„Gangway” to druga część perypetii Teodora Ruckiego – polskiego imigranta w Stanach Zjednoczonych. Za debiutancką powieść pt. „Żadnych bogów, żadnych panów” Grzegorz Dziedzic zdobył Nagrodę Wielkiego Kalibru i został uhonorowany nagrodą za Kryminalny Debiut Roku 2022. Jak poprzednio, tak i tym razem autor zaprasza czytelników do trawionego wojnami gangów Chicago. Jest rok 1921, w mieście trwają walki o dochody z handlu alkoholem. A ten, mimo narzuconej przez władze prohibicji, leje się strumieniami. Również dzięki wydatnej pomocy polskich gangsterów.
Bo niby dlaczego zbijać kokosy na whisky szmuglowanej z Kanady mają Irlandczycy czy Włosi? Wszak Polak też potrafi robić interesy, rozpychanie się łokciami ma we krwi, a i szelest banknotów jest miły dla jego ucha. Z takiego założenia wychodzi Teodor Rucki, galicyjski imigrant, który bez wahania przystaje na ofertę udziału w wysokoprocentowej kontrabandzie i pracy dla herszta szajki Jamisona Thornsby`ego. Teo, który niegdyś w mundurze policyjnym zaprowadzał porządek na ulicach Chicago, obecnie zarabia na życie udziałem w nielegalnych walkach w Duluth w sąsiednim stanie.
Ruckiego do Chicago, poza obietnicą szybkiego wzbogacenia się, ciągną problemy, w które wpada jego serdeczny przyjaciel. Roman Ogorzałek zaginął. Nie ma z nim kontaktu, pijaczkowie, z którymi go widziano, majaczą coś o diable, który wciągnął mężczyznę za sobą przez okalający skłot ceglany mur. Wynajmująca mu kwaterę gospodyni – ponieważ zalegał z czynszem – zdążyła już samozwańczo eksmitować jego skromny dobytek na ulicę. Życie toczy się dalej, nikt nie przejął się zniknięciem Ogorzałka. Poza Teodorem, który rozpoczyna poszukiwania kolegi.
Czy Roman padł ofiarą porachunków gangsterskich, które rozgorzały w mieście? Czy popadł w długi i zadarł z niewłaściwymi ludźmi? Do Teo dociera krążąca w mieście plotka o enigmatycznym Morzycielu, który porywa przypadkowe ofiary, więzi je i głodzi na śmierć. Kim jest porywacz? Co nim kieruje? A może to tylko bujda, jedna z niezliczonych miejskich legend? Im dłużej Rucki ślęczy nad sprawą Ogorzałka, tym większa narasta w nim trwoga i zwątpienie.
Znacznie lepiej idzie Teodorowi na poletku biznesowym (czytaj: przestępczym). Sprawnie, wprost bajecznie łatwo urabia kontrahentów (czytaj: mafiozów). Rozmawia z nimi jak równy z równym, hardo, przekonująco, bez kompleksów. A gdy dla co poniektórych słowa są niewystarczające, w ruch idą pięści. Wtedy Rucki dyskontuje doświadczenie zdobyte w ringu bokserskim.
Dziedzic bardzo plastycznie opisuje pojedynki pięściarskie, jak i te uliczne, gdzie o sportowych zasadach nie słyszano i panuje wolna amerykanka. Z dużą swobodą kreśli sceny bijatyk, sypie fachowymi określeniami ciosów, uników, jak również punktuje morale rywalizujących stron. Wszak od biblijnych czasów i pojedynku Dawida z Goliatem wiadomo, że o zwycięstwie nie zawsze decyduje tężyzna fizyczna. Powieść klimatem przypominała mi „Króla” Szczepana Twardocha.
Bohater „Gangwaya” emanuje pewnością siebie, nawet w najtrudniejsze starcia wchodzi jak po swoje. Bezczelność i nonszalancja w jego przypadku popłacają – gangsterka pasuje Teodorowi niczym najlepiej skrojony garnitur. Łatwo zyskuje zaufanie i sympatię szefa, współpracowników, jak i respekt konkurencyjnych organizacji w mieście. Jednocześnie nie jest to superbohater bez wad i ułomności. Nie radzi sobie z atakami paniki, które coraz częściej go nawiedzają. Głośno o nich mówi. Przyparty do muru postanawia skorzystać z pomocy modnej i prężnie rozwijającej się podówczas psychoterapii i hipnozy. Poznajemy przyczynę problemów głównego bohatera i jego mroczne sekrety z przeszłości.
Mroczny i brutalny jest również inny bohater tej powieści czyli... miasto. Książkowe Chicago jawi się jako obskurne, wyjęte spod prawa i zasad moralnych miejsce. Trzymając się biblijnej poetyki – to zapomniany przez boga zakątek ziemi, gdzie diabeł mówi dobranoc. Dziedzic bez retuszu opisuje dzielnice biedy, gettoizację migrantów, w tym również Polonii, która nie chce się asymilować, słabo zna język angielski, woli żyć wśród swoich. Na wspomnienie zasługuje uwaga o postawie Polaków w trakcie epidemii grypy hiszpanki w USA, kiedy to rodacy tłumnie odmawiali noszenia masek ochronnych i zalecenia postrzegali jako wręcz zamach na swoją wolność. Z równym entuzjazmem Polonia potraktowała spisy ludności, masowo je kontestując jako element szpiegowania obywateli przez władze federalne. Czas pokazuje, że mimo burzliwych zmian, tak technologicznych, jak i świadomościowych, pewne sprawy pozostają niezmienne.
Powieść Grzegorza Dziedzica wyróżnia też jej warstwa językowa z wszechobecnymi anglicyzmami, specyficzną lingwistyczną mieszanką polsko-angielską. Zrazu bijące po oczach interjęzykowe: sajdłoki, bejzmenty, ofisy czy grosernie, po chwili stają się naturalną składową emploi Polaków za wielką wodą. W zrozumieniu znaczenia co trudniejszych neologizmów z pomocą przychodzi słowniczek umieszczony na końcu powieści.
Druga odsłona przygód Teodora Ruckiego to brutalna, mocna historia i tacyż bohaterowie, a także przemyślana i przykuwająca uwagę intryga. To także z pietyzmem odtworzone realia lat dwudziestych ubiegłego wieku i swoista fabularyzowana – rzecz jasna – kronika dziejów Wietrznego Miasta, spisana nieszablonowym językiem. Zafrapowanych zachęcam do sięgnięcia po najnowszą książkę Grzegorza Dziedzica, by wzorem rapującego Kazika Staszewskiego: „zabłądzili po północy na saucie w Chicago”. U boku bohaterów „Gangwaya” macie gwarancję tego, że „mimo serca w przełyku, nic wam się nie stanie”.
Grzegorz Dziedzic
„Gangway”
Warszawa, 2023
Wydawnictwo AGORA
416 s.