„Po publikacji mojej pierwszej powieści pod tytułem „Śledztwo od kuchni” dostawałam maile, w których pisano, że wdowa po aptekarzu jest okropna i bardzo przypomina typową teściową. Choć oczywiście nikt nie powiedział: Wypisz, wymaluj moja mama”.
Kawiarenka Kryminalna: Pisanie to dla pani realizacja marzeń, pasja czy sposób na życie?
Karolina Morawiecka: To po prostu przygoda. A jak to z przygodami bywa, nic jej nie zapowiadało. I nie wiadomo, dokąd mnie zaprowadzi i jak się potoczy. Ani jak długo potrwa.
KK: A jak się zaczęła?
K.M.: Zrezygnowałam z pracy i żeby nie wypaść całkiem z rytmu, postanowiłam, że codziennie będę pisać, choćby kilka akapitów. W zasadzie już od pierwszego zdania wiedziałam, że będzie to powieść kryminalna. Nie miałam co do tego najmniejszych wątpliwości. Szybko okazało się, że zabijanie absolutnie nie sprawia mi przyjemności (śmiech).
KK: Więc wybór padł na kryminał lżejszy, z pewną dozą humoru.
K.M.: Lubię gry z konwencją i puszczanie oka do czytelników. Ważniejsze od kryminalnej zagadki jest dla mnie szczęśliwe zakończenie. W moim odczuciu kryminał, zwłaszcza jego klasyczna wersja, po którą sięgam najchętniej, jest próbą oswojenia rzeczywistości, zapanowania nad złem i chaosem. Tak też dzieje się w moich powieściach - złoczyńca zostaje złapany i ukarany, a detektyw jako przedstawiciel dobra i prawa triumfuje.
KK: W tej roli osadziła pani pewną osobliwą wdowę po aptekarzu. Chodzi gdzieś po świecie jej pierwowzór?
K.M.: Karolinę Morawiecką (bohaterkę) i Karolinę Morawiecką (autorkę) łączą pewne podobieństwa fizyczne, choć jestem zdecydowanie młodsza, szczuplejsza i wyższa.
Tę postać zbudowałam z przynajmniej trzech znanych mi dobrze (aż za dobrze!) pań. Po publikacji mojej pierwszej powieści pod tytułem „Śledztwo od kuchni” dostawałam maile, w których pisano, że wdowa po aptekarzu jest okropna i bardzo przypomina typową teściową. Choć oczywiście nikt nie powiedział: Wypisz, wymaluj moja mama” (śmiech).
Ogólnie, aptekarzowa tkwi w wielu z nas, niestety. Lubimy udzielać rad, wymądrzać się i, co wynika z mojej wypowiedzi bardzo wyraźnie, również generalizować (śmiech).
KK: Wdowa jest także mistrzynią w gotowaniu. Czy ten talent przekazała jej pani od siebie?
K.M.: Jak przystało na klasyczny kryminał, wdowa po aptekarzu aspirująca do miana superbohaterki musi mieć jakąś supermoc. Gotowanie wydawało się cechą najbardziej naturalną, bo i pasującą do wieku, i do charakteru. Wdowa gotuje tak, że na kolana przed nią padliby wszyscy czołowi kucharze, od Augusta Escoffiera począwszy, a i sam Wojski Hreczecha z „Pana Tadeusza” rozwinąłby pewnie czerwony dywan i sypał jej kwiecie pod stopy, gdyby tylko skosztował jej bigosu z chili.
Na pewno moja bohaterka gotuje to co ja. Potrawy, które pojawiają się w moich książkach, wcześniej ugotowałam i zjadłam. Oprócz zapiekanki z gęsiny i jarmużu, ale przepis istnieje!
KK: Zatem przepis na pyszny i łatwy w przygotowaniu obiad to?
K.M.: Karolina Morawiecka (autorka i bohaterka) lubi kuchnię prostą, choć zaskakującą. Wiosną serwuje chętnie, czy to na obiad, czy na kolację, zapiekane marchewki z miodem, tymiankiem i pieczonymi ziemniakami. Robi się to tak:
1. Rozgrzewamy piekarnik do 200 stopni.
2. Pęczek marchewek szorujemy lub obieramy. Odcinamy nać tak, by zostało około 1-1,5 cm łodyżek.
3. Łyżkę miodu mieszamy z oliwą (3-4 łyżki lub „na oko”) i sokiem z około połowy cytryny. Powinna powstać gęsta płynna masa.
4. Naczynie do zapiekania wykładamy papierem do pieczenia. Świeży tymianek (2-3 gałązki) kładziemy na spód, na to marchewki. Całość zalewamy naszą marynatą i mieszamy.
5. Pieczemy około 30 minut.
6. Kwadrans przed końcem dorzucamy ugotowane młode ziemniaki, mogą być w mundurkach.
7. Warzywa wykładamy na półmisek, solimy, tymianek odrzucamy precz. Teraz już tylko kwestia dodatków. Na pewno warto posypać świeżymi ziołami (pietruszka, szczypiorek, mięta), można też (uwielbiam!) uprażonym ziarnami sezamu i słonecznika. Świetnym dodatkiem będzie także wyrazisty ser – kozi, feta, lazur.
KK: Już zgłodniałem. Aromaty smacznych potraw rozchodzące się w powietrzu, przepastny fotel przed kominkiem, trzy psy walczące z laptopem o miejsce na kolanach, sielski widok za oknem. Jak pani może pisać w takich warunkach?
K.M.: Nie da się, to pewne! (śmiech) Dlatego nie mam laptopa, a na fotelu przed kominkiem tylko czytam. Piszę za to w moim gabinecie z widokiem na stary opuszczony dom w dole łąki - absolutnie „kryminalny” widok. Czasem muszę walczyć z klawiaturą, bo na kolana wskakuje mi mój pies Lisek i zasypia z łebkiem na klawiszach.
KK: I jak długo tak wytrzymujecie?
K.M.: Drugi pies drzemie na moich stopach, zatem maksymalnie dwie godziny. W przeciwnym razie na pewno skończyłoby się to amputacją z powodu zaburzenia krążenia (śmiech).
A całkiem serio, pisanie z założenia ma być dla mnie przyjemnością. Dbam, by nie stało się rutyną, czy – co gorsza! – obowiązkiem. Zatem: nie więcej niż dwie godziny dziennie, od poniedziałku do piątku (weekendy i święta trzeba wszak spędzać inaczej). Najczęściej przed klawiaturą siadam po śniadaniu, gdy mąż wychodzi do pracy, a psy kładą się na poranną drzemkę – czyli mniej więcej o ósmej.
KK: I tak do razu na żywioł?
K.M.: Zaczynam od tytułu. W nim kryje się dla mnie cała opowieść. Kiedy siadam do pisania, znam zakończenie i mniej więcej przebieg wydarzeń, czyli wiem kto, jak i dlaczego zabił. Nazywam rozdział - i to jest mój plan wydarzeń. Często okazuje się jednak, że to historia mnie prowadzi i rozwój akcji przebiega inaczej, niż zakładałam.
KK: Wielmożanie cieszą się, że trup ściele się u nich gęsto?
K.M.: Ci, którzy są wtajemniczeni, tak. Albo udają, żeby przypadkiem nie odnaleźć się na kartach kolejnej książki (śmiech).
KK: Aptekarzowej sekunduje zakonnica siostra Tomasza, która jest feministką. To dość nietypowe połączenie. Skąd pomysł na tę postać?
K.M.: W pracy doktorskiej zajmowałam się między innymi Akuninowską siostrą Pelagią, więc wybór zakonnicy na jedną z detektywek był dla mnie oczywisty. Tym bardziej, że historia z dwunastoma ciałami odnalezionymi na strychu krakowskiego kościoła wydarzyła się naprawdę…
Środowisko zakonnic poznałam bliżej w trakcie stypendium naukowego w Rzymie. Pech chciał, że dietę, którą miałam dostać po przyjeździe, wypłacono mi dopiero po dwóch miesiącach. Przez pierwsze dni czułam się jak Polak z opowiadania Mrożka, tyle że bez kabanosa w walizce. Po tygodniu spędzonym jedynie na wodzie z publicznych wodociągów od śmierci głodowej uratowały mnie polskie zakonnice. Poznałam wówczas cztery siostry, które absolutnie odbiegały od stereotypowych wyobrażeń.
KK: Kogo jeszcze poza Akuninem pani ceni?
K.M.: Bardzo lubię Anthony’ego Horowitza – jego powieści to absolutne perełki. Cenię też Ann Cleeves (najbardziej za cykl szetlandzki) i Caroline Graham. Moim odkryciem ostatnich lat jest Iva Procházková, którą poznałam dzięki Kawiarence Kryminalnej. W przypadku klasyki sprawa jest równie oczywista – Agatha Christie z jej Poirotem i D. L. Sayers z lordem Wimseyem.
Oczywiście lubię kryminały skandynawskie, choć czasem żałuję, że czytając książkę, muszę przebrnąć przez te wszystkie okrucieństwa. W przypadku filmu czy serialu mam łatwiej - mogę się przejść po pokoju, pogłaskać psy, czy wyjrzeć przez okno.
KK: Wielu zainteresowanych tematem literatury gatunkowej wieszczy koniec ery popularności kryminałów w Polsce. Jakie jest pani zdanie na ten temat?
K.M.: Gruba przesada. W 2006 roku, czyli raptem trzynaście lat temu!, współczesny polski kryminał dopiero raczkował. Profesor Anna Martuszewska pisała wtedy: „(..) polscy pisarze nie wytrzymali - poza Chmielewską - konkurencji (…) i praktycznie nie istnieją we współczesnym obiegu literatury kryminalnej. Od czasu do czasu pojawiają się jakieś nowe nazwiska (np. Marek Krajewski), ale ich utwory nie zdołały się przebić przez morze tłumaczeń i w pełni zaistnieć w świadomości odbiorców.” (Słownik literatury popularnej, red. T. Żabski, Wrocław 2006, powieść kryminalna, s. 470).
Jak widać, przez niewiele ponad dekadę zmieniło się bardzo wiele. Co więcej, coraz częściej pojawiają się na rodzimym rynku kryminały, w których główny bohater nie jest zmęczonym życiem mężczyzną w średnim wieku, gdzieś na granicy choroby alkoholowej, do którego jednak kobiety lgną jak pszczoły do miodu itp. itd.
KK: Jednym zdaniem – kryminały żyją i mają się dobrze. Zatem którego sąsiada odstrzeli pani następnym razem?
K.M.: Z założenia zabijam tylko osoby nieprzyjemne lub już niemal na progu śmierci, więc pewnie jeszcze jakaś ofiara mogłaby się znaleźć. Ponieważ jednak realia są dla mnie istotne, mieszkańcy Wielmoży mogą odetchnąć. (śmiech)
W kwietniu skończyłam trzecią część serii, ale tym razem zbrodnia ma miejsce w pobliskim Ojcowie. Jeśli napiszę część czwartą, przeniosę akcję do Krakowa, do którego wdowa nie ma przecież daleko, a o którego podbiciu skrycie marzy.
Rozmowę przeprowadził Damian Matyszczak.
Zdjęcia: © Maciej Zienkiewicz Photography/materiały prasowe.
Karolina Morawiecka – (autorka) doktor nauk humanistycznych, znawczyni i wielbicielka kryminałów. Z pochodzenia krakowianka, mieszkająca w podkrakowskiej Wielmoży razem z mężem i trzema psami: Truflą, Watsonem i Liskiem. Jej debiutanckie "Śledztwo od kuchni" błyskawicznie okazało się bestsellerem w swojej kategorii. (mat. wyd.)
Recenzję "Mordercy na plebanii" Karoliny Morawieckiej znajdziecie TU.