6. grudnia ukaże się nowe, poprawione wydanie powieści Sławka Michorzewskiego "WspUlnicy". Książka trafi do księgarń nakładem Oficyny 4eM. Już dziś zapraszamy do lektury fragmentu powieści.
Adam Niemiec siedział zgarbiony w czarnym, skórzanym fotelu i przyglądał się apatycznym wzrokiem kilku kartkom papieru. Ustawiał je tak, by słońce wpadające przez okno nie świeciło mu w oczy.
– Całe szczęście, że już jesteś w kraju. Rozumiem, że mogę na ciebie liczyć? Wiesz, pomoc psychologa i lekarza psychiatry w jednej osobie naprawdę by się przydała – odezwał się w kierunku iPhone’a, który leżał tuż obok na biurku. – Bierzesz to za bardzo do siebie. Nie przejmuj się tak. Jak przyjadę, to wszystko opowiesz – zabrzmiał niski, ciepły głos w głośniku telefonu.
– Oczywiście, że ci pomogę.
– Liczę na twoją kreatywność. Dobrze, że zadzwoniłeś, bo tak źle jak teraz nigdy w życiu się nie czułem. Mam potwornego doła – zawiesił głos i nerwowo zaczął miętolić szew niebieskich jeansów.
– Muszę kończyć, pacjent czeka... Będę po południu z flaszką. Rozpal grilla na osiemnastą. Do zobaczenia wkrótce!
– Super! Cześć! – Rozłączył połączenie.
Mężczyzna odchylił się na krześle. Patrzył na sufit; jego przekrwione białka błyszczały nienaturalnie intensywnie w poświacie wpadającego przez okno słońca. Świetnie, świetnie – pomyślał, nie odrywając wzroku od sufitu. Na Jarka Psychola zawsze można liczyć. Muszę zrobić jakieś zakupy na grilla, lodówka w zasadzie jest pusta… Przed wyjazdem na wczasy nie robiłem żadnych zapasów. A może lepiej zamówię przez internet? Przecież jak wyjdę z domu, może mnie ktoś znajomy zobaczyć. Tak, nigdzie nie będę jeździł. Zakupy przez internet to najlepsze rozwiązanie.
* * *
Był słoneczny sobotni ranek. Pod elegancki dom w willowej dzielnicy Sopotu podjechał biały volkswagen transporter oklejony emblematami spółki energetycznej. Gdy tylko zgasł silnik, z furgo- 5 netki wysiadło dwóch monterów w niebieskich kombinezonach. Jeden z nich odsunął boczne drzwi pojazdu i wyjął ze środka aluminiową drabinę. Drugi niemal równocześnie sięgnął po skrzynkę z narzędziami.
Ten niosący drabinę miał z pewnością więcej niż dwa metry wzrostu, szczupłą sylwetkę i ciemne opadające na ramiona włosy. Mierząca blisko sto osiemdziesiąt centymetrów drabina w jego rękach wyglądała jak patyk. Postura montera zdawała się informować, że ten człowiek nie potrzebuje żadnej drabiny, żeby sięgnąć gdziekolwiek zapragnie.
Drugi mężczyzna, niosący dużą prostokątną skrzynkę, wyglądał jak przeciwieństwo pierwszego – miał może sto sześćdziesiąt centymetrów wzrostu i sporą nadwagę, a jego głowę pokrywały białe, tlenione włosy, postawione na jeża. Człowiek ten posiadał także ciemne, krzaczaste brwi, które bardzo kontrastowały z bielą czupryny, a całości dopełniał okrągły kolczyk w nosie. Monterzy niemal równocześnie delikatnie popchnęli uchyloną furtkę i podeszli pod piękne, kremowe drzwi ozdobione sporym witrażem. Długi oparł się o drabinę, a Gruby nacisnął przycisk dzwonka. Gong był wyjątkowo donośny i zanim jego echo ucichło, usłyszeli głośne szuranie.
– Kto tam? – ze środka dobiegł kobiecy głos, a w witrażu w drzwiach mignęła niewyraźna postać.
– Jesteśmy z pogotowia energetycznego, mamy zgłoszoną awarię sieci energetycznej i sprawdzamy napięcie – powiedział basowym głosem niższy monter. – Ale my mamy prąd – odparła kobieta, uchylając na nie więcej niż dwa centymetry drzwi zabezpieczone łańcuchem.
– My wiemy, że pani ma prąd, ale mamy tutaj dokonać pomiaru.
– Ale my mamy prąd. Jakiego pomiaru? Mamy przecież prąd – piskliwym głosem oponowała kobieta.
– Kochanie, co się stało? – z wnętrza domu dobiegł emanujący spokojem męski głos.
– Panowie z elektrowni mówią, że jest awaria, ale my przecież mamy prąd?!
Mężczyzna podszedł do drzwi, ale nie uchylił ich szerzej. Przyłożył tylko do szpary w drzwiach oko, odchrząknął znacząco i zagaił: – Słucham panów, co się stało w rzeczy samej?
Niższy elektryk westchnął głęboko i nie tracąc animuszu, powtórzył tę samą informację, tylko dwa razy głośniej niż poprzednio: – Jesteśmy z energetyki, dokonujemy pomiarów napięcia, ponieważ jest awaria sieci w całej dzielnicy, czyli w państwa domu również.
– Ale my mamy prąd – powiedział gospodarz, patrząc nieco podejrzliwie w dół na Grubego.
– Tak, pana żona mówiła nam to kilka razy. Właśnie dlatego musimy dokonać pomiarów napięcia w państwa domu. Tak naprawdę nie wiadomo, jakie mają państwo napięcie w sieci – wycedził przez zęby.
– Dwieście trzydzieści woltów – nie dawał za wygraną mężczyzna – wszystkie urządzenia w domu mamy na dwieście trzydzieści woltów i działają. Przecież wiem, bo przed chwilą włączałem ekspres do kawy.
– Ja pierdolę, nie wierzę – Gruby jęknął i zniechęcony osunął się na skrzynię z narzędziami.
– Co ten pan powiedział? – mężczyzna zapytał szeptem małżonkę.
– Proszę pana, proszę pana! – zapiał wysokim falsetem Długi, żeby ratować sytuację. – Napięcie u pana wdomu może być za duże lub za małe i może uszkodzić lodówkę czy telewizor. W zasadzie może uszkodzić wszystkie urządzenia elektryczne, jakie są włączone do gniazdek.
– Czyli sugeruje pan, że możemy stracić sprzęt z winy elektrowni, jeżeli niedokonacie pomiarów?
– Tak, dokładnie jest tak, jak powiedział – z nutą wyższości potwierdził Długi.
– Aaa, to my jesteśmy ubezpieczeni od takich przypadków.
– Jeżeli pan nas nie wpuści, to po ubezpieczeniu. Będziemy musieli sporządzić notatkę służbową, a nasze biuro wyśle ją do ubezpieczalni i wtedy wszelkie straty pokryje pan sam! – zawył zbity z tropu, unosząc przy tym dramatycznie głowę do lampy zawieszonej nad gankiem.
Na moment zapanowała kompletna cisza, a po krótkiej chwili za drzwiami dało się słyszeć stłumione szepty ożywionej konwersacji.
– A, jeżeli tak sprawa wygląda, to co innego. Wejdźcie, panowie, tylko ostrożnie z narzędziami, mamy bardzo delikatną podłogę, drogą – dodam. – Łańcuch zabrzęczał, drzwi wejściowe otworzyły się powoli i obydwu monterom ze zdziwienia opadły szczęki, a ich twarze przybrały głupawy wygląd. Wprogu bowiem stał mężczyzna łysy jak kolano z okropnie odstającymi uszami. Na dodatek miał spaloną na solarium twarz, aktualnie wykrzywioną w sztucznym uśmiechu, odsłaniającym dwa rzędy wielkich, białych, bez wątpienia sztucznych zębów. Zza jego pleców wyglądała żona, która – choć może się to wydawać niemożliwe – była jeszcze bardziej opalona. Do twarzy miała przyklejony taki sam sztuczny uśmiech, który w połączeniu z opalenizną, ogromnym biustem i natapirowanymi, czarnymi włosami nadawał jej iście szamańskiego wyglądu. Przez ten niecodzienny wizerunek ciężko było dokładnie określić ich wiek, równie dobrze mogli mieć po sześćdziesiąt lat, jak przekroczyć siedemdziesiątkę.
– Ludożercy, kanibale – wyszeptał Długi, nachylając się tak mocno do kolegi, że przez moment wyglądał jak żuraw wyciągający wodę ze studni.
– Zamknij się i chodź – wycedził przez zęby Gruby i odpowiedział gospodarzom takim samym szerokim uśmiechem.
Kiedy zamknęły się masywne drzwi wejściowe, monterzy rozejrzeli się odruchowo po hallu. Jego przestronne wnętrze udekorowane było licznymi pamiątkami przywiezionymi prawdopodobnie z egzotycznych podróży. Wśród artefaktów 8 przeważały afrykańskie rzeźby, maski, włócznie, kilka bibelotów oraz inne przedmioty niewiadomego przeznaczenia. Ścianę zdobiła szklana gablota z czarną płaskorzeźbą przedstawiającą scenę z polowania na lwa, a przy przejściu do salonu stał wypchany dziki kot. Przez otwarte drzwi znajdujące się za plecami gospodarzy widać też było wnętrze dużego salonu z centralnie umieszczonym kominkiem, na którym stały różnego rodzaju dzbaneczki, skórzane mieszki i tykwy. Wszędzie na podłogach leżały skóry zabitych zwierząt. Widok zarówno wspaniały, jak i mrożący krew w żyłach.
– Ładny drzeworycik – zagaił Gruby, stawiając ciężką skrzynię z narzędziami na białej marmurowej posadzce.
– To płaskorzeźba z egzotycznego drewna – mówił, szeroko otwierając usta, pan domu. – Co panom potrzebne do pracy?
– Mamy taką małą prośbę… – Gruby uniósł wieko skrzyni i sprawnym ruchem wyciągnął z niej strzelbę typu shotgun. – Na ziemię, łysy chuju! – wrzasnął, mierząc prosto w twarz gospodarza.
Oczy łysego jegomościa wystrzeliły z orbit, a jego ciało zastygło, przybierając pozory nienaturalnej sztywności. Ułamek sekundy później Długi kocim ruchem przyciągnął do siebie panią domu i zatkał jej dłonią usta. Kobieta najwyraźniej nie miała zamiaru się poddać i szarpała się na tyle mocno, że mężczyzna, chcąc ją obezwładnić, uniósł ją do góry. Niestety, o parę centymetrów za wysoko, ponieważ kobieta, wierzgając nogami, trafiła go centralnie piętą w krocze. Bandzior zawył i zgiął się wpół, a kobieta odpadła od niego jak bomba od samolotu i z plaśnięciem uderzyła o posadzkę. W tym samym momencie mężczyzna przypominający teraz do złudzenia bożka wykonanego z brązu z wytrzeszczonymi oczami ruszył na Długiego i starał się chwycić go za szyję.
– Zabiłeś DżuDżu! – krzyknął.
Reakcja Grubego na to niespodziewane zajście była natychmiastowa. Obrócił się na pięcie i walnął mężczyznę kolbą karabinu mię- 9 dzy łopatki. Uderzenie złożyło przeciwnika wpół. Półprzytomny, próbując złapać równowagę, poszybował do przodu i z impetem uderzył czołem w głowę zwijającego się z bólu Długiego, po czym obaj, niczym rażeni piorunem, upadli bez oznak życia. Gruby rozejrzał się po hallu. DżuDżu leżała na brzuchu i głośno charczała. Długi zaś w pozycji półsiedzącej opierał się plecami o ścianę, a jego dłoń spoczywała na głowie gospodarza, która znajdowała się pomiędzy jego nogami, twarzą na kroczu – dokładnie rzecz ujmując.
– No to zrobiliśmy napad, ale rozpierducha – powiedział, drapiąc się bezradnie po tlenionej na siwy blond czuprynie.
Akcję ratowniczą rozpoczął od Długiego – polewał go przyniesioną z kuchni wodą z kubka i wymierzał regularne policzki. Co chwila z niepokojem patrzył na czoło wspólnika, gdzie w miejscu zderzenia pojawił się wyraźny guz. Zanim skończyła się woda w kubku, guz miał już około trzech centymetrów i sprawiał wrażenie, jakby cały czas rósł.
– Eee… mmm… ciemno mi w oczach – wybełkotał Długi, podczas gdy Gruby nie przestawał go uderzać po twarzy. – Zabijesz mnie! Zabijesz i utopisz, przestań! – krzyknął, nie otwierając oczu.
Jęcząc, próbował unieść biodra nieco wyżej i nagle zwymiotował bez ostrzeżenia prosto w twarz pochylonemu nad nim Grubemu. Efekt był natychmiastowy, Gruby obrzydzony sytuacją puścił bowiem obfitego kontrpawia i obrzygał wszystkich leżących na podłodze. Po trzecim skurczu żołądka z rzędu padł na kolana i zwiesił głowę. W nozdrzu ozdobionym kolczykiem pojawiła się ogromna bańka, która zmniejszała się i powiększała w rytm wciąganego i wypuszczanego z płuc powietrza. Po kilkunastu głębokich oddechach parsknął jak koń. Następnie wytarł twarz rękawem kombinezonu i wstał, z trudem utrzymując przyczepność na mokrej podłodze.
Nie było mu już do śmiechu, czuł, że sytuacja – delikatnie mówiąc – odbiega od doskonałego planu, jaki ułożyli z Długim. Ponownie rozejrzał się po pomieszczeniu. Jego kompan nadal spoczywał 10 w pozycji półleżącej oparty o ścianę, a jego twarz i kombinezon zdobiły dwa pawie o różnych kolorach. Gospodarz leżał bez znaku życia, w tym samym miejscu i w tej samej pozycji, z tym że na łysej głowie i plecach pojawiły się resztki spaghetti i inne bliżej niezidentyfikowane frykasy.
– Pizda do kwadratu – kręcąc głową, powiedział do siebie, a następnie odsunął znokautowanego mężczyznę na bok i zaczął ciągnąć dryblasa za nogi w kierunku łazienki. Nie było łatwo, śliska podłoga pod butami powodowała, że wywrócił się kilka razy, zanim dotarł do celu. Wielki łeb Długiego z długimi włosami zajął cały brodzik. Gruby odkręcił zimną wodę i usiadł zasapany na brzegu wanny, która znajdowała się po przeciwnej stronie łazienki. Długi zaczął pokasływać, przytomność powoli wracała. Z niemałym trudem przewrócił się na brzuch. Następnie uniósł ciało na łokciach, ciężko stękając, podciągnął nogi, aż wkońcu udało mu się przejść do pozycji „na czworaka”.
– Jezu, ale mnie głowa boli – powiedział wolno i odwrócił się w kierunku Grubego, wciąż jednak sprawiał wrażenie nieobecnego.
– Coś taki czerwony? – zapytał.
– Obrzygałeś mnie – odparł z wyrzutem w głosie.
– Na czerwono? – Na czerwono sam się obrzygałem, ty mnie obrzygałeś na żółto! – pożalił się Gruby.
– To nie ja – zaoponował – przecież nie jadłem nic żółtego.
– Miałeś wstrząśnienie mózgu, tępaku! Wymiotowałeś! Zdejmij łachy, trzeba je przeprać i przede wszystkim się wykąp. Ja w tym czasie przyciągnę tu tamtych dwoje. Długi, cały czas podpierając się łokciami o dno brodzika, spojrzał przez przymrużone powieki na Grubego, który właśnie wychodził z łazienki, i powiedział:
– Tośmy sobie napadli, co nie? – Spokojnie. Jest dopiero dziewiąta, mamy małe, nieplanowane opóźnienie, ale jeżeli Łysy i ten obrzydliwy babsztyl żyją, to wszystko nam się uda. A teraz wskakuj do wanny – rzucił z pewnością w głosie.
Gruby i wybiegł z łazienki. Następnie podjechał do gospodarza po obrzyganej podłodze jak na łyżwach i odwrócił go na plecy. Przez nadmierną opaleniznę oraz dwa guzy, symetrycznie rozmieszczone w górnej części czoła, Łysy wyglądał jak pół człowiek, pół diabeł. Gruby sprawdził mu puls, po czym bezceremonialnie zaczął ciągnąć jego bezwładne ciało do łazienki. W duchu się cieszył, bo udało mu się przebyć ten dystans, przewracając się tylko raz. Nogą uchylił drzwi, zajrzał do środka. Długi siedział nagusieńki w wannie i prał kombinezon.
(mat. wyd.)