Spośród kryminałów wywodzących się z północy Europy te pochodzące z Finlandii zasługują na szczególne wyróżnienie. I uogólnienie nie będzie tu nadużyciem, bo tak Matti Rönkä, jak i Mika Waltari (choć on może akurat najmniej) czy urodzony wprawdzie w Niemczech, ale umieszczający akcję swoich powieści w Turku Jan Costin Wagner, jak i wreszcie Antti Tuomainen to mistrzowie w swoim fachu. Ich literatura ma pewne cechy wspólne, które mogą podsuwać wnioski, że ta konkretna szerokość geograficzna predestynuje do pisania nostalgicznego, wydobywającego z człowieka pokłady smutku, o których istnieniu sam nie miał pojęcia. I jest to twórczość najwyższej próby.
Już powieścią „Czarne jak moje serce” Tuomainen udowodnił, że jest ożywczym, oryginalnym głosem w literaturze gatunku. „Kopaliśmy sobie grób” to zupełnie nowa historia. Janne Vuori to dziennikarz. Taki z krwi i kości, który w pełni poświęca się swojej pracy i jest w stanie zaryzykować dla niej wszystko. Łącznie z utratą rodziny, bezpieczeństwem własnego dziecka, swoim życiem.
Sprawa zaczyna się od maila, który wpada do skrzynki Jannego. Ktoś donosi żurnaliście, że w Laponii jest kopalnia, w wyniku działalności której dochodzi do zanieczyszczenia środowiska na niewyobrażalną skalę. Janne rozpoczyna skomplikowane dziennikarskie śledztwo i wkrótce odkrywa, że prezesi spółki zamieszanej w funkcjonowanie kopalni są kolejno mordowani.
Gra zaczyna być dla Vuoriego coraz bardziej niebezpieczna. Jego partnerka stawia mu ultimatum – albo praca, albo rodzina. Wybór wcale nie jest jednak taki oczywisty. Szczególnie biorąc pod uwagę przeszłość Jannego. Gdy był dzieckiem, odszedł od niego i jego matki ojciec. Z dnia na dzień zniknął z ich życia. Teraz, po trzydziestu latach, pojawia się ponownie w Helsinkach. Czy Janne powtórzy jego błąd? I czy to w ogóle był błąd?
Równolegle do toczącej się pierwszoosobowo narracji Jannego, poznajemy napisany w trzeciej osobie wątek pewnego mordercy na zlecenie. Kim jest Emil? Co łączy go z dziennikarzem? Czy stanowi dla głównego bohatera zagrożenie?
„Kopaliśmy sobie grób” jest opowieścią o nieposkromionej ambicji, która nie pozwala na trzeźwo ocenić, co jest naprawdę istotne. Tuomainen odważnie zestawił dwa zawody (jeśli ten drugi można w ogóle nazwać „zawodem”): dziennikarza i zabójcy, które w gruncie rzeczy niewiele mogą się od siebie różnić. Tak jeden, jak i drugi bohater dąży do osiągnięcia swoich celów po trupach (dosłownie i w przenośni).
Temat zagrożenia dla środowiska naturalnego przez niszczycielską działalność człowieka jakże jest aktualny dla nas w dzisiejszej Polsce, kiedy drzewa ścinane są na potęgę, zwierzęta bezsensownie zabijane, a w ogólnym rozrachunku liczy się po prostu pieniądz. Możemy się więc przeglądać w powieści Tuomainena jak w zwierciadle.
Antti Tuomainen jest wirtuozem nastrojów. Potrafi pięknie pleść sieć czytelniczych emocji. I jak na pisarza z dalekiej północy przystało, bardziej od odpowiedzi na pytanie „kto zabił” interesuje go kwestia „dlaczego to zrobił”. Autor drobiazgowo szuka motywów takiego a nie innego postępowania swoich bohaterów i udowadnia, że sprawiedliwość jest względna.
Każda z postaci występujących w tej książce kryje jakieś tajemnice, jest pogrążona w swoim wewnętrznym mroku. Całości tego dość melancholijnego obrazu dopełnia przedstawiona aura – mroźny, pełen zawieruch styczeń na dalekiej północy.
Przez Anttiego Tuomainena w środku upalnego lata zatęskniłam za zimą.
Antti Tuomainen
„Kopaliśmy sobie grób”
przeł. Edyta Jurkiewicz-Rohrbacher
Wydawnictwo Albatros
Warszawa, 2017
317 s.