Jakub Ćwiek, pisarz znany przede wszystkim z pola gatunku fantastyki, wszedł także na literacką drogę kryminalną. Jego najnowsza powieść pod tytułem „Szwindel” ma wszystko: ciekawy pomysł, wyrazistych bohaterów, piętrową intrygę i zaskakujący finał. Autor porusza także istotne w dobie społeczeństwa cyfrowego zagadnienie bezpieczeństwa w sieci.
Zaczyna się niepozornie. Klient kawiarni Olgierd Pychel, skuszony wizją darmowej kawy, instaluje w swoim smartfonie specjalną aplikację. Gdy słyszy, że siedząca obok atrakcyjna blondynka ma kłopot z rozładowaną baterią, śpieszy z pomocą. Pożycza swój telefon, wchodzi we flirt, a wizytę w lokalu kończy z wyczyszczonym kontem bankowym. Na komisariacie od doświadczonego w tropieniu oszustów podkomisarza Marka Skowrońskiego słyszy, że stał się gapem przygrywki, co w żargonie oznacza ofiarę drobnego wyłudzenia. Sprawcą jest krąg, swoisty cech zrzeszający kanciarzy, którzy tego typu kradzieże traktują jako trening do tytułowego szwindlu na większą skalę.
Kulisy afery poznajemy w wątku osnutym wokół postaci Mikołaja Otysia, syna Ferdynanda Górskiego, herszta szajki blagierów. Mikołaj w spadku po Houdinie – bo taką, odnoszącą się do sławnego iluzjonisty, ksywę w kręgu nosił ojciec – dostaje kopertę z notesem, gotówką i przepisem na zdobycie dużych pieniędzy. By to osiągnąć, zapoznaje się z dawnym wspólnikiem ojca, Janem Karwaszą vel Bosco, który po śmierci Houdina przejął stery w gangu. Mikołaj stopniowo poznaje anatomię przekrętu, środki techniczne i instrumentarium psychologiczne, w tym sposoby manipulowania emocjami odbiorcy, które macherzy szlifują na zajęciach aktorskich.
Początek książki wyostrza apetyty, bowiem Ćwiek znakomicie kreuje dramaturgię wokół błahej sceny flirtu kawiarnianego. Obserwowanie zalotów szybko przekształca się w niecierpliwe wyczekiwane na konsekwencje rozgrywanego w tle oszustwa. Opisy kolejnych płaszczyzn działania przestępców – a są to bardzo pomysłowe jednostki – nieco mniej przykuwają uwagę. Skrupulatność opisu wygrywa z dobrze zbudowanym napięciem. Pod koniec historii akcja na nowo się rozpędza, owocując bardzo zaskakującym zakończeniem. Choć to byłoby jeszcze lepsze, gdyby autor detale przedstawił poprzez akcję, a nie w rozmowie dwóch bohaterów.
Ćwiek przekonywająco kreśli sylwetki swoich postaci, głównie czarnych charakterów. Jak przystało na ludzi zarobkujących na krzywdzie bliźniego, są to jednostki cyniczne, wyrachowane i mocno zdeterminowane, by dopiąć swego. Nie pozwalają sobie na dylematy moralne i hamletyzowanie. Ciągną podwójne życie, ukrywając swój fach przed rodziną i otoczeniem. Czasem im się to nie udaje i pojawiają się przyprawiające o dreszcze wpadki i nieporozumienia.
Charakter postaci, jak i stres, z jakim się spotykają, wykonując swój „zawód”, znajdują ujście w warstwie językowej. Sporo tu wulgaryzmów i niewybrednych żartów o seksie. Autor odmalował wnikliwy portret psychologiczny obu stronom barykady: tak żerującym na łatwowierności przestępcom, jak i nieutrudniającym im tego ofiarom.
Jeśli wierzyć „Szwindlowi”, współcześni artyści przekrętu mogą w istocie oszukać każdego. Są niczym wytrawni specjaliści działów HR, którzy dokładnie lustrują kandydata, śledząc jego aktywność w Internecie, rejestrując każde słowo, analizując codzienne zwyczaje czy detale garderoby. Jedyna rada na ograniczenie kłopotów, to zakopać smartfona, wyrzucić karty kredytowe do kosza, odciąć dostęp do sieci, a kamerę komputera zakleić dołączoną do książki stylową zaślepką. Gwarancji bezpieczeństwa jednak i tak nie ma.
Bawiąc się w szarady językowe, można powiedzieć, że Ćwiek zabił czytelnikom ćwieka tą oryginalną powieścią. A ode mnie osobiście duży plus dla autora za jakże trafny i naturalistyczny opis mentalności polskich budowlańców (125 s.) o rodowodzie pana Wiesia z kreskówkowej „Blok ekipy”.
Jakub Ćwiek
“Szwindel”
Wydawnictwo Marginesy
Warszawa, 2019
399 s.