„Oszuści odpowiadają na dość powszechną wiarę w to, że można życiowo pójść na skróty. Każdy z nas liczy na to, że w pewnym momencie stanie się coś, co nagle samo z siebie radykalnie odmieni nasze życie na lepsze. I ta wiara sprawia, że jesteśmy tak podatni na większość numerów.”
Kawiarenka Kryminalna: Pana najnowsza powieść „Szwindel” przedstawia historię artystów przekrętu, czyli zawodowych oszustów monetyzujących naiwność swoich ofiar. Jak trafił pan na to zagadnienie?
Jakub Ćwiek: Nie będzie tutaj dramatycznej opowieści o własnych traumatycznych doświadczeniach, bo zaczęło się od moich sympatii filmowo-książkowych. Od pierwszego obejrzenia najpierw „Vabanku", potem „Żądła" i „Domu gry" jestem wielkim fanem heist movie czy też szerzej podgatunku kryminału zwanego caper story. To te kryminały, skupiające się na przestępcach i przebiegu przestępstwa, lubiłem jako fan i zawsze chciałem tworzyć jako autor. Wreszcie uznałem, że jestem gotowy.
KK: Jak przygotowywał się pan do opisania tego tematu?
J.Ć.: Niezależnie od tematu, jaki podejmuję, zawsze pracuję tak samo. Zaczynam od popkultury, sprawdzam, co już powiedziano w danej kwestii i jak. Następnie zgłębiam problem pod kątem faktów za pomocą książek, wiadomości w Internecie. Wreszcie szukam miejsc i osób związanych z zagadnieniem. W tym przypadku zarówno policjantów, jak i drobnych oszustów. Dużo rozmawiałem, dopytywałem, i chcąc poznać stosowane sztuczki, byłem prawdziwie upierdliwy. Zaskakujące, ale nie są one trzymane w jakiejś szczególnej tajemnicy. Trik polega na takim wprowadzeniu przekrętu, by ofiara „myślała" emocjami i nie miała możliwości, by się zastanowić.
KK: W posłowiu pisze pan o dorobku amerykańskich hochsztaplerów zebranym przez pisarkę i psycholożkę Marię Konnikovą. Czy to właśnie za oceanem sztuka spektakularnych przekrętów rozwinęła się najpełniej? Czy zatem USA są kolebką oszustwa?
J.Ć.: Nie, zdecydowanie nie są. Większość ojców oszustwa pochodzi z Europy, ale oczywiście bardzo często było tak, że przychodził moment, w którym na ojczystej ziemi byli spaleni i trzeba było uciekać. Na pewno jednak Ameryka ze swoimi mitami założycielskimi jest bardzo podatnym gruntem. Zróżnicowanie kulturowe, american dream i przekonanie, że wystarczy odrobina szczęścia, by zacząć życie od nowa i stać się bogatym - to wszystko działało i do dziś działa na korzyść oszustów.
KK: Jak dotarł pan do środowiska polskich kanciarzy? Czy chętnie dzielili się swoimi świadectwami i przestępczym know-how?
J.Ć.: Miejmy jasność, ja nie dotarłem do prawdziwych artystów przekrętu, a co najwyżej do ulicznej drobnicy. Część tych ludzi poznałem podczas spotkań autorskich w zakładach karnych, część za pośrednictwem znajomych byłych więźniów. I z początku byli nieufni, ale ja umiem słuchać i dość szybko daję do zrozumienia, że pracując nad książką, nie oceniam rozmówcy. Korzystam z jego wiedzy i doświadczenia, i kimkolwiek by nie był, ma moją wdzięczność za udzieloną pomoc. Zwłaszcza, że dobrzy oszuści roztaczają wokół siebie mnóstwo uroku i łatwo ich polubić. Czasem na swoją zgubę.
KK: Co wynika z tych rozmów? Czy jest wielu chętnych na pójście w ślady kasiarza Kwinto z filmów Juliusza Machulskiego? Czy „gonimy” Zachód?
J.Ć.: My nie musimy go gonić, bo mamy własną, bogatą tradycję oszustw i oszustów, która w niczym nie odbiega od tego, co na świecie. Co zabawne, chwalimy się nią na cały świat, chociażby za sprawą firmy Cinkciarz.pl. Szczerze, jestem przekonany, że sprawdzają się świetnie jako aplikacja multiwalutowa, ale mam opór przed powierzeniem swoich pieniędzy komuś, kto wprost w swojej nazwie odnosi się do tak szemranej profesji.
KK: Tam gdzie złodzieje, tam również pojawiają się stróże prawa. Jak policjanci, z którymi pan rozmawiał, radzą sobie z kanciarzami?
J.Ć.: Och, tu muszę być bardzo ostrożny z odpowiedziami, bo raz, że to się wszystko szybko zmienia i deaktualizuje, a dwa, że zdradzając sposoby walki z oszustami, wspieram nie tę stronę, co trzeba (śmiech).
Na pewno muszą być na czasie z większością numerów i prowadzić szeroką, nieustającą akcję uświadamiającą społeczeństwo. Ileż to razy tłumaczono już numer na wnuczka czy szereg innych. A mimo to łapiemy się na najprostsze zagrywki. To trochę syzyfowa praca, ale bardzo pomaga przerośnięte ego oszustów i ich chciwość. Zakładam, że skromny, rozgarnięty, niepazerny oszust mógłby wpaść tylko za sprawą wyjątkowo dlań nieprzychylnego przypadku.
KK: Opisana w „Szwindlu” szajka kierowana przez duet Bosco&Houdin wykorzystuje eksperymenty z zakresu psychologii klinicznej, angażuje informatyków, aktorów. Czy przy takiej profesjonalizacji ich triumf jest nieunikniony?
J.Ć.: Jeśli artyści przekrętu biorą kogoś na cel, zwykle przygotowują się naprawdę dobrze, co daje im niebywałą przewagę. Nie chcę pesymistycznie mówić, że sukces jest wówczas nieunikniony, ale... cóż, w zasadzie tak.
KK: A może sprzedawcy iluzji to jedynie odpowiedź na potrzeby gapów, czyli ofiar przekrętów? W końcu lubimy się oszukiwać, że trafiła nam się życiowa okazja w rodzaju darmowej kawy, auta, za którym „Niemiec płakał, gdy sprzedawał” czy innych Amber Goldów.
J.Ć.: Oczywiście, że tak. Oszuści odpowiadają na dość powszechną wiarę w to, że można życiowo pójść na skróty. Każdy z nas liczy na to, że w pewnym momencie stanie się coś, co nagle samo z siebie radykalnie odmieni nasze życie na lepsze. I ta wiara sprawia, że jesteśmy tak podatni na większość numerów.
KK: Czy kiedykolwiek zdarzyło się panu skończyć jako gap grubszego kantu?
J.Ć.: Jeśli nawet, to nie przemyślanego i opracowanego. Zdarzało mi się tracić większe kwoty albo angażować czas, energię w projekty, które potem okazywały się czy to niewypałem czy odskocznią wyłącznie dla konkretnych ludzi, którym zaufałem. Działało to na podobnych mechanizmach, ale wątpię, by był to con z prawdziwego zdarzenia.
KK: Czy po „Szwindlu” planuje pan w najbliższym czasie napisać powieść ściśle kryminalną, czy wraca pan do zabawy z różnymi gatunkami na poletku fantastyki?
J.Ć.: Och, ciężko mówić, że praca na różnych gatunkach fantastycznych to zabawa, bo pisanie dobrej fantastyki to prawdziwe wyzwanie. Mówiąc szczerze, to właśnie przy kryminałach, czy to fantastycznych, jak „Grim City", czy właśnie przy „Szwindlu", odpoczywam, bo mam dobrze opracowane, ustalone reguły, których wystarczy się trzymać.
Ale tak, planuję powieść kryminalną. Co więcej, właśnie nad nią pracuję i ukaże się w przyszłym roku. I choć również nie będzie to kryminał rozumiany potocznie, jako klasyczna opowieść detektywistyczna, to gatunkowo bliżej będzie tej książce do tego, do czego polski czytelnik przywykł.
Rozmowę przeprowadził Damian Matyszczak.
Autorem fotografii jest Sławomir Okrzesik.
Jakub Ćwiek (ur. 1982) pisarz, stand-uper, scenarzysta. Debiutował zbiorem opowiadań „Kłamca”, który doczekał się pięciu kolejnych tomów i multimedialnego uniwersum. W 2007 roku ukazał się kryminał grozy „Liżąc ostrze”, a rok później horror „Ciemność płonie”, aby go napisać spędził pół roku wśród bezdomnych na dworcu w Katowicach. Stworzył też m.in. czterotomowy cykl „Chłopcy” (2012–2015) oraz dwutomowe „Dreszcz” (2013–2014) i „Grimm City” (2016–2017). Dziesięciokrotnie nominowany do Nagrody im. Janusza A. Zajdla, zdobył ją w 2012 roku. Z Adamem Bigajem napisał „Bezpańskiego. Balladę o byłym gliniarzu” (Marginesy 2018). (mat. wyd.)