Aż trzy lata musieliśmy czekać na polskie tłumaczenie kolejnego tomu kryminalnej serii islandzkiego mistrza gatunku. Arnaldur Indriðason jak zwykle nie zawodzi. Znów czytelnik dostaje mroczną, oszczędną w słowach, przejmującą historię, o której myśli się długo po zakończeniu lektury. Zawodzi za to korekta, której, można podejrzewać, nie było wcale.
Maria popełnia samobójstwo. Wiesza się w swoim letniskowym domku nad jeziorem. Technicy kryminalni nie mają wątpliwości, że kobieta sama targnęła się na swoje życie. Znajomi Marii uważają jednak, że nie była ona osobą, która mogłaby zrobić coś takiego. Sprawa zostaje zamknięta. Jednak nie dla Erlendura.
Komisarz wszczyna prywatne śledztwo w tajemnicy przed swoimi współpracownikami (stąd mało w tym tomie Sigurdura Oliego i Elinborg). Wypytuje przyjaciół i rodzinę Marii o jej przeszłość. Kobieta była bardzo mocno związana z matką. Stały się wręcz nierozłączne po tym, gdy ojciec Marii utopił się na ich oczach w jeziorze.
Erlendur dochodzi do faktów, które rzucają nowe światło na te niegdysiejsze wydarzenia. Czy miały one coś wspólnego z samobójstwem Marii? Komisarz drąży też sprawę dwóch, z pozoru niemających ze sobą nic wspólnego zaginięć sprzed lat. Studentka i młody chłopak zniknęli bez śladu, a policja nigdy nie dowiedziała się, co tak naprawdę się stało. Czy też popełnili samobójstwo?
Temat jest Erlendurowi bliski, bo przecież przez całe życie zmaga się z traumą z dzieciństwa, kiedy to wraz ze swoim bratem i ojcem wyszli w góry, jednak wrócili już tylko we dwóch. Jego młodszy brat nie został odnaleziony, a Erlendur obwiniał się o tę tragedię. Policjant traktuje więc dochodzenie bardzo osobiście.
Jedną z wielu mocnych stron powieści Indriðasona jest postać głównego bohatera. Erlendur to glina całym sobą zaangażowany w swoją pracę. Zrobi wszystko, by dojść do prawdy. Jest skuteczny i sprawiedliwy. Nie dba o swoje życie prywatne, choć i tak wykonał milowy krok w tym względzie w porównaniu do wcześniejszych tomów. Erlendur był fatalnym ojcem i mężem. I dotąd miał to w zasadzie gdzieś, teraz jednak stara się nawiązać nić porozumienia z dwójką swoich dzieci. Choć wydaje się, że to one są tymi dojrzalszymi w tym zestawieniu. Komisarz mieszka sam, je byle co, wciąż czyta książki o zaginięciach i czasem tylko da się swojej przyjaciółce wyciągnąć do teatru. Ale i tak zasypia na widowni.
Indriðason po mistrzowsku buduje mroczny klimat powieści, w czym z pewnością pomagają mu księżycowe krajobrazy Islandii, które z detalami opisuje. Dodatkowej egzotyki dodają owym kryminałom skomplikowane, długaśne nazwy islandzkich miejscowości czy dziwaczne imiona postaci, które nie zawsze pozwalają odgadnąć płeć bohaterów. Autor porusza w swoich książkach ważne, często egzystencjalne tematy i nie daje prostych odpowiedzi na pojawiające się pytania.
W Hipotermii toczą się dwa wątki – pierwszy dotyczy samego śledztwa, dzięki drugiemu dowiadujemy się, co tak naprawdę się wydarzyło. Poznajemy prawdę, do której komisarz będzie dopiero musiał dojść.
Tę znakomitą i długo wyczekiwaną lekturę psuje jednak jedna rzecz. Ilość literówek, powtórzonych bądź zjedzonych wyrazów, błędów stylistycznych czy czasowników o pomylonym rodzaju każe przypuszczać, że korekty albo nie było tu wcale, albo została ona wykonana, lekko mówiąc, po łebkach. Niezwykle to irytujące posunięcie, które nie jest w porządku wobec czytelnika, autora i tłumacza.
W wersji audio, wydanej przez Bibliotekę Akustyczną, tych problemów, siłą rzeczy, nie ma. Jest za to mocny, sugestywny głos Andrzeja Ferenca, który czytał już niejedną opowieść Indriðasona, stając się nieodłączną częścią tej islandzkiej historii.
Warto przymknąć oko na wspomniane niedociągnięcia, bo przygoda z Arnaldurem i Erlendurem (podobno na Islandii wszyscy mówią do siebie po imieniu, nawet do premiera) jest zawsze literacką ucztą.
Arnaldur Indriðason
Hipotermia
przeł. Jacek Godek
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa, 2016
319 s.
Audiobook:
Biblioteka Akustyczna
czyta Andrzej Ferenc
czas: 8h 25min