W „Złotej łyżce” znajdziecie wszystko to, co tygryski lubią najbardziej: smakowitą zagadkę kryminalną, równie apetyczne słodkości, których pieczeniem zajmują się bohaterowie (co jest niezwykle sugestywnie opisane, więc lepiej nie zasiadać do lektury na głodniaka), a do tego obserwowane od kuchni, pełne (branego śmiertelnie poważnie) współzawodnictwa telewizyjne show. Krótko mówiąc, Jessa Maxwell napisała oryginalną powieść z gatunku cosy crime, której nie odłożycie, dopóki nie zmieciecie wszystkich jej okruszków z tego literackiego talerza.
W „Złotej łyżce” wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Przemyślane i perfekcyjnie upieczone. Autorka odbiega od utartych schematów i podaje nam ożywcze literackie danie. Już sama struktura powieści jest nietypowa, bo nie wiadomo tu nie tylko, kto zabił, ale i kto jest mordercą. Wprawdzie podobny zabieg można było zobaczyć na przykład w „Wielkich kłamstewkach” Liane Moriarty (świetnie zekranizowanych!), jednak w powieściach gatunkowych zabieg ten nie jest zbyt często wykorzystywany. A szkoda, bo dzięki niemu na czytelnika czeka podwójna zagadka do rozwiązania. A w powieści Maxwell są nawet trzy tajemnice czekające na wyjaśnienie, ponieważ wkrada nam się tu jeszcze sekret z przeszłości. Ale po kolei.
Oto w Grafton Manor na bezludziach stanu Vermont, w rodzinnej posiadłości Betsy Martin – nieco już przebrzmiałej osobistości telewizyjnej – jest kręcony kulinarny program „Bake Week”. Pech chce, że zaraz na początku opowieści Betsy trafia na terenie Grafton na... No i właśnie w zasadzie tak do końca nie wiadomo, na co ani na kogo. Można się domyślać, że czerwona ciecz, którą zostaje obryzgana Betsy, to krew. I że widok, który ukazał się jej oczom jest dość makabryczny. Co się jednak stało i kto jest osobą dramatu? Na odpowiedzi na te pytania trzeba będzie poczekać do końca tej historii.
Na razie cofamy się o dwa tygodnie. Media właśnie zapowiadają rozpoczęcie kręcenia kolejnego sezonu kulinarnego programu „Bake Week”. Tym razem do jego wieloletniej gospodyni dołącza Archie Morris – związany z branżą gastronomiczną celebryta i (jak się szybko okazuje) stary podrywacz. Betsy nie jest zadowolona, jednak producenci nie pytają jej o zdanie, wszak najważniejsze jest zwiększenie oglądalności.
Do Grafton przyjeżdża sześcioro uczestników show: Stella – niepewna siebie była dziennikarka, którą męczą napady paniki, Hanna – chorobliwie wręcz ambitna młoda dziewczyna, która kroczy do celu choćby i po trupach, Gerald – nauczyciel matematyki, który wszystko musi mieć zaplanowane, a piecze z taką dokładnością, jakby siedział w laboratorium chemicznym, Pradyumna – szukający podniet w życiu były biznesmen, który zbił majątek na aplikacji pomagającej wyszukiwać wolne miejsca parkingowe, Lottie – starsza pani, emerytowana pielęgniarka, którą bardziej od konkursu interesuje pewna tajemnica z przeszłości związana z Grafton, i Peter – budowlaniec specjalizujący się w renowacji starych budynków.
Wkrótce okazuje się, że ta mieszanka osobowości jest iście wybuchowa. Sześcioro uczestników programu staje do konkursu. A ten polega na tym, że każdego dnia aspirujący cukiernicy dostają jakieś kulinarne zadanie – muszą upiec a to tort, a to chleb – a ich wysiłki ocenia jury w składzie Betsy i Archie. Kto wypadnie najgorzej, ten odpada i następnego dnia reszta szczęśliwców pomniejszona o jednego uczestnika przystępuje do nowego wyzwania. Co mogłoby pójść nie tak?
Wychodzi na to, że całkiem sporo. W trakcie kręcenia „Bake Week” zaczynają się dziać dziwne rzeczy. A to ktoś komuś zamienia cukier na sól, to znowu w pojemniku, w którym powinien być syrop pomarańczowy, jest zupełnie co innego. Czyżby ktoś próbował sabotować program? Napięcie narasta, a między uczestnikami wrze. Jedni wplątują się w romans, inni bawią się w śledczych. To ostatnie dotyczy Lottie, która z Pradyumną u boku węszy nocą po posiadłości, by rozwiązać zagadkę z dawnych lat związaną właśnie z tym miejscem. I z Betsy, której publiczny wizerunek dobrotliwej „Babci Ameryki” zdaje się mieć nijak do rzeczywistości...
Wreszcie docieramy do naszych zwłok z początku powieści (tak, jednak dobrze się domyślaliśmy, to był trup!). Na tym zupełnym odludziu, gdy dodatkowo szalejąca pogoda sprawia, że mało prawdopodobne jest, by ktoś z zewnątrz dostał się do Grafton, podejrzani o popełnienie morderstwa mogą być tylko tu obecni. Kto więc zabił? I kogo? Będziecie zaskoczeni!
Konstrukcja „Złotej łyżki” jako żywo przypomina mi też ostatni serialowy hit, czyli „Biały lotos”. Tam podobnie na wstępie dowiadujemy się, że jest trup. Natomiast, kto zacz i jaka jest tożsamość mordercy – o tym dopiero w epilogu. Cała zaś opowieść ciąży bardziej ku obyczajowej, co nie znaczy, że pozbawionej napięcia! To jest budowane (jak i rzucane podejrzenia o to, kto tu robi za czarny charakter, a kto za ofiarę) poprzez historie życia poszczególnych postaci. Moim zdaniem strukturalny majstersztyk! I też rzecz ożywcza, nieszablonowa w literaturze gatunku.
Wydarzenia poznajemy z punktu widzenia kolejnych postaci w narracji pierwszoosobowej, która jest napisana tak charakterystycznie dla każdego bohatera, że pozwala czytelnikowi lepiej się z każdym zaznajomić. Nie ma obaw, że się pogubimy w dramatis personæ. Nie ma tu też zbędnych scen – dopasowane są do siebie jak w zegarku i każda pojawia się po coś.
Autorka zgrabnie operuje znanymi i lubianymi motywami w powieściach kryminalnych, jak chociażby umieszczając akcję w starej, ogromnej rezydencji na odludziu, w której wszystko trzeszczy, skrzypi, straszy po nocach, a budynek skrywa mnóstwo tajemniczych zakamarków. Mroczny klimat gwarantowany! Zwłaszcza z przystawką w postaci hulającej na zewnątrz ulewy i burzy z piorunami.
Maxwell nie stroni też od poruszania problemów społecznych – pokazuje ciemną stronę telewizyjnego biznesu, w którym, zdaje się, nie można liczyć na prawdziwych przyjaciół. Większość dąży do osiągnięcia sukcesu i nie liczy się z drugim człowiekiem. W dobie popularności programów typu „Master Chef” temat „Złotej łyżki” jest niezwykle aktualny. Znajdziemy tu też nawiązanie do problemu wykorzystywania kobiet przez mężczyzn, ruchu #MeToo, ale i solidarności kobiet.
Pisarka dobrze wyważyła proporcje. Wątek kulinarny jest oczywiście bardzo istotny, jednak głównie skupiamy się na historiach osobistych bohaterów, a pieczenie pojawia się raczej jako tło ich dramatów.
Co bardziej zgorzkniali mogliby się przyczepić dość cukierkowego zakończenia. Ale w końcu to kryminał cukierniczy, więc jakie miałoby ono być?
„Złota łyżka” to oryginalne, kulinarne cosy crime, które polecam wszystkim wielbicielom dobrych opowieści.
Jessa Maxwell
„Złota łyżka”
przeł. Jacek Konieczny
Wydawnictwo Dolnośląskie
Wrocław, 2024
288 s.