„Pewnego dnia, kiedy byłam już w trakcie pisania "Nieznajomych", zadzwonił dzwonek do drzwi. W progu stanęła kurierka i wyglądała prawie identycznie jak Ursula z moich wyobrażeń. Olśniło mnie, że muszę osadzić moją bohaterkę w roli rozwozicielki paczek, a wtedy wszystkie inne elementy fabuły zaczną do siebie pasować”.
Kawiarenka Kryminalna: W swojej najnowszej powieści pod tytułem "Nieznajomi" wprowadza pani postać radiowego spikera-żartownisia nabierającego losowo wybrane osoby. Czy padła pani kiedykolwiek ofiarą prankstera?
C.L. Taylor: Nie, ale miałam na studiach kolegę, który wkręcał ludzi, kiedy mu się nudziło. Przeglądał drobne ogłoszenia w lokalnej gazecie, dzwonił do ich nadawców i żartował. Wszyscy dookoła mieli niezły ubaw, choć przyznam, że ludziom po drugiej stronie telefonu musiało nie być do śmiechu (śmiech).
KK: Książka dotyka też poważnej kwestii społecznej: przemocy domowej i szerzej – przemocy wobec kobiet. Główna bohaterka Alice, gdy jej tinderowa randka kończy się fatalnie, może liczyć na pomoc policji. Funkcjonariusze wzywają sprawcę na przesłuchanie i mężczyzna dostaje ostrzeżenie. Wszystko odbywa się profesjonalnie, z troską wobec ofiary. Z drugiej strony, kiedy Ursula zgłasza podejrzenie przemocy w domu państwa Wilsonów, sprawa zostaje potraktowana ulgowo i mundurowi dają wiarę wyjaśnieniom męża-kata. Jak ocenia pani nastawienie organów ścigania w tym względzie? Jak problem przemocy jest postrzegany przez społeczeństwo brytyjskie?
C.L.T.: Dostrzegam, że wreszcie policja zaczyna poważniej traktować stalking i przemoc domową, a właśnie postawa stróżów prawa jest kluczowa dla rozwiązania tego problemu. Każdego roku w Wielkiej Brytanii około 1,3 miliona kobiet pada ofiarą przemocy domowej. To 8,2% całej populacji, a to tylko zgłoszone przypadki! Znacznie więcej kobiet cierpi po cichu, w czterech ścianach. W Anglii i Walii siedem kobiet miesięcznie jest zabijanych przez obecnych lub byłych partnerów. To przerażające statystyki, które wprawiają mnie w osłupienie!
KK: Ten temat jest niestety pani bliski...
C.L.T.: Tak, padłam ofiarą emocjonalnego znęcania się, żyłam w atmosferze nieustannej kontroli i przymusu. Przez cztery lata, gdy skończyłam trzydziestkę, tkwiłam w takim toksycznym związku. Z własnego doświadczenia wiem, jak łatwo kobieta może znaleźć się w samym środku niebezpiecznego dla siebie układu. Wcale nie musisz być słaba, bezbronna czy łatwowierna. Bardzo łatwo wpaść w szpony narcystycznego i niebezpiecznego mężczyzny, bowiem na początku relacji nic nie zwiastuje problemów.
Mój były partner był czarujący, kochający i zabawny. Sprawił, że czułam się wprost niesamowicie. Później, gdy już się w nim zakochałam, zaczął podkopywać moją pewność siebie i izolować mnie od moich przyjaciół. Doprowadził do tego, że zakwestionowałam mój dotychczasowy styl życia. Ilekroć próbowałam odejść od niego, skutecznie odwodził mnie od tego.
W końcu po czterech latach miałam dosyć i go zostawiłam. I dopiero się zaczęło. Nękał mnie, przez kilka dni musiałam ukrywać się przed nim w domu mojej siostry. Na szczęście przestraszył się groźby interwencji policji i przestał mnie prześladować, ale wielu mężczyzn tego nie robi i wtedy sytuacja staje się naprawdę groźna.
KK: Wspomniana już Ursula - kurierka rozwożąca paczki po Bristolu - zmaga się z kleptomanią i naprawdę przykro patrzeć, jak przez swoją chorobę wpada w poważne kłopoty. Przyjaciele nie chcą jej znać, zostaje wyrzucona z mieszkania, żyje z łatką złodziejki sklepowej i jest na skraju rozpaczy. Mimo to jest w niej dużo hartu ducha - zdaje się wzruszać ramionami i iść dalej. Dlaczego ją pani tak przeczołgała?
C.L.T.: (śmiech) Tak naprawdę nie przepadam za takim traktowaniem bohaterów, ale z drugiej strony, gdyby wszystkie postacie wiodły radosne życie, wyszłaby z tego nieznośnie nudna książka!
Początkowo inspiracją dla Ursuli była „Diablica” Fay Weldon. Pamiętam adaptację filmową, którą jako nastolatka oglądałam w telewizji. Ciągle mam w pamięci postać graną przez Meryl Streep. Ursula w niczym nie przypomina Ruth - tytułowej diablicy, ale jest bardzo wysoka, pełnych kształtów i nie należy do osób, które wtapiają się w tłum. Przez lata myślałam o Ruth jako pierwowzorze mojej powieściowej bohaterki, ale nigdy nie znalazłam dla niej adekwatnej historii.
Aż pewnego dnia, kiedy byłam już w trakcie pisania „Nieznajomych", zadzwonił dzwonek do drzwi. W progu stanęła kurierka i wyglądała prawie identycznie jak Ursula z moich wyobrażeń. Olśniło mnie, że muszę osadzić moją bohaterkę w roli rozwozicielki paczek, a wtedy wszystkie inne elementy fabuły zaczną do siebie pasować.
KK: Które cechy pani charakteru i życiowe doświadczenia odnajdziemy w bohaterach „Nieznajomych"?
C.L.T.: Wszystkie po trochu. Dlaczego? Bo to ja je stworzyłam. W drugim miesiącu pisania wcześniejszej powieści pt. „Teraz zaśniesz" moja najlepsza koleżanka ze szkolnej ławy odebrała sobie życie, a żałoba powieściowej Anny była tak naprawdę moim żalem. W „Zanim powróci strach" obdarowałam odrobiną mojego poczucia humoru Wendy, Chloe dostała nieśmiałość, która doskwierała mi w okresie dojrzewania, zaś Lou to odjazdowa kobieta, którą od zawsze chciałam być. W „Nieznajomych" najwięcej odnajdziecie mnie w Ursuli, bo też mam prawie 180 cm wzrostu i wiem, niestety, jak to jest być widoczną jak na dłoni, gdy tymczasem masz ochotę po prostu wtopić się w tłum.
KK: Ulubieni autorzy kryminałów?
C.L.T.: To trudne pytanie... Z tych współczesnych cenię Belindę Bauer, Jane Harper, Liz Nugent i Lisę Jewell.
KK: Którzy pisarze wpłynęli na pani styl literacki?
C.L.T.: Prawdopodobnie największy wpływ na mnie miała twórczość Roalda Dahla. Jako nastolatka sięgnęłam po zbiór jego opowiadań pt. „Niespodzianki” i po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, jak bardzo pokręcona może być fabuła. Uwielbiam też „Kolekcjonera” Johna Fowlesa i to właśnie ta książka była dla mnie inspiracją przy pisaniu powieści „Zanim powróci strach".
KK: Z którą postacią z kryminalnego światka wybrałaby się pani na randkę (może już niekoniecznie przez Tindera...)?
C.L.T.: Najbardziej fascynującą postacią wszech czasów jest Hannibal Lecter, ale nie ma mowy, bym poszła z nim na spotkanie. Nie sądzę, żebym wróciła w jednym kawałku (śmiech). Więc zamiast tego wybrałabym Clarice Starling i jestem przekonana, że usłyszałabym niejedną interesującą historię.
KK: Ursula w swoim koszmarze śni przerażające sceny z serialu „Luther”. Czy lubi pani seriale telewizyjne?
C.L.T.: Uwielbiam oglądać seriale kryminalne i jestem wielką fanką tego tytułu. Polecam również „Most nad Sundem" - byłam taka niepocieszona, kiedy się skończył! Bardzo podobały mi się również: „Line of Duty", „Broadchurch", „Już nie żyjesz", „Płacz", „Obsesja Eve" i „Happy Valley".
KK: Jak wygląda pani typowy dzień pracy nad tekstem?
C.L.T.: Po latach pisania w sypialni w końcu dochrapałam się małego gabinetu. Co ranek podrzucam mojego dziewięcioletniego syna do szkoły, wracam do domu, jem śniadanie, sprawdzam media społecznościowe i e-maile. Wchodzę do gabinetu około jedenastej. Kiedy już nakreślę zarys fabuły, próbuję napisać około tysiąc pięćset słów dziennie. I tak do godziny piętnastej. Jem lunch przy biurku, a potem idę odebrać syna. Po powrocie i dopilnowaniu, żeby zjadł obiad, mam czas na zadania promocyjne, udzielanie się w mediach. Dniówkę kończę około siedemnastej, gdy do domu wraca mój partner.
Oczywiście nie zawsze tak to wygląda. W trakcie wakacji wyjeżdżam na tydzień i wtedy nadganiam narzucone sobie normy ilości znaków. W trakcie długich weekendów mam w zwyczaju zaszywać się w miejscowym hotelu, gdzie w spokoju...piszę.
KK: Tworzy pani historie pełne napięcia i życiowych dramatów. Czy opisywanie strachu, niepewności i obcowanie z postaciami narażonymi na ciągły stres wpływają jakoś na panią? Jak znaleźć równowagę między życiem zawodowym a prywatnym?
C.L.T.: Podczas pracy nad książką w zasadzie żyję życiem moich bohaterów. Zatem jeśli czują się zestresowani lub przestraszeni, wtedy i ja czuję się zestresowana i przestraszona. Musi tak być, jeśli chcę wywołać wśród moich czytelników podobne lub te same emocje.
W momencie rozpoczęcia pracy nad kolejną książką niejako wprowadzam się do świata, który stwarzam na jej kartach. Myślę o niej przez cały dzień, od chwili przebudzenia do momentu, gdy zasypiam.
Ale znalazłam sposób, żeby się choćby chwilowo wyłączyć - oglądam telewizję, wyszywam, robię na drutach, a w zeszłym roku zaczęłam biegać. Nadal jestem nowicjuszką i nie potrafię myśleć o niczym innym niż to, że muszę napisać jeszcze jedno zdanie, jeszcze jeden akapit...
KK: Starannie planuje pani strukturę powieści czy idzie na żywioł?
C.L.T.: Raz poszłam na żywioł przy okazji powieści „The Lie" i skończyło się parokrotnym przepisywaniem tekstu od nowa. Od tamtego momentu zdecydowanie stawiam na plan. Kilka razy próbowałam wypracować kompleksowy plan książki, taki od a do zet, ale okazało się, że to ukradło mi sporo radości, jaką czerpię z pisania.
Teraz kreślę tylko główne punkty zwrotne powieści, a luki między nimi wypełnia później moja wyobraźnia. To chyba jedyna recepta na uformowanie bohaterów z krwi i kości - powołać ich do życia i pozwolić, by pokierowali fabułą.
KK: Czy planuje pani napisać serię powieści?
C.L.T.: Naprawdę podoba mi się wolność związana z pisaniem oddzielnych powieści, ale czasami trudno jest pożegnać się z postacią, gdy związałam się z nią emocjonalnie. Trudno mi było pożegnać się z Ursulą w „Nieznajomych" i tak samo poczułam się z Fran, bohaterką najnowszej powieści „Her Last Holiday".
Niemniej, w przeciwieństwie do kryminałów policyjnych, gdzie w każdym kolejnym tomie detektyw ma nowe przestępstwo do rozwiązania, w samodzielnych powieściach nieszczęście spotyka konkretnego bohatera. Zatem gdybym napisała serię, to byłoby tak, że naprawdę okropne rzeczy przydarzałyby się mu w kółko. Byłoby to trochę okrutne i niewiarygodne.
KK: Pani książki zostały przetłumaczone na dwadzieścia pięć języków i sprzedały się w ponad milionie egzemplarzy. Co pani zdaniem sprawia, że odnoszą taki sukces?
C.L.T.: Myślę, że czytelnicy najbardziej cenią je za wciągające historie. Największym komplementem, który otrzymuję od swoich czytelników, jest to, gdy słyszę że potrafili zarwać noc, by doczytać książkę do końca. Albo że przez cały dzień nie byli w stanie jej odłożyć, częstokroć kosztem czasu spędzonego z rodziną czy znajomymi.
Moi bohaterowie to zwykli ludzie uwikłani w niezwykłe sytuacje i sądzę, że czytelnicy lubią wyobrażać sobie, jak zachowaliby się w podobnej sytuacji. Kibicują bohaterom, żeby ci mogli rozwiązać zagadkę, zdołali umknąć czarnemu charakterowi czy pokonać jakąkolwiek przeciwność losu, którą na nich rzucam.
KK: Co jest dla pani najtrudniejsze w procesie twórczym?
C.L.T.: Nie przepadam za poprawianiem już wprowadzonego do komputera tekstu. Po skończeniu pracy jestem tak wypompowana psychicznie i emocjonalnie, że najchętniej odpoczywałabym pół roku. Nic z tego - po dwóch tygodniach od przekazania tekstu do redakcji dostaję wielostronicowy plik z listą zmian, które muszę wprowadzić oraz nieścisłości, które wyszły na jaw. Po lekturze tych poprawek często nie wiem, od czego zacząć ani nawet jak to naprawić. I w tym momencie chce mi się płakać, powtarzam w kółko, że nie dam rady tego zrobić, że się poddaję.
Ale przychodzi taki moment, że pomysły się pojawiają i finalnie fabuła na tym zyskuje.
KK: W zakończeniu „Nieznajomych" zostawia pani furtkę do kontynuacji historii. Zatem co dalej?
C.L.T.: Nie zdradzając za wiele, powiem, że na samą myśl o finale „Nieznajomych" wzdrygam się przed zapuszczaniem się w okolice przystani (śmiech).
A całkiem poważnie - ruszyła już promocja wspomnianej przeze mnie najnowszej książki „Her Last Holiday", która opowiada historię Jenny, która zaginęła w trakcie pobytu w sanatorium, gdzie dwie osoby zmarły w niejasnych okolicznościach. Zagadkę zniknięcia kobiety spróbuje rozwiązać jej siostra Fran. W Wielkiej Brytanii książka ukaże się pod koniec kwietnia.
Śpieszę poinformować, że za sprawą Wydawnictwa Albatros trafi ona również do rąk czytelników w Polsce. Z tego co słyszę, Albatros kupił także prawa do książki, nad którą właśnie teraz pracuję, zatem możecie się spodziewać podwójnego uderzenia ze strony C.L. Taylor w najbliższej przyszłości!
Rozmowę przeprowadził: Damian Matyszczak
Fotografia: Jim Ross.