy, którzy znali mnie osobiście. Po odejściu straciłam kontakt ze środowiskiem, więc nie wiem, czy mnie czytają, czy nie, ale sądzę, że współcześni rosyjscy policjanci w ogóle czytają bardzo mało.
KK: Aleksandra Marinina to pani pseudonim literacki. Skąd się wziął? I czy nie myślała pani – tak jak J.K. Rowling – żeby podszyć się pod mężczyznę? Teoretycy głoszą, że kryminały autorstwa przedstawicieli płci brzydkiej sprzedają się lepiej, choć pani zadała kłam temu przesądowi...
A.M.: Przyjęłam pseudonim, żeby moi przełożeni w policji nie wiedzieli, że piszę książki. W pierwszej powieści, która ukazała się w Polsce pod tytułem „Kolacja z zabójcą”, napisałam sporo niepochlebnych rzeczy o ówczesnej milicji i rzecz jasna nie chciałam, żeby przełożeni mi to wyrzucali. Nadal przecież byłam dość młoda i chciałam jeszcze wiele pracować, robić karierę, awansować. Musiałam się jakoś zabezpieczyć. Kiedy w 1995 zaproponowano mi współpracę z pewnym znanym wydawnictwem, faktycznie zasugerowano mi męski pseudonim, jako że w tym czasie kryminały w Rosji pisali tylko mężczyźni i istniała obawa, że kobiece imię na okładce odstraszy potencjalnych czytelników. Zgodziłam się z tym tokiem rozumowania i zaczęłam wymyślać nowych bohaterów, żeby napisać książkę pod nowym pseudonimem. Nie mogłam przecież dalej pisać o Kamieńskiej i podpisać tego innym nazwiskiem. W międzyczasie jednak wydano kilka moich wcześniejszych książek. Kiedy oddawałam ukończony rękopis, usłyszałam: „Proszę nie zmieniać pseudonimu, czytelnicy już Panią polubili i chętnie kupują książki, proszę pozostać Marininą”.
KK: Gdyby nie została pani pisarką, kim by pani była? Jaką alternatywną karierę widziałaby Pani dla siebie?
A.M.: Gdybym nie zaczęła pisać książek i nie odniosła sukcesu w tej dziedzinie, najprawdopodobniej kontynuowałabym pracę naukową w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i badania nad przestępczością, zrobiła habilitację. Może zostałabym też wykładowcą.
KK: Pani powieści zostały przetłumaczone na wiele języków. Podbiły wiele rynków wydawniczych. Czy czuje się pani spełniona jako pisarka?
A.M.: Tak, jestem całkowicie spełniona jako autorka. I nawet nie dlatego, że moje książki są wydawane w wielu krajach i w wielu językach, ale dlatego że nawet dzisiaj, 28 lat po napisaniu mojej pierwszej książki, są jeszcze czytelnicy, którzy lubią moje powieści i czekają na nie. To znaczy, że jeszcze się nie przejadłam, nie zrobiłam się nudna, monotonna, przewidywalna. Głównym źródłem satysfakcji autora jest miłość czytelników i nie ma znaczenia, czy jest ich wielu, czy niewielu. Nawet jeśli masz tylko dziesięciu czytelników, którzy kochają twoje książki, twoja praca nie poszła na marne: dałeś tym ludziom przyjemność, pobudziłeś do refleksji, rozjaśniłeś godziny nudnego oczekiwania czy dotkliwej samotności, sprawiłeś, że przez dwa czy trzy dni lektury ich życie stało się odrobinę lżejsze. Czego więcej trzeba, żeby poczuć się spełnionym jako autor?
Rozmawiał: Damian Matyszczak
Fotografia: Aleksandra Marinina
Aleksandra Marinina - najsłynniejsza rosyjska autorka powieści kryminalnych. Przez prawie dwadzieścia lat pracowała w milicji, gdzie zajmowała się badaniami w dziedzinie kryminologii. W 1998 roku odeszła z pracy w stopniu podpułkownika i poświęciła się wyłącznie karierze pisarskiej. Od swojego debiutu w 1991 roku napisała ponad czterdzieści pięć powieści kryminalnych. Bohaterką większej części z nich jest major Anastazja Kamieńska. (mat. wyd.)