Od wydania „Mężczyzn, którzy nienawidzą kobiet”, czyli pierwszego tomu kultowej serii „Millennium” Stiega Larssona minęły już niemal dwie dekady. Twórca przygód Mikaela Blomkvista i Lisbeth Salander nie zdążył się nacieszyć sławą, ponieważ zmarł jeszcze przed wydaniem trylogii (część druga i trzecia to „Dziewczyna, która igrała z ogniem” i „Zamek z piasku, który runął”). Czytelnicy na całym świecie tak pokochali ten cykl (a zwłaszcza dwoje protagonistów), że spadkobiercy praw do powieści zdecydowali się zlecić kontynuację tej kryminalnej sagi innym autorom. W ręce polskiego czytelnika właśnie trafiła siódma odsłona szwedzkiego bestsellera, po raz pierwszy napisana piórem Karin Smirnoff.
Autorka przenosi nas – i swoich bohaterów – daleko na północ Szwecji do miasteczka Gasskas. Lokalsi żyją tam kwestią planów budowy farmy wiatrowej, co wiązałoby się z koniecznością odkupienia gruntów od niektórych. To – zwłaszcza dla przebywających w tych stronach od pokoleń – jest nie do przyjęcia. Grube ryby – które mają na tym interesie zarobić jeszcze grubsze pieniądze – jednak nie odpuszczają. I nie cofną się przed niczym, by swój cel osiągnąć.
W konflikt bezpośrednio zaangażowany jest Henry Salo, burmistrz gminy, a prywatnie... przyszły zięć Mikaela Blomkvista. Bo oto w nocny pociąg ze Sztokholmu wsiada słynny dziennikarz magazynu „Millennium” i jedzie na ślub swojej córki Pernilli. Kiedy w związku ze wspomnianymi interesami najbliżsi Mikaela stają w obliczu zagrożenia, nie trudno się domyślić, że Kalle Blomkvist wkroczy do akcji.
A wraz z nim... Lisbeth Salander. Bo i niezapomniana hakerka znajduje się właśnie na północy. A to na wezwanie opieki społecznej, która zawiadamia Lisbeth, że jest jedyną krewną, która mogłaby się zająć Svalą – jej nieletnią bratanicą. Nie żeby Salander rwała się do takiego zadania... Svala jest córką Ronalda Niedermanna, przyrodniego brata Lisbeth – człowieka-niemal mutanta, olbrzyma, który nie czuł bólu i był śmiertelnie niebezpieczny. Teraz już jednak nie żyje, matka Svali gdzieś zniknęła, a babcia zmarła. Jako osoba do kontaktu w razie wypadku podana jest Salander, zatem będzie musiała jakoś załatwić tę sprawę.
Tym sposobem duet detektywistyczno-dziennikarsko-śledczy znów łączy siły i rozprawia się z gangsterami z dalekiej północy. A Karin Smirnoff wprowadza do cyklu kilka aktualnych tematów, współcześnie palących problemów społecznych – poczynając od ekologicznych źródeł pozyskiwania energii czy greenwashingu.
Sami bohaterowie, których przecież poznaliśmy już lata temu, także muszą się mierzyć z rzeczywistością. I – mam wrażenie – nie są tacy, jakimi ich zapamiętaliśmy jeszcze z książek Larssona. Mikael Blomkvist nie wyobraża sobie funkcjonowania w dziennikarstwie lat dwudziestych dwudziestego pierwszego wieku. Bo oto magazyn „Millennium” – a przynajmniej jego papierowe wydanie – przestaje istnieć. Teraz liczą się inne kanały dotarcia do czytelnika – Internet, nagrania filmowe, podcasty. Blomkvist reaguje na to alergicznie. Przechodzi coś na kształt kryzysu. Nawet zdarza mu się szlochać nad samym sobą.
Lisbeth z kolei stała się współwłaścicielką Milton Security – firmy zajmującej się bezpieczeństwem, w której zaczynała pracę jako hakerka. Na pierwszy rzut oka zadanie zaopiekowania się młodą bratanicą wydaje jej się czymś niemożliwym. Czytając zaś o Svali, ma się wrażenie, jakby się poznawało losy młodej Lisbeth – to także niezwykle inteligentna dziewczyna, świetnie sobie radzi z liczbami (co to dla niej włamać się do sejfu!) i tak jak szanowny tatuś nie czuje bólu. Po cioci zaś ma umiejętność poradzenia sobie nawet w najbardziej niebezpiecznej sytuacji.
Z jednej więc strony dzięki „Krzykowi orła” znów spotykamy się ze starymi, dobrymi znajomymi. Jednak lata lecą (autorzy się zmieniają) i to już jednak nie jest to samo. Ale czy musi być? Może warto czytać powieść Karin Smirnoff, przyjmując ją taką, jaka jest, nie oczekując wehikułu czasu, bo ten po prostu nie istnieje?
Smirnoff pokazuje tu też własny pazur. Powieść jest mroczna, chwilami brutalna – już sam prolog zapewne zapadnie wam w pamięć. Tekst jest napisany w czasie teraźniejszym, co tym bardziej przykuwa uwagę czytelnika. Rozdziały zaś są krótkie i dynamiczne.
Nie wiem, czy to kwestia oryginału czy tłumaczenia, ale raziły mnie wypowiedzi bohaterów, mające zawierać w sobie przekleństwa. No bo sami powiedzcie, kto mówi: „kurde, e tam, no weź, kurde”?
„Krzyk orła” to z pewnością ciekawa i przenoszącą bohaterów w bliższe nam już czasy kontynuacja niezapomnianej trylogii. Inna od tego, co zaproponował w trzech poprzednich tomach David Lagercrantz. Inna też od wersji Larssona, choć ciekawie do niej nawiązująca.
Karin Smirnoff
„Krzyk orła”
przeł. Inga Sawicka
Wydawnictwo Czarna Owca
Warszawa, 2023
434 s.