John Grisham w nietypowej, iście wakacyjnej odsłonie! Po „Wyspie Camino” przyszedł czas na „Wichry Camino”, w których pisarz zabiera nas na sielską wyspę u wybrzeży Florydy, która szybko okazuje się nie tak idylliczna, jakby się mogło wydawać. Uderza w nią huragan Leo, a na dodatek wkrótce dochodzi do morderstwa.
Nelson Kerr, autor powieści sensacyjnych, zostaje znaleziony martwy przed swoim domem. Policja uznaje, że najpewniej podczas huraganu wyszedł na dwór, dostał w głowę jakimś konarem i zginął. Jednak jego przyjaciele: lokalny księgarz – Bruce Cable, także pisarz – Bob Cobb oraz student i wielki fan kryminałów – Nick Sutton (który bawi się tu w Sherlocka Holmesa) podejrzewają, że Nelson został zamordowany. Bo przecież ta jedna gałąź nie mogła go uderzyć aż cztery razy...
Panowie angażują się w prywatne dochodzenie. Wynajmują nawet specjalistyczną firmę, w której pracują byłe agentki FBI i potrafią dotrzeć nawet do najgłębiej skrywanej informacji. Nie zawsze w całkowicie legalny sposób. Trafiają na aferę, która ma ścisły związek z najnowszą, jeszcze niewydaną powieścią Kerra. Czyżby ktoś aż tak bardzo wystraszył się wcale nie najwyższych lotów powieści, że posunął się do zabójstwa?
Mniej więcej do połowy „Wichry Camino” pozostają w klimacie poprzedniego tomu. Oto mamy piękną wyspę zamieszkałą przez zamożnych ludzi. Wprawdzie nawiedza ich kataklizm i bezwzględnie niszczy to, co stanie na jego drodze, jednak wciąż naszym bohaterom raczej nie dzieje się krzywda (nie licząc biednego Nelsona). Bruce Cable – bo to on jest protagonistą tej serii – nie tylko prowadzi księgarnię Bay Books – swoiste centrum kulturalne wyspy – ale i jest handlarzem rzadkich egzemplarzy książek, co przyniosło mu niemałą fortunę, więc w zasadzie nie musiałby już nigdy pracować. On jednak kocha literacki światek, grupę swoich zaprzyjaźnionych pisarzy, te wszystkie melodramaty pojawiające się siłą rzeczy pośród ludzi o tak rozbuchanym ego. Uwielbia ich promować, być pierwszym czytelnikiem ich książek, doradzać, lobbować, organizować spotkania autorskie. Oby więcej takich Bruce'ów w realnym świecie!
Gdy już więc huragan się nieco uspokoi, chodzimy z Brucem na lunche, obżeramy się owocami morza i popijamy hektolitry ekskluzywnych i wysokoprocentowych trunków. Zdecydowanie nie można tej książki czytać na głodniaka! Do czasu, aż z fabuły wyłoni się drugie dno i przeniesie akcję w klimaty typowe dla prawniczych thrillerów Grishama. Morderstwo pisarza okazuje się jedynie wierzchołkiem góry lodowej, a prawnicy biorą się za bary z tematem skandalicznym i poruszającym. Jakim? Powiem tyle: czytelnik może odetchnąć, że nie tylko w Polsce służba zdrowia kuleje...
W „Wichrach...” pojawiają się postacie znane nam już z „Wyspy Camino”, na przykład grająca wtedy pierwsze skrzypce Mercer. Znów też poznajemy świat wydawniczy od kuchni. Ci, którzy są z nim związani w naszym kraju, mogą tylko westchnąć z zazdrością za tamtymi nakładami, trasami promocyjnymi, akcjami reklamowymi, zaliczkami. Nie ta skala...
Powieść jest napisana specyficznym stylem, trochę niczym swego rodzaju relacja. Wypatrzyłam też jeden błąd w tłumaczeniu. Domyślam się, że Bruce'owi powódź zalała parter księgarni, a nie pierwsze piętro (first floor to po angielsku parter).
„Wichry Camino”, jak i poprzednia „Wyspa Camino” to doskonała rozrywka, nie tylko jako lektura plażowa. Mam nadzieję, że Bruce i jego pisarska banda powrócą w kolejnym tomie.
John Grisham
„Wichry Camino”
przeł. Robert Waliś
Wydawnictwo Albatros
Warszawa, 2021
351 s.