Muszę się przyznać, że to była moja pierwsza powieść Yrsy Sigurdardóttir, w której występuje stworzona przez Autorkę prawniczka, Thora Gudmundsdottir. I od razu szturmem (a może sztormem?) podbiła moje czytelnicze serce.
Thriller to z prawdziwego zdarzenia. Trzyma w napięciu do ostatniej strony, wciąga niczym wir w morską toń. I biada temu, kto spróbuje przerwać pasjonującą lekturę czytelnikowi pochłoniętemu przez najnowszą powieść islandzkiej królowej kryminału! Choć pojawiają się tu wątki na pierwszy rzut oka zahaczające o zjawiska nadprzyrodzone, koniec końców wszystko zostaje na całe szczęście racjonalnie wyjaśnione.
Do portu w Reykjaviku wpływa luksusowy jacht. Nieliczna gromadka osób czekających na przybyłych pasażerów wpada w zdumienie, gdy niekontrolowana łódź uderza w brzeg. A potem ogarnia ich panika, gdyż okazuje się, że załoga zniknęła i statek jest zupełnie pusty. Co stało się z podróżującą „Lady K.” rodziną: Egirem, Lárą i ich córkami, bliźniaczkami Arną i Bylgją? Gdzie podziało się trzech marynarzy: kapitan Þráinn oraz Hallthór i Loftur? Czy utonęli? A może wsiedli w łódź ratunkową i błąkają się gdzieś na środku morza? Czy na pokładzie nie było przypadkiem pasażera na gapę, który wszystkich wymordował? Odkąd znaleziono u wybrzeży ciało jednej z osób, z dnia na dzień gasną ostatnie nadzieje na to, że ktokolwiek przeżył.
Rodzice Egira wynajmują Thorę, by pomogła im w wypłacie ubezpieczenia na życie, jakie wykupione miał ich syn. Mają nadzieję, że dzięki zdobytym pieniądzom opieka społeczna pozwoli im zatrzymać Siggę Dőgg, najmłodszą córkę Egira i Láry, która szczęśliwie nie została zabrana w rejs. Thora prowadzi śledztwo, współpracując z policją przy tej zadziwiającej sprawie.
Dochodzenie trwa, a Yrsa serwuje nam naprzemiennie drugi wątek, w którym towarzyszymy załodze feralnego statku od momentu wypłynięcia z Lizbony. Początkowo rejs na opływającym w luksusy jachcie jest całkiem przyjemny. Jednak szybko wszyscy zaczynają czuć się dziwnie, zamknięci w klaustrofobicznych pomieszczeniach, odcięci od lądu. A na statku zaczynają dziać się niepokojące rzeczy. Na pokładzie czuć zapach damskich perfum, choć Lára, jedyna obecna tam kobieta, takich nie używa. Radiostacja nie działa, radary wariują, a łajba traci kontakt z innymi jednostkami. Sztorm na morzu szaleje. Do tego w burtę uderza zagubiony kontener i grozi uszkodzeniem statku. A kiedy w zamrażarce Egir znajduje zwłoki kobiety, horror zaczyna się na dobre.
Sigurdardóttir użyła w Statku śmierci starej, sprawdzonej metody, zaczerpniętej od królowej kryminału wszech czasów, Agathy Christie, czyli zagadki zamkniętego pokoju. Pięcioro dorosłych plus dwie dziewczynki, odcięci od lądu, na ograniczonym terenie. Ktoś z nich jest mordercą. Motywów nie brakuje. Snułam różne teorie na temat rozwiązania zagadki i dałam się Autorce wyprowadzić w pole. Z całą przyjemnością po mojej stronie.
Yrsa, jak na Skandynawkę przystało, wzmaga klimat grozy swojej powieści, sprytnie operując zjawiskami pogodowymi. A na islandzkich wodach raczej nie mamy co liczyć na lazurową toń i warunki do opalania. Czytając Statek śmierci na własnej skórze czuje się bujanie, podmuchy wiatru, uderzenia fal o burtę - można dosłownie nabawić się choroby morskiej – i to jest komplement!
Autorka przełamuje tragizm tej przykuwającej do fotela historii, wprowadzając także wątki obyczajowe (życie rodzinne Thory) czy humorystyczne (relacja Thory z jej sekretarką Bellą, która na firmowej imprezie zwymiotowała do kserokopiarki, a potem winę zwaliła na swą szefową).
Statek śmierci czyta się jednym tchem i woła o jeszcze. Zachęcam do wzięcia udziału w tym wyśmienitym, czytelniczym rejsie!
Yrsa Sigurdardóttir
Statek śmierci
przeł. Małgorzata Bochwic-Ivanovska
MUZA
Warszawa, 2013
334 s.