„Sześć powodów, by umrzeć” to nowa powieść Marty Zaborowskiej, w której autorka skręca nieco z kryminalnej ścieżki w tę oznakowaną jako „domestic noir”. Dostajemy więc skomplikowaną zagadkę zniknięcia kobiety uwikłanej w złożone i dość tajemnicze związki rodzinno-uczuciowe. I absolutnie nikt tu nie jest tym, za kogo go początkowo bierzemy!
Miriam Macharow w czwartą rocznicę swojego ślubu znika. Nie wiadomo, czy (z jakiegoś powodu) uciekła z własnej woli. A może ktoś (także z najbliższych) zrobił jej krzywdę? Została porwana? Nie żyje? Pytania się mnożą, a odpowiedzieć na nie próbuje dość nietypowa para śledczych: Shi Lu – młoda, ale ambitna policjantka o azjatyckich korzeniach – i jej protektor, stary wyga – Rudolf Nauman. Ich dialogi wprowadzają oryginalny i rozluźniający atmosferę powiew do tej ciężkiej gatunkowo historii. I to jest pierwszy powód, by przeczytać tę powieść.
Drugi, to misternie utkana fabuła. Bo oto poznajemy Konrada – męża Miriam, Stana – przyjaciela rodziny, Adelę – jej siostrę, Floriana – kochanka zaginionej, i Natalię – jego byłą partnerkę. Każdy z nich – jak stopniowo ujawnia autorka – miał powód, by nienawidzić Miriam. Każdy też okazuje się skrywać jakieś tajemnice. Czy któraś z tych osób jest zamieszana w zaginięcie kobiety?
Sześć miesięcy po feralnej rocznicy na terenie nieczynnej fabryki w Ursusie zostaje znalezione ciało kobiety – spalone niemal doszczętnie, umieszczone w aucie należącym do Miriam. Wnioski nasuwają się same... Adela nie chce ich jednak przyjąć do wiadomości i twierdzi, że to nie są zwłoki jej siostry. Tymczasem głuchy na jej argumenty Konrad szykuje się do pogrzebu.
Wątpliwości się mnożą. Widzowie programu telewizyjnego traktującego o zaginięciach zaczynają odpowiadać na apel Macharowa – niektórzy twierdzą nawet, że parę dni temu widzieli Miriam całą i zdrową. Czy było tak w rzeczywistości, czy może to po prostu żądni sensacji i uwagi pieniacze? Do tego pojawia się kwestia pewnej śmiertelnie niebezpiecznej gry, w której Miriam chciała wziąć udział...
Trudno sobie czytelnikowi wyrobić jednoznaczną opinię na temat bohaterów. Bo też i Zaborowska tak ich wykreowała, byśmy do końca nie byli pewni, z kim mamy do czynienia. Nie wiadomo, kogo można ze spokojem obdarzyć sympatią i mu kibicować. Postacie się niejednoznaczne i to jest trzeci powód, by sięgnąć po tę książkę.
Czwarty to oryginalna konstrukcja powieści – wydarzenia poznajemy poprzez pierwszoosobowe narracje poszczególnych bohaterów, co pozwala lepiej ich poznać, bardziej się wczuć w ich przeżycia, wejść w ich głowy. Autorka obdarzyła też swoje postacie (w większości) zagranicznie brzmiącymi imionami (Stan, Pat, Miriam, nie wspominając nawet o Shi Lu), co – jak rozumiem – jest ukłonem w stosunku do ostatnich trendów w tym względzie w polskiej literaturze.
Z analizy książkowych list bestsellerów jasno wynika, że kolejnym popularnym nurtem wśród odbiorców literatury gatunkowej – a i piątym powodem w naszej wyliczance – jest chętne sięganie po tytuły spod szyldu domestic noir. I właśnie w tym klimacie napisana jest powieść Marty Zaborowskiej. Mamy tu więc bogate warszawskie przedmieścia, wyższą klasę średnią, męża chirurga plastycznego, żonę artystkę – niby idealną rodzinę, a pod jej skórą zalegający brud i liczne sekrety. Do tego ciągłe poczucie zagrożenia w z założenia przecież mających dawać poczucie bezpieczeństwa pieleszach domowych.
No i szósty powód, by przeczytać „Sześć powodów, by umrzeć” to zaskakujące zakończenie tej pokręconej historii. Ciekawa jestem, czy tak jak ja, nie będziecie się go w ogóle spodziewać!
Cieszę się, że Marta Zaborowska nie osiada na laurach i eksperymentuje. Próbuje czegoś nowego w swoim pisarskim fachu i odważnie kroczy po literackim poletku.
Marta Zaborowska
„Sześć powodów, by umrzeć”
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa, 2024
440 s.