Już 1 marca na księgarskie półki trafi powieść Antonia Manziniego pod tytułem Czarna trasa. Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa Muza SA pod patronatem Kawiarenki Kryminalnej. U nas już dzisiaj możecie przeczytać fragment tego świetnego kryminału.
Telefon na komórkę o tej godzinie to rzecz równie wkurzająca, jak list polecony z urzędu skarbowego. Wicekwestor Rocco Schiavone, rocznik 1966, leżał na łóżku i gapił się na paznokieć palucha prawej nogi. Był czarny. To przez szufladę biurka, którą D’Intino zwalił mu na stopę, kiedy histerycznie szukał jakiegoś wniosku paszportowego.
Schiavone go nienawidził. Tamtego popołudnia, kiedy policjant wydurnił się po raz kolejny, obiecał sobie samemu i wszystkim obywatelom Aosty, że zrobi wszystko, aby przenieść tego palanta do komisariatu gdzieś na dalekim zadupiu w Lukanii.
Wyciągnął rękę po nokię, która ciągle brzęczała. Spojrzał na wyświetlacz, numer z komendy. Upierdliwość ósmego stopnia. A może nawet dziewiątego.
Rocco Schiavone miał osobistą skalę upierdliwości, które bezduszne życie zsyłało na niego każdego dnia. Zaczynała się od szóstego stopnia, czyli wszystkich możliwych obowiązków związanych z domem. Chodzenie po sklepach, hydraulik, czynsz.
Na siódmym były centra handlowe, bank, poczta, laboratoria analiz, lekarze w ogóle ze szczególnym uwzględnieniem dentystów, a także kolacje służbowe lub z krewnymi. Ci na szczęście siedzieli w Rzymie.
Do ósmego stopnia zaliczało się przede wszystkim publiczne przemawianie, następnie biurokracja w pracy, teatr, raportowanie u przełożonych i prokuratorów. Na dziewiątym były zamknięte trafiki, bary niesprzedające lodów Algida, przypadkowe spotkanie gadatliwego znajomego, a zwłaszcza wyjazdy w teren z niedomytymi policjantami.
Na koniec był stopień dziesiąty, szczyt skali. Upierdliwość nad wszelkie upierdliwości: mieć dochodzenie na karku.
Podparł się łokciami na materacu i rzucił:
– Kto mi dupę zawraca?
– Szefie, tu Deruta.
Posterunkowy Deruta. Sto kilo zbędnej masy cielesnej, godny konkurent D’Intina w walce o tytuł największego durnia w komendzie.
– O co chodzi, Michele?
– Mamy problem. Na trasie zjazdowej w Champoluc.
– Gdzie mamy ten problem?
– W Champoluc.
– A gdzie to jest?
Rocca Schiavonego przeniesiono z komisariatu przy via Colombo w Rzymie do Aosty we wrześniu. Po czterech miesiącach jedyne punkty na mapie miasta i okolicy, jakie zdążył poznać, to dom, komenda, prokuratura i knajpa artystyczna.
– Champoluc leży w Val d’Ayas – odpowiedział Deruta prawie zgorszony.
– Ale co to znaczy? Co to jest Val d’Ayas?
– To dolina powyżej Verrès, szefie. Champoluc to najsławniejsza miejscowość. Narciarska.
– No i co takiego?
– Chodzi o to, że parę godzin temu znaleziono zwłoki.
Zwłoki.
Schiavone opuścił rękę, w której ściskał komórkę, na materac, zamknął oczy i zaklął przez zęby.
– Zwłoki…
Dziesiąty stopień. Prawdziwa upierdliwość dziesiątego stopnia. A może nawet z bonusem.
– Słyszy mnie pan? – zaskrzeczało w telefonie.
Rocco zaraz podniósł go do ucha. Prychnął.
– Kto jedzie ze mną?
– Pan wybiera: ja albo Pierron.
– Italo Pierron, to jasne! – odparł szybko.
Deruta przez dłuższą chwilę w ciszy przełykał urazę.
– Deruta, co jest, zasnąłeś?
– Nie, na rozkaz.
– Powiedz Pierronowi, żeby podjechał bmw.
– W góry to lepiej terenówką, nie?
– Nie, bmw jest wygodne, ma ogrzewanie, działające radio i podoba mi się. Terenówką niech jeżdżą te pierdoły ze straży leśnej.
– To posyłam Pierrona, żeby pana zgarnął z domu.
– I powiedz mu, żeby nie dzwonił domofonem.
Rzucił telefon na łóżko i zasłonił sobie ręką oczy.
Zaszeleściła nocna koszula Nory, materac ugiął się pod jej ciężarem. Rocco poczuł na uchu jej usta i ciepły oddech. I wreszcie jej zęby na płatku ucha. Kiedy indziej to by go na pewno podnieciło, ale teraz gra wstępna Nory pozostawiła go obojętnym.
– Co się dzieje? – zapytała szeptem kobieta.
– To z biura.
– No i?
Rocco podciągnął się i usiadł na łóżku, nawet na nią nie patrząc. Powoli włożył skarpetki.
– Nie możesz mówić?
– Nie chce mi się. Praca. Daj spokój.
Nora kiwnęła głową. Odsunęła kosmyk włosów, który spadł jej na oczy.
– I musisz sobie iść?
Wreszcie odwrócił się, żeby na nią spojrzeć.
– A według ciebie co teraz robię?
Nora wciąż leżała na łóżku. Ramię uniesione nad głowę odsłaniało idealnie wydepilowaną pachę. Koszula nocna z bordowej koronki otulała ciało, podkreślając grą świateł i cieni jego bujne kształty. Długie, gładkie kasztanowe włosy okalały twarz białą jak śmietana. Czarne oczy wyglądały jak świeżo zerwane oliwki z Apulii. Wargi miała wąskie, ale umiała je tak umalować, żeby wydawały się większe. Nora, piękny okaz kobiety tuż po czterdziestce.
– Mógłbyś być chociaż grzeczny.
– Nie. Nie mogę, późno już, a ja muszę jechać gdzieś w góry, wieczór z tobą poszedł w cholerę, i do tego jeszcze pewnie zaraz zacznie padać śnieg.
Szybko wstał i przeniósł się na fotel, żeby włożyć buty: były to clarksy, innego rodzaju butów Rocco Schiavone nie uznawał. Nora została na łóżku. Głupio się czuła w makijażu i koronkach. Jak stół zastawiony jadłem dla nieistniejących gości. Podciągnęła się.
– Szkoda, na kolację przygotowałam raclette.
– Co to? – zapytał podejrzliwie Schiavone.
– Nigdy nie próbowałeś? To danie z sera fontina, który się topi i zjada z marynowanymi karczochami, oliwkami i kawałkami salami.
Rocco wstał, żeby włożyć golf.
– Czyli coś lekkiego.
– Widzimy się jutro?
– Trudno powiedzieć, Noro! Nawet nie wiem, gdzie będę jutro.
Wyszedł z pokoju. Nora sapnęła i wstała. Dogoniła go przy drzwiach. Wyszeptała:
– Będę czekać.
– A co ja jestem, autobus? – odburknął Rocco. Potem się uśmiechnął. – Noro, przepraszam, mam zły dzień. Jesteś taka piękna. Na pewno to główna atrakcja Aosty.
– Druga, po rzymskim łuku triumfalnym.
– Ja już nie mogę patrzeć na tych całych rzymian. A na ciebie tak.
Ucałował ją pospiesznie w usta i zamknął za sobą drzwi.
Nora się roześmiała. Rocco po prostu taki był. Pasuje ci albo nie. Spojrzała na zegar w holu. Jeszcze nie było za późno, żeby umówić się z Sofią do kina. A potem może na pizzę.