Po lekturze książki Neila Bradbury'ego z pewnością dwa razy się zastanowicie, zanim przyjmiecie filiżankę herbaty z czyichś rąk. „Smak trucizny” to zbiór fascynujących historii osnutych wokół różnych trucizn. I są to historie ujęte zarówno od strony chemicznej, biologicznej, jak i kryminalnej. A wszystko to napisane jest ze swadą, poczuciem humoru i z odpowiednim stopniowaniem napięcia, co sprawia, że tekst czyta się jednym tchem.
W literaturze kryminalnej użycie trucizny jako narzędzia zbrodni jest zazwyczaj postrzegane jako działanie typowo kobiece. Z lektury książki Neila Bradbury'ego wynika, że równie chętnie po ten środek sięgają mężczyźni. A jest w czym wybierać, bo potencjalnie zabójcze substancje są powszechnie dostępne i można je znaleźć choćby na... łące.
Autor omawia jedenaście trucizn: insulinę, atropinę, strychninę, akonitynę, rycynę, digoksynę, cyjanek, potas, polon, arszenik i chlor. W każdym z rozdziałów znajdziemy wyjaśnienie, skąd się w ogóle bierze dana substancja, jak działa na ludzki organizm – na poziomie komórkowym, ale też, jakie są objawy jej przyjęcia. Dowiemy się, jakie jest na nią antidotum – o ile w ogóle istnieje – i poznamy konkretny przypadek jej użycia.
Tu wchodzi element kryminalny – Bradbury przedstawia historie morderców, którzy sięgnęli po truciznę, i ich ofiar niczym rasowy autor gatunku true crime. Czytelnik może się poczuć niczym naoczny świadek dramatycznych wydarzeń. Jest ich tu sporo i są naprawdę fascynujące – jak chociażby historia mężczyzny, który chciał się pozbyć żony, ale żeby odsunąć od siebie podejrzenia, obmyślił sprytny plan. Otóż dodał do kilku butelek z tonikiem atropinę i... odstawił je z powrotem na sklepowe półki. Tym sposobem na Edynburg padł blady strach. Czyżby w mieście grasował seryjny morderca dybiący na bogu ducha winnych mieszkańców? W takim tłumie potencjalnych ofiar, zdaniem sprawcy, śmierć jego żony nie wzbudziłaby podejrzeń wobec jego osoby.
To tylko jeden z przykładów, ale też udowadniający, że „Smak trucizny” nie jest w żadnym razie instrukcją dla potencjalnych trucicieli. Autor raczej udowadnia, że każda z opisanych zbrodni prędzej czy później została wykryta, a sprawca ujęty. Nie ma zbrodni doskonałej.
Bradbury opisuje przypadki znane całemu światu – jak choćby zabójstwo Litwinienki z pomocą polonu – ale i te zapomniane, a niezwykle interesujące. Co ciekawe, lekarze informowani przez ofiarę, że ta mogła zostać otruta, zazwyczaj wykazywali się podejrzliwością i przypuszczali, że pacjent cierpi na manię prześladowczą...
Zadziwia buta i pewność siebie morderców, którzy w znacznej mierze byli przekonani o swojej nieomylności i o tym, że nikt nie przechytrzy ich sprytnego planu. Gorzko się przy tym, jak pokazuje autor, mylili. Na koniec mogli liczyć na stryczek albo – jeżeli dana historia wydarzyła się w czasach nam już bliższych – na dożywotnie więzienie (w niektórych przypadkach kilkukrotnie pomnożone i z możliwością wyjścia na wolność po niemal 400 latach...). Choć byli też tacy, których zamykano w więzieniu kilkukrotnie, aż do skutku.
W „Smaku trucizny” poznajemy też ujęcie historyczne tematu, także od strony czysto naukowej. Obserwujemy zmagania badaczy nad materią trucizn, ich wieloletnie spory (podczas tych procedur ucierpiało mnóstwo zwierząt traktowanych jako króliki doświadczalne).
Część popularnonaukowa książki jest napisana przystępnym językiem, obrazowo i w sposób zrozumiały dla każdego. Zalecałabym włączenie „Smaku trucizny” to kanonu lektur w szkole na lekcjach chemii czy biologii – gwarantuję, że uczniowie wreszcie poczuliby się zainteresowani tematem.
Neil Bradbury wielokrotnie nawiązuje też do powieści kryminalnych wykorzystujących motyw trucizn – dla nikogo nie będzie tu zaskoczeniem, że prym w tym względzie wiodła Agatha Christie, która przecież w czasie pierwszej wojny światowej pracowała w aptece, znała się więc na rzeczy i swoją wiedzę wykorzystywała do celów literackich.
Tekst jest ułożony w sposób przejrzysty. Każdy rozdział kończy się krótkim podsumowaniem i zajawką tego, co czeka nas w następnym. Podkreślę raz jeszcze – wszystko to jest napisane lekko i z iskierką inteligentnego żartu. Lektura to czysta przyjemność, choć traktuje o najmroczniejszych zakamarkach ludzkiej duszy.
Na uwagę zasługuje też graficzna strona książki. Już sama okładka jest mistrzostwem, a odpowiada za nią Piotr Majewski. W środku znajdziemy zdjęcia przedstawiające kilkoro morderców (zwłaszcza ci z dalekiej przeszłości wbrew pozorom wyglądają na eleganckie i dystyngowane persony), jak i mordercze artefakty (np. czajniczek, w którym podano zatrutą herbatę Aleksandrowi Litwinience).
Dla kogo „Smak trucizny” będzie interesującą lekturą? Tak naprawdę dla każdego. Poczynając od wielbicieli powieści kryminalnych czy opowieści o prawdziwych zbrodniach, przez zainteresowanych kwestiami popularnonaukowymi, wreszcie na autorach kryminałów kończąc, dla których będzie to doskonałe kompendium wiedzy, które mogą wykorzystać przy pisaniu swoich książek. Każdy będzie się bawił przy lekturze znakomicie, ale i dostanie gęsiej skórki...
Neil Bradbury
„Smak trucizny. 11 najbardziej śmiertelnych trucizn i historie morderców, którzy ich użyli”
przeł. Agnieszka Jacewicz
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań, 2022
304 s.