„Zbrodnią na moralności i logice jest postawienie znaku równości między ubekiem, który torturował opozycjonistę, a oficerem wywiadu, który ryzykował za granicą życie dla interesów Polski, a już zwłaszcza, gdy większość jego służby przypadła na okres III Rzeczypospolitej.”
Kawiarenka Kryminalna: Główny bohater pana najnowszej powieści pt. „Janczarzy Kremla”, pierwszej części cyklu „Poświęceni”, Aleksander Wojtkowski, jest prokuratorem w Instytucie Pamięci Narodowej. To młody, zdeklarowany antykomunista, postrzegający swoich rozmówców zero-jedynkowo. Sypie paragrafami, świetnie zna procedury. Czy ta postać ma może jakiś pierwowzór?
Zdzisław A. Raczyński: Mam kilku dobrych kolegów pracujących w różnych pionach IPN. Rozmowy z nimi, ich dylematy czy rozterki na tle głośnych publicznie spraw przybliżyły mi funkcjonowanie tej instytucji i postawy ludzi tam zatrudnionych. Postać Wojtkowskiego syntezuje poglądy i zachowania charakterystyczne dla pewnej grupy urzędników i w tym znaczeniu można ją, ze sporymi zastrzeżeniami, uznać za archetyp funkcjonariusza IPN. Wojtkowski w rzeczywistości nie ma ugruntowanych przekonań politycznych. Powtarza pewne sztampy medialne, tyleż radykalnie co bezrefleksyjnie, niemniej – jako osoba i inteligentna, i jednak wrażliwa – jest otwarty na nowe informacje i nowe doświadczenia, które finalnie powodują ewolucję jego poglądów na historię.
KK: Jego rozmowy z byłymi funkcjonariuszami Służby Bezpieczeństwa, oficerami I Departamentu, dyplomatami przypominają oratorskie, erystyczne szranki. To pojedynki – kto pierwszy pęknie, kto kogo wyprowadzi z równowagi. Po takich spotkaniach protagonista dziwi się: „dlaczego oni wszyscy są tacy zadowoleni z siebie?!”. Do jakich wniosków doszedłby Wojtkowski po rozmowie z panem?
Z.A.R: Świetne to pytanie o wnioski z rozmowy wymyślonej postaci Wojtkowskiego ze mną jako autorem, który go stworzył! I z wieloznacznym podtekstem.
Myślę, że uznałby mnie za znośnego w sumie faceta, który ma jednak tę wadę, że urodził się za wcześnie, wie prawdopodobnie więcej, niż mówi, natomiast nie umie lub nie chce odpowiedzieć wprost na pytania prokuratora.
KK: Podziela pan podejście Wojtkowskiego wobec lustracji? Co sądzi pan o ustawie dezubekizacyjnej?
Z.A.R: To niezwykle poważne zagadnienia, gdyż dotyczą nie tylko losu pewnej grupy współobywateli, lecz samych fundamentów naszej państwowości.
Proponowałbym, abyśmy nazwali rzeczy po imieniu. Tak zwana ustawa o dezubekizacji jest w istocie - odwołam się tutaj do opinii Rzecznika Praw Obywatelskich i wielu autorytetów prawnych - ustawą represyjną o odpowiedzialności zbiorowej, co narusza zasadę równości i sprawiedliwości. Zbrodnią na moralności i logice jest bowiem postawienie znaku równości między ubekiem, który torturował opozycjonistę, a oficerem wywiadu, który ryzykował za granicą życie dla interesów Polski, a już zwłaszcza, gdy większość jego służby przypadła na okres III Rzeczypospolitej. Po wtóre, ustawa łamie podstawową zasadę prawną naszej europejskiej cywilizacji mówiącą, że prawo nie działa wstecz. Po trzecie, narusza zasadę praw nabytych. Nie można pogodzić tak złego prawa z zasadami państwa demokratycznego. Nie wspominam już o humanitarnym aspekcie zagadnienia.
W XVI wieku poeta Jan Kochanowski zdefiniował w jednej ze swoich „Pieśni”, czym jest patriotyczny obowiązek i na czym polega służba publiczna. „Służmy poczciwej sławie, a jako kto może / Niech ku pożytku dobra spólnego pomoże”. Inaczej: działajmy w dobrej wierze, kierując się dobrem wspólnym. Więc zapytuję – jakież to dobro wspólne ma na uwadze takie represyjne prawo? Jakie realne problemy naszej wspólnoty narodowej rozwiązuje ustawa?
Jest jeszcze jeden element, wspólny i dla tzw. lustracji, i dla tzw. dezubekizacji. Najogólniej, ustawa o lustracji miała początkowo na celu jedynie ujawnienie przeszłości funkcjonariuszy i współpracowników aparatu przymusu, aby zapobiec wykorzystaniu tej wiedzy w sposób zagrażający bezpieczeństwu państwa. Państwo Polskie umówiło się z funkcjonariuszami różnych instytucji PRL, że jeśli nie popełnili oni czynów przestępczych, to z tytułu wcześniejszej służby czy współpracy nie grożą im żadne represje. Inicjatorzy poprawionej lustracji i ci, którzy za takimi poprawkami głosowali, nie dotrzymali tej umowy. Tym samym złamali nienaruszalną zasadę, że obywatel, a tym bardziej urzędnik czy funkcjonariusz państwowy, zawsze może ufać swemu państwu. To fundament sprawnego, wydolnego państwa. Ci, którzy przyczynili się do złamania zasady zaufania obywatela do państwa, wykazali brak poczucia odpowiedzialności za państwo, dowiedli, że nie rozumieją istoty nowoczesnej państwowości, że pojmują ją anarchicznie i archaicznie, po sarmacku. Nie mówiąc już o tym, że żądza zemsty czy rewanżu jest zaprzeczeniem idei chrześcijaństwa, do której siły polityczne, stojące za tzw.dezubekizacją, tak chętnie się odwołują.
KK: Tymczasem przedkładamy mieszanie w kotle historii nad myślenie o teraźniejszości i przyszłości. W 2022 roku budżet IPN-u wynosi 430 mln zł (wzrost 5% wobec 2021r.), a Agencji Wywiadu 247 mln zł (spadek o 10% wobec 2021 r.)*. Odwołując się do pana zawodowego doświadczenia – Polska nie potrzebuje wywiadowczych oczu i uszu? Czy pana zdaniem funkcjonowanie IPN-u w obecnej formule ma sens?
Z.A.R: Tak sformułowane przez Pana pytanie zawiera w sobie odpowiedź. Nie może poważne duże państwo, w naszym położeniu geopolitycznym, w dzisiejszych czasach, pozwolić sobie na to, aby nie posiadać silnych służb wywiadowczych. Nie umiem ocenić przydatności wszystkich pionów IPN, ponieważ przynajmniej niektóre z nich wykonują zapewne pożyteczną pracę; nie wszystkie zajmują się śledztwem gibraltarskim czy ustalaniem, kto zamordował króla Przemysława II.
Na pewno jednak nie może być tak, aby Agencja Wywiadu miała dwukrotnie mniejszy budżet i zatrudniała dwukrotnie mniej ludzi niż instytucja zajmująca się toponimiką (zmianą nazw ulic) czy badaniami historycznymi.
KK: Była Lista Macierewicza, Wildsteina, teczka Lesiaka, Kiszczaka. Co rusz politycy i usłużni władzy pracownicy mediów próbują elektryzować opinię publiczną tematem lustracji, dekomunizacji, tajnych współpracowników, agentów bezpieki. Jak pan uważa, kiedy ten temat ostatecznie przejdzie do lamusa (lub będzie żył wyłącznie na kartach dobrych powieści sensacyjnych)?
Z.A.R: Mam dość nietypową opinię na ten temat. Kontredans teczek, tajnych kwitów, dekomunizacji, lustracji i temuż podobnych pociesznych a okrutnych błazeństw będzie trwał tak długo, dopóki nie odejdzie pokolenie polityków wychowanych w klimacie etosu walki z państwem oraz ich duchowych spadkobierców, a władzy nie przejmie pańskie pokolenie.
Wyjaśnię, co mam na myśli. Od kilku dziesięcioleci władzę polityczną w naszym kraju, a i w zasadzie także rządy dusz, sprawują kolejne grupy polityków, których młodość i czas dojrzewania politycznego przypadł na czas walki z PRL. Z państwem niedemokratycznym, opresyjnym, ideologicznym. W tej walce – słusznej, szlachetnej, sprawiedliwej – ukształtowało się ich postrzeganie świata, ich umiejętności, ich stosunek do prawa, do państwa, do siebie wzajemnie, do ludzi inaczej myślących. Tak ukształtowani politycy wszędy węszą zdradę, spiski i zagrożenie. W politycznych konkurentach widzą wrogów. Nie wysłuchują opinii inaczej myślących, lecz je zwalczają. A w ich pojmowaniu świata do zwalczania wrogów można użyć wszelkich środków, można złamać dane słowo, pogwałcić uchwalone przez siebie prawo.
Jednocześnie, w swojej większości ci politycy są fatalnymi zarządcami, nie znają się ani na ekonomii, ani na informatyce, nie rozumieją – z racji wieku i doświadczenia życiowego – współczesnego świata, są bardzo często niedouczeni chociaż błyskotliwi, uchwalają fatalnej jakości prawo – vide: efekty obecnego procesu legislacyjnego. Odwoływanie się do przeszłości, do szczęku dawno przebrzmiałych bitew, dla nich chwalebnych i zwycięskich, do swojej rzekomej przewagi moralnej jest ich sposobem uprawiania polityki, a okrutne zabawy z historią, właśnie w postaci owych teczek i rozliczeń, dobrze im znanym instrumentem.
KK: Skoro nie można liczyć na ich otrzeźwienie, co zatem pozostaje?
Z.A.R: Niech pan wezwie do debaty publicznej na ważne, aktualne dla naszego kraju tematy, tematy, którymi żyje pan i pańskie pokolenie, dziesiątkę najdonośniejszych przedstawicieli tej czy innej partii. Niech pan wyłączy tematykę historyczno-rozliczeniową i rozpocznie z nimi dyskusję. Jestem absolutnie przekonany, że pod pana argumentami z tych zapieklaków posypią się kłaki i paździerze.
Dlaczego żonglują teczkami i stroją pocieszne, patriotyczno-nadęte miny? Bo nie znają ekonomicznej teorii kosztów transakcyjnych. Nie mówią żadnym obcym językiem prócz globish. Nie odróżniają języka Javy od Swiftu. Nie wiedzą, ile jest stanów w Brazylii ani z czego składają się koszty wytworzenia produktu. Proste.
KK: Co stanowiło największą trudność w pisaniu „Janczarów Kremla”? Czy anonimizacja pana znajomych, przyjaciół, którzy występują w książce, nastręczała problemów? Czy wspomniani koledzy są zadowoleni z efektów tego zabiegu? Rozpoznali się na kartach książki?
Z.A.R: Najtrudniejszą, bo najbardziej pracochłonną, czynnością przy pisaniu „Janczarów Kremla” było przestudiowanie dziesiątków opracowań dotyczących armii sowieckiej i jej uzbrojenia w latach osiemdziesiątych XX wieku, łącznie ze wspomnieniami wojskowych, a także przewertowanie tysięcy stron dokumentów politycznych. Szczerze mówiąc, ten research zajął mi kilkanaście lat.
Traktuję bowiem czytelników bardzo poważnie. I jeśli coś piszę, nawet pozornie nieznaczący szczegół, to czytelnik może być pewien, że tak właśnie rzeczy się miały. Przykładowo – wygląd czy wystrój wnętrz. Opis siedziby KGB: jestem jednym z niewielu, może nawet jedynym polskim dziennikarzem, który zwiedził siedzibę KGB na Łubiance. Udało się mi szczęśliwie wykorzystać krótką, kilkutygodniową, bezprecedensową otwartość rosyjskich służb specjalnych w czasie, gdy nosiły one nazwę Agencji Bezpieczeństwa Federalnego. Fortunnie byłem we właściwym czasie we właściwym miejscu. Albo – ileż musiałem się natrudzić, zanim natrafiłem na krótki film z gabinetu George’a Busha, jako wiceprezydenta USA, tylko po to, aby opisać, że był on urządzony w stylu Hampton.
Jeżeli natomiast chodzi o konstruowanie postaci, to, oczywiście, pytałem osoby-pierwowzory o zgodę. Niektórzy prosili o ukrycie ich tożsamości, ale dla odmiany inni zgodzili się nawet wystąpić pod prawdziwymi imionami i nazwiskami. Czy są zadowoleni z finalnego efektu? Tego pewien nie jestem.
KK: Studiował i pracował pan w Moskwie. Czy odwiedził pan opisane w powieści restauracje, hotele, stacje metra, jednostki wojskowe? Przeszedł pan trasami przemierzanymi przez książkowych bohaterów? Jak wyglądało opracowanie topograficzne powieści?
Z.A.R: To trochę tak, jakbym pana zapytał, czy przeszedł pan ulicami Warszawy… Nie było potrzeby sprawdzania czegokolwiek w topografii Moskwy. Proszę mi wierzyć, ja i moi przyjaciele – i ci książkowi, i ci realni – znamy to miasto na pamięć.
Miejscem, które częściowo musiałem poznać z fotografii i filmów, jest natomiast poligon, na którym odbywały się ćwiczenia Zachód-81. Wprawdzie na początku lat 90. wspólnie z pewnym kolegą z Białorusi chodziliśmy na poligon pod Mińskiem pod pretekstem zbierania grzybów, ale to tylko jedno z miejsc ćwiczeń. Inne szczegóły odnajdowałem na kronikach filmowych z ówczesnych manewrów.
Natomiast region w Niemczech przy granicy między Turyngią, Hesją, a Bawarią zjeździłem osobiście.
KK: Z granicą między NRD i RFN wiąże się kolejny istotny temat poruszony w powieści – stan wojenny w Polsce. Dyskusja o konieczności jego wprowadzenia dla wielu historyków implikowała zwięzłą publicystyczną formułkę: „Wejdą czy nie wejdą?”. W „Janczarach...” zdaje się pan rozwijać ją do postaci: „Gdy już wejdą, to kiedy dojdą do Renu?”. Abstrahując od licentia poetica i swobody, którą dają autorowi reguły gatunku – na ile realny był taki rozwój wydarzeń w owym czasie?
Z.A.R: Cytuję w powieści opinię profesor Jadwigi Staniszkis, która postawiła tezę o możliwej inwazji Sowietów na Europę pod pretekstem zdławienia rewolty „Solidarności”. Znamy dzisiaj plan operacji „Ren w siedem dni”, który zakładał błyskawiczne podbicie Niemiec Zachodnich. Znamy także szczegóły przygotowań sił zbrojnych ZSRR do takiej inwazji. Gdyby zadał mi pan to pytanie przed dwudziestym czwartym lutego, odpowiedziałbym, że taki rozwój wydarzeń nie był realną perspektywą. Ale proszę mi powiedzieć, czy rok temu przypuszczał Pan, że Rosja zaatakuje Ukrainę?
KK: Zdaniem wielu analityków armia rosyjska zalicza bezprecedensową porażkę w starciu z wojskami ukraińskimi. To spore zaskoczenie, zważywszy na wpajany latami pogląd o miażdżącej przewadze sił zbrojnych Federacji Rosyjskiej. Jak pana zdaniem potoczy się ta wojna?
Z.A.R: Ponieważ nie jestem wojskowym, jakiekolwiek wypowiedzi na temat militarnej sytuacji w Ukrainie byłyby nieuprawnioną spekulacją. Zwłaszcza że nasza wiedza na ten temat jest dalece niepełna i jednostronna. Obawiam się, że czekają nas jeszcze bardziej dramatyczne wydarzenia, a ryzyko, że rosyjska agresja na Ukrainę może przerosnąć w wojnę globalną, jest poważne. Najbardziej prawdopodobny wydaje mi się dzisiaj przewlekły konflikt na wyczerpanie, który – po odzyskaniu przez Ukrainę Chersonia – może przejść w długą fazę niskiej intensywności z linią frontu na rzece Dniepr. A między Zachodem i Rosją będzie trwała nowa długa zimna wojna.
KK: Jaki będzie jej rezultat?
Z.A.R: Jeśli my jako Zachód utrzymamy jedność i nasze nieustające wsparcie dla Ukrainy, to ostateczny wynik wojny z Rosją jest przesądzony. ZSRR osiągnął szczyt potęgi militarnej na początku lat 80. XX wieku – czego świadomość mieli sowieccy marszałkowie i o czym piszę w „Janczarach Kremla” – a później rozpoczął się nieustający upadek zdolności wojskowych ZSRR. Jeśli więc ZSRR przegrał konfrontację z Zachodem, to tym bardziej bez szans jest dzisiejsza Rosja.
KK: Czy pana zdaniem w najbliższej perspektywie nastąpi zmiana kadrowa na szczytach władzy w Rosji? Czy widzi pan szansę na normalizację relacji świata Zachodu z Rosją?
Z.A.R: Nawet wojna trzydziestoletnia zakończyła się negocjacjami i traktatem westfalskim. Także nowa zimna wojna również zakończy się pokojem i umową z Rosją. Jakaś forma porozumienia jest jedyną alternatywą dla armagedonu nuklearnego. Zauważmy przy tym, że pokój westfalski na długie lata ustanowił w Europie nowy ład polityczny. Wprowadził do dzisiaj uznawaną zasadę roli państwa narodowego jako wyłącznego podmiotu stosunków międzynarodowych. Kto wie, może przyszły pokój po wojnie ukraińsko-rosyjskiej położy ostateczny kres tej zasadzie i to instytucje skonfederowanej Europy, jeśli ta okaże się zwycięzcą, przejmą zwierzchnią rolę w stosunkach europejskich?
Aby zakończenie wojny trzydziestoletniej było możliwe, niezbędna była przegrana jednej ze stron tej wojny – Habsburgów. Aby był możliwy pokój z Rosją, trzeba najpierw, aby Rosja wojnę przegrała. A w jakiej formie to się stanie, jest mniej istotne. Wielu analityków wieszczy jakiś rodzaj przewrotu w Rosji. Z takimi prognozami, które mają zresztą bardziej charakter wróżb, byłbym bardzo ostrożny. Nie mamy wystarczającej wiedzy o sytuacji w wewnętrznych kręgach władzy w Rosji, aby podejmować takiego rodzaju spekulacje.
KK: Wróćmy jeszcze na rodzime poletko. Jak ocenia pan aktualny stan polskiej polityki zagranicznej? Jak prezentuje się kondycja kadry kierowniczej ministerstwa spraw zagranicznych?
Z.A.R: Pozostaję jeszcze, przynajmniej formalnie, urzędnikiem służby zagranicznej Polski, dlatego nie mogę wypowiadać się na temat funkcjonowania naszej dyplomacji, a tym bardziej publicznie ją oceniać. W polskiej dyplomacji, jak zresztą w całej administracji publicznej, wciąż pozostaje wielu bardzo utalentowanych, świetnie wykształconych urzędników. Według mnie problemem jest ich właściwe rozmieszczenie i wykorzystanie oraz ich morale, ponieważ, jako osoby inteligentne, kierujące się interesem własnej kariery, nierzadko dokonują oni oportunistycznych wyborów.
Obiecuję jednak powrócić za kilka miesięcy do tego tematu. Zwłaszcza, jeśli zdążę do tego czasu zakończyć jedną z powieści, którą obecnie piszę, a która bez lukru, ale i bez biczowania, pokazuje polską dyplomację od kuchni. Podczas pracy w MSZ zetknąłem się bowiem z tyloma barwnymi postaciami, zarówno tymi o najwyższych przymiotach intelektualnych i moralnych, jak też z osobnikami komicznymi, niemalże karykaturalnymi w myśleniu i zachowaniu, godnymi pióra Haška czy Gogola, że dużym niedopatrzeniem byłoby nie uwiecznić ich w literaturze.
KK: Czy ma pan już pomysł na kolejne tomy serii „Poświęconych”?
Z.A.R: Druga część „Poświęconych” opowiadająca o okolicznościach wstąpienia Polski do NATO i ówczesnym przeciwdziałaniu Rosji, z wywołaniem różnych afer i skandalów w Polsce, jest właściwie na ukończeniu. Zgromadziłem także sporą część materiałów potrzebnych mi do napisania części trzeciej i czwartej. Ponieważ jednak, jak zaznaczyłem, jestem dość skrupulatny w dokumentowaniu wydarzeń niby-fikcyjnych, o których piszę, to proces gromadzenia dokumentów i rozmów z uczestnikami tamtejszych wydarzeń jeszcze trochę potrwa.
Rozmowę przeprowadził: Damian Matyszczak
Fotografia autora:Albert Zawada.
Dane o budżecie Agencji Wywiadu i Instytutu Pamięci Narodowej za: https://konkret24.tvn24.pl/polska/budzet-2022-ile-dla-kancelarii-premiera-abw-ipn-i-innych-panstwowych-jednostek-ra1089327
Recenzja "Janczarów Kremla" dostępna jest TU.