Już 14 czerwca na księgarskich półkach pojawi się debiutancka powieść Marty Matyszczak pod tytułem „Tajemnicza śmierć Marianny Biel”. Ten kryminał na wesoło, w którym jednym z narratorów jest pies, ukaże się nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego. U nas już dzisiaj możecie przeczytać fragment książki.
Marta Matyszczak, „Tajemnicza śmierć Marianny Biel”
Rzadko kiedy aż tyle samochodów zjeżdżało pod kamienicę numer sto trzynaście. Jej mieszkańcy raczej nie miewali zbyt wielu gości. Jeśli już, byli to goście nieproszeni w postaci cygańskich dzieci rzępolących na akordeonie, domokrążcy wciskającego naiwniakom odkurzacze, inkasenta albo świadków Jehowy. Już nawet dzielnicowy tu nie zaglądał, bo i po co.
Radiowóz przejechał przez krawężnik i z trzaskiem zatrzymał się na skrzynce elektrycznej.
– Jak jeździsz, baranie? – Dało się słyszeć z wnętrza samochodu.
– Panie podkomisarzu, nie moja wina – tłumaczył się kierowca.
– Barański, lepiej cię na chrzcie nie mogli nazwać – warczał podkomisarz Matusiak, gramoląc się z tylnego siedzenia.
– Ale jak to? – Aspirant Barański drobił za szefem przepychającym się przez tłum gapiów zgromadzonych przed bramą.
– Rozejść się! – domagał się policjant. – Nie ma się na co gapić! – Wszedł do kamienicy, a za nim jak cień podążył podwładny.
– Mówiłam, że to nie od nas śmierdzi – rzuciła w tłum Anna Polaczek.
– A od kogo? – chciał wiedzieć stary Cygan, który pofatygował się tutaj specjalnie z kamienicy obok.
– Trupa podobno znaleźli w naszej piwnicy. – Zza pleców żony wychylił się Tadeusz Polaczek.
Ten równie filigranowy jak Anna mężczyzna był ubrany w elegancki brązowy garnitur. Długawe, siwiejące włosy miał zaczesane na bok. Poprawił okulary, znad których zmęczonym wzrokiem obserwował zbiegowisko.
– Czyj on? Ten trup – drążył Rom.
– A skąd ja mam to panu wiedzieć? – Polaczek cofnął się do księgarni, ciągnąc za sobą żonę.
Tymczasem aspirant Barański puszczał pawia w kącie piwnicy należącej do lokalu numer pięć. Zabryzgał część słoików z wekami, a także swoje wypastowane, błyszczące jak psu jaja półbuty.
– A ty tu czego, Solański? – zdziwił się Matusiak, przyglądając się stojącemu z boku mężczyźnie.
– Mieszkam tu.
– I od razu zwłoki znajdujesz. Nudzisz się na bezrobociu?
– Nie jestem bezrobotny. Mam agencję – powiedział Solański.
– Towarzyską? – Matusiak poklepał się rubasznie po spasionym brzuchu.
– Detektywistyczną.
Podkomisarz zerknął spod oka na Solańskiego. A potem wygonił go z piwnicy razem z tą tłustą dziennikarką z „Chorzowskich Nowin”, która zawsze straszne brednie wypisywała na temat policji. Technicy już byli w drodze. Ale jak na Matusiaka policyjny nos, nie będą mieli za dużo roboty. Wyglądało mu to na nieszczęśliwy wypadek. Stara baba potknęła się, zwaliła sobie na łeb kilka słoików wraz z regałem i tak już została na (sądząc po fetorze) długie tygodnie. Trudno było ją zidentyfikować, bo szczury skonsumowały po części jej twarz. Jednak logika wskazywała na to, że denatką musiała być właścicielka owej piwnicy, a więc i lokalu pod piątką. Każe to jeszcze sprawdzić. Dla świętego spokoju zobaczy też, czy ktoś nie zgłosił jej zaginięcia. Zaraz zresztą przyjedzie prokurator Ząbek i z pewnością we wszystkim przyzna mu rację.