Pisanie to jak zorganizowanie imprezy. Lubię zaplanować przyjęcie tak, by uniknąć katastrofy, ale potem pozwalam gościom robić to, co chcą. Nieważne, jak się sprawy potoczą, zabawa ma się zakończyć o północy.
Kawiarenka Kryminalna: Pana debiutancka powieść pod tytułem „Nigdy się nie dowiesz” właśnie znalazła się na księgarskich półkach. Długo czekał pan na tę chwilę?
S.R. Masters: W moim przypadku proces wydawniczy był jeszcze dłuższy niż zazwyczaj to bywa. Od etapu planowania do ostatecznej edycji minęło trzy lata.
KK: Wcześniej publikował pan opowiadania, na przykład w brytyjskiej serii „The Fiction Desk” czy amerykańskiej „Press Start to Play”.
S.R.M.: Krótkie formy były dla mnie rodzajem praktyki, sposobem na odnalezienie własnego głosu. Eksperymentowałem z różnymi stylami. Kiedy moje opowiadania stawały się coraz dłuższe, pomyślałem, że czas napisać powieść. Ta wymaga dużego zaangażowania, więc kiedy się na coś takiego zdecydujesz, musisz być pewny, że tego naprawdę chcesz. Nieraz pomysły miesiącami dojrzewają w mojej głowie, nim któryś z nich wybiorę. Opowiadanie ma tę zaletę, że łatwiej jest je zarzucić, gdy koncept okaże się nietrafiony. Zazwyczaj, gdy kończę pracę nad powieścią, przychodzi mi ochota na skrobnięcie czegoś krótszego. A tak przy okazji - niedawno na łamach “Nowej Fantastyki” opublikowano w Polsce moje opowiadanie pod tytułem “Spacer po pustyni”.
KK: Pana powieściowy debiut to mocna historia spotkania dawnej paczki szkolnych przyjaciół, która zamienia się w pogoń za psychopatycznym mordercą. Trudno było utrzymać napięcie?
S.R.M.: Chciałem silnie osadzić fabułę w rzeczywistości i sprawić, by napięcie wypływało z relacji między bohaterami. Balansowanie pomiędzy realizmem a utrzymaniem wysokiego poziomu emocji wymagało wiele pracy z mojej strony. A to ze względu na wielość pojawiających się postaci i zastosowanie różnych ram czasowych. Chciałem, by czytelnik utożsamiał się z losami bohaterów. Starałem się, by zachowanie postaci wypływało wprost z ich osobowości, a jego genezę można było znaleźć już w wątkach retrospektywnych.
KK: Czy pana bohaterowie mają swoje odpowiedniki w realnych postaciach? Może ma pan osobliwych sąsiadów jak powieściowy pan Strachan?
S.R.M.: (Śmiech). Cóż, trudno pisać w oderwaniu od własnych doświadczeń i ludzi, których się w życiu spotkało. Niemniej żaden z moich bohaterów nie jest wierną kopią osób, które znam. Miałem "interesujących" sąsiadów w przeszłości, ale nikogo pokroju pana Strachana! Na szczęście! Zanim przystąpię do pisania, mam pewne wyobrażenie, jak mój bohater będzie wyglądał i jak się będzie zachowywał, ale tak naprawdę postać wykluwa się w trakcie pracy nad książką. Pod tym względem pisanie mógłbym porównać do aktorstwa, którym parałem się, gdy byłem młodszy. W moim najnowszym projekcie ledwo powołałem do życia pewną bohaterkę, a chwilę później okazało się, że musiałem przepisać połowę książki, bo fabuła widziana z jej perspektywy była po prostu ciekawsza.
KK: A może w pana bohaterach jest coś z S.R. Mastersa?
S.R.M.: Raczej nie. I to z korzyścią dla książki. Jestem nudziarzem i na takim zlocie dawnej paczki prawdopodobnie w ogóle bym się nie pojawił!
KK: Zawsze chciał pan pisać?
S.R.M.: Odkąd sięgam pamięcią! Ale dopiero jakieś siedem lat temu zacząłem publikować swoje prace. A zanim udałem się do wydawców z powieścią, spędziłem dużo czasu na czytaniu poradników o tym, jak pisać. No i na eksperymentowaniu z opowiadaniami.
KK: Jakie są pana literackie inspiracje?
S.R.M.: Jak wielu pisarzy od najmłodszych lat byłem wręcz fanatykiem Stephena Kinga. Wciąż stanowi dla mnie ogromną inspirację. Chociaż ziarno pisarstwa zakiełkowało we mnie jeszcze wcześniej, kiedy usłyszałem opowieść o szopie należącej do Roalda Dahla. Pisarz postawił ją sobie na końcu ogrodu i właśnie tam tworzył swoje teksty. Przemówiło to do mnie. Prawdopodobnie mam nie po kolei w głowie, ale co zrobić! Zawsze czułem potrzebę pisania. Wydaje mi się, że to w pewnym sensie cecha nierozerwalnie ze mną związana.
KK: Których jeszcze pisarzy pan ceni?
S.R.M.: Uwielbiam Gillian Flynn i Caroline Kepnes. Zawsze z niecierpliwością czekam na ich kolejne książki. Doceniam też wielu autorów non-fiction, takich jak Jon Ronson, George Monbiot i Julian Baggini. W tych zwariowanych czasach są tak potrzebnym głosem rozsądku.
KK: Podejdźmy do sprawy z drugiej strony. Z którym bohaterem literackim wybrałby się pan na piwo?
S.R.M.: Och, jak już wspomniałem, czasy są dość napięte, więc przydałby się ktoś bardzo wyluzowany, a do tego z pasją. Zdystansowany, ale lubiący sobie pogadać. Mógłby to być Rob z filmu “Przeboje i podboje”.
KK: Jaki jest pana sposób na pisanie? Skrupulatnie planuje pan fabułę, czy raczej idzie na żywioł?
S.R.M.: Korzystam z obu tych metod. Pisanie to jak zorganizowanie imprezy. Lubię zaplanować przyjęcie tak, by uniknąć katastrofy, ale potem pozwalam gościom robić to, co chcą. Nieważne, jak się sprawy potoczą, zabawa ma się zakończyć o północy.
KK: Co było najtrudniejsze przy pisaniu “Nigdy się nie dowiesz”?
S.R.M.: Sceną, którą wciąż na nowo poprawiałem, była ta opisująca zjazd dawnych znajomych. Stworzyłem wiele jej wariantów. Chciałem ją odpowiednio wyważyć. Musiała być solidnie dopracowana, ponieważ reszta powieści bazuje właśnie na niej. Pewne kwestie nie mogły być ani zbyt przypadkowe, ani nadto oczywiste.
KK: Uczestniczył pan kiedykolwiek w grze tak pokręconej jak książkowe „Poświęcenie”?
S.R.M.: Wymyślane naprędce gierki - choć na pewno nie tak dziwaczne – były ważną częścią mojego dzieciństwa! „Poświęcenie” z powieści powstało na bazie doświadczeń znudzonego nastolatka żyjącego na wsi, którym byłem. Fikcyjna miejscowość Blythe z „Nigdy się nie dowiesz” jest w rzeczywistości podobna do osady, w której kiedyś mieszkałem. To było w zasadzie pustkowie. Razem z przyjaciółmi dla zabicia czasu urządzaliśmy różne zabawy na roztaczających się wkoło polach i łąkach. Do wyboru mieliśmy jeszcze czytanie książek, których zresztą mnóstwo pochłonąłem!
KK: A teraz jak wygląda typowy dzień pana pracy?
S.R.M.: Jeśli inne obowiązki mi na to pozwalają, staram się pisać dwa razy dziennie: tuż po przebudzeniu, a potem po południu. Mam to szczęście, że niedawno przeprowadziłem się do domu z biurem na końcu ogrodu... Po latach dochrapałem się własnej szopki w stylu Roalda Dahla.
KK: Co szykuje pan dla czytelników w najbliższej przyszłości?
S.R.M.: Czekam z niecierpliwością na premiery “Nigdy się nie dowiesz” - tę brytyjska, i tę za Oceanem. Pracuję też nad dwiema powieściami, z których jedna będzie osadzona w wiosce obok Blythe. Być może pojawi się tam kilka znajomych twarzy z “Nigdy się nie dowiesz”.
Wywiad przeprowadził Damian Matyszczak.
Zdjęcie i okładka to własność Wydawnictwa Burda Książki.
S.R. Masters dorastał w okolicach Birmingham, interesuje się filozofią oraz kulturą pop. Regularnie publikuje opowiadania na brytyjskiej platformie „The Fiction Desk”, jest laureatem nagrody Writer’s Award za opowiadanie „Just Kids”, a jego inny utwór, “Spacer po pustyni”, wszedł w skład prestiżowego zbioru „Press Start to Play” wydanego w 2016r. przez Penguin Random House USA. Mieszka w Oxfordzie z żoną i synem. „Nigdy się nie dowiesz” to jego pierwsza powieść. (mat. wyd.)
Nasza recenzja "Nigdy się nie dowiesz" S.R. Mastersa.