Literacki debiut brytyjskiej dziennikarki Jane Corry to powieść nieoczywista i zawłaszczająca uwagę czytelnika do ostatniej strony. „Żona mojego męża” jest gatunkową mieszanką thrillera psychologicznego z dramatem obyczajowym. A mieszanka to wybuchowa!
Dwie kobiety, sąsiadki, w różnym wieku, pochodzące z innych krajów, z odmiennych środowisk. Spotykają się przypadkiem. Ich losy łączą się ze sobą, powoli acz nieubłaganie zmierzając do tragedii. Bo już od samego początku wiemy, że to się wszystko źle skończy. Nie wiadomo tylko, czy dla wszystkich postaci dramatu.
Lily to młoda prawniczka, świeżo po ślubie, tkwiąca w od startu nieudanym małżeństwie z Edem, i walcząca o zdobycie pozycji zawodowej. Zostaje przydzielona do obrony mężczyzny, który miał zamordować swoją dziewczynę. Skazany twierdzi jednak, że jest niewinny i chce złożyć apelację. Lily z jednej strony boi się swojego klienta, z drugiej zaś mężczyzna w pewien sposób ją fascynuje, ponieważ przypomina jej dawno zmarłego brata. Prawniczka wikła się w układ, który prędzej czy później przyniesie diaboliczne żniwa.
W weekendy Lily czasem wyświadcza przysługę swojej włoskiej sąsiadce i zajmuje się jej córką, Carlą. Ed, który marzy o tym, by zostać uznanym plastykiem, często rysuje dziewczynkę. Carla uwielbia swoich nowych dorosłych przyjaciół, szczególnie że ani w szkole (gdzie dzieci wyśmiewają się z niej, ponieważ mówi i wygląda inaczej), ani w domu (tam matka przejmuje się głównie tym, czy jej utrzymujący ją kochanek jest zadowolony) nie może liczyć na zrozumienie.
W pewnym momencie znajomość Lily i Carli urywa się. Kobiety spotykają się dwanaście lat później. Wtedy jednak ich relacje nie są już tak niewinne jak kiedyś. Jedna pragnie zemścić się na drugiej za niedopowiedziane krzywdy sprzed lat. A zemsta ta będzie tyleż wyrafinowana, co niszcząca dla obu stron.
Opowieść toczy się dwuwątkowo. Naprzemiennie poznajemy wydarzenia widziane okiem Lily (narracja pierwszoosobowa) i Carli (fragmenty pisane w trzeciej osobie). Jesteśmy świadkami tego, jak przez lata te dwie postacie ewoluują, dorastają, z jednej strony ich charaktery kształtują się, z drugiej każda z nich pozostaje w głębi duszy tą samą osobą, którą poznaliśmy na wstępie tej historii. Nie ma wątpliwości, że Jane Corry potrafi budować wielopłaszczyznowych bohaterów.
Wnioskując z tego, co autorka napisała w posłowiu, a nawet w samej dedykacji, widać, że Corry wykorzystała wiele osobistych doświadczeń przy pisaniu powieści. Czytelnik po prostu wierzy tak w przedstawioną przez nią historię, jak i w bohaterów.
Od pierwszej strony wiemy, do czego zmierza fabuła. Po drodze jednak, mimo że autorka stara nam się krótkimi wstawkami przypominać o kryminalnym charakterze tej opowieści, zapominamy o tym, dając się wciągnąć w sieć rodzinnych intryg, toksyczne relacje między postaciami, niedające zapomnieć o sobie demony przeszłości, i czytamy „Żonę mojego męża” jak świetny dramat obyczajowy. Zresztą już sam intrygujący tytuł dużo mówi o specyfice tej książki.
Debiut Jane Corry jest bogaty w fabularne twisty, autorka przygotowała dla czytelnika sporo zaskoczeń. Dodatkowo wielki plus należy jej się za zbudowanie ciekawych, wielobarwnych kobiecych protagonistek.
Jane Corry
„Żona mojego męża”
przeł. Irena Kołodziej i Paweł Kwaśniewski
Wydawnictwo Amber
Warszawa, 2017
426 s.