Ryszard Ćwirlej, opisawszy dokładnie lata 80. XX wieku w serii kryminałów neomilicyjnych, zaczyna uzupełniać lukę czasową ziejącą między powieściowymi cyklami o milicjantach z Poznania, a współczesnymi perypetiami Anety Nowak. Jest więc rok 1990, w kraju następują burzliwe zmiany gospodarcze i ustrojowe. Transformacji ulegają służby mundurowe: milicja staje się policją, a dawni esbecy to od teraz funkcjonariusze Urzędu Ochrony Państwa. Dla wszystkich to czas nowych możliwości, ale i nieznanych wcześniej problemów.
To pierwszy tom nowej serii, ale bohaterowie są nam dobrze znani: Teofila Olkiewicza, Mirosława Brodziaka, Freda Marcinkowskiego, pułkownika Żyto, Mariusza Blaszkowskiego czy Grzecha Kowala wielbicielom powieści Ryszarda Ćwirleja przedstawiać nie trzeba. Jest i Ryszard Grubiński, który z drobnego cinkciarza przeistacza się w bankiera. Jego rosnąca pozycja w świecie wielkopolskiej finansjery nie w smak jest konkurentom. Knują więc oni i szykują się do wysadzenia Grubego Rycha z siodła. A że nie rzucają słów na wiatr, zatroskany o swoje bezpieczeństwo biznesmen zwraca się do policji z prośbą o ochronę.
W drugim wątku w poczet powieściowych szkiełów (policjantów) przyjęci zostają chorąży sztabowy Bogusław Smolarek i kapral Wiktor Wicher z posterunku w Opalenicy. Poznajemy ich, gdy na barki spada im konieczność wyjaśnienia okoliczności wypadku drogowego, do którego doszło na trasie do Poznania. Podróżujący volkswagenem passatem mężczyźni rozbili się o pień przydrożnego drzewa. W efekcie zderzenia obaj zginęli. Ot, wypadek jakich wiele, dlatego też mundurowi chcą jak najszybciej zamknąć postępowanie. Wrześniowe słońce wolą spożytkować w lesie, zbierając grzyby.
Plany niweczy im ambitna prokurator Brygida Bocian, która wymusza skrupulatne zbadanie niepokojących faktów. Dlaczego we wraku samochodu brak dokumentów podróżnych czy pieniędzy? Co na miejscu wypadku robili oficerowie UOP-u, których zauważył kierowca przejeżdżającego tamtędy tira? Wreszcie, skoro passat jechał z Niemiec do Polski, to czemu w środku brakuje tobołków z towarami na handel? Wszak to niezwykle popularne zajęcie przedsiębiorczych obywateli.
Wątpliwości przybywa, gdy w trakcie oględzin odholowanego na parking wraku śledczy odkrywają ślady manipulowania przy elementach nadwozia. Smolarek i Wicher mogą zapomnieć na długi czas o leśnej rekreacji. Czeka ich mozolne dochodzenie do prawdy. Sprawy nabiorą nieoczekiwanego rozpędu, a zuchwałość, determinacja i brutalność przestępców zaskoczą opalenickich stróżów prawa. W sukurs przyjdą im doświadczeni koledzy z Poznania.
Ćwirlej sugestywnie odtwarza atmosferę początku lat 90. To ani kultowe, ani magiczne „najntisy”, bardziej słodko-gorzki obraz mariażu polskiego społeczeństwa z demokracją i wolnym rynkiem. Skok na głęboką wodę, ekspresowy kurs życia w zupełnie odmiennych realiach ustrojowych. Bynajmniej nie smuta po raju utraconym, jak to niektórzy chcieliby widzieć ex post Polskę ludową. Autor nie popada w tani czy tkliwy sentymentalizm. Kubeł zimnej wody na rozpalone głowy współczesnych rewizjonistów przynosi trzeźwa (dosłownie i w przenośni) dysputa policjantów na temat etosu pracy w gospodarce socjalistycznej. Zwłaszcza w tak fetyszyzowanych obecnie PGR-ach.
Nieskrywane przez autora ciążenie ku sferze ironii i sarkazmu sprawia, że „Granica możliwości” zachowuje gatunkowy balans między tym co poważne, a komediowe. Niezmiennie, o złożonych i trudnych sprawach Ćwirlej opowiada ze swadą. Dobrze oddaje to scena z dziupli samochodowej, gdzie herszt instruuje swoich juchciarzy (złodziei), jak to teraz mają zarabiać na życie. Nie ma co dzielić włosa na czworo nad nieboszczką komuną, lecz brać sprawy w swoje ręce. Najwyższy czas porzucić kantowanie wiary (ludzi) na drobne bejmy (pieniądze) grą w trzy karty na osiedlowych bazarach. Trzeba korzystać z możliwości, które daje tytułowa granica i zostać dealerem aut z Niemiec.
Najnowsza powieść Ryszarda Ćwirleja to też jak zwykle możliwość poznania poznańskiej gwary. Bohaterowie posługują się żywym językiem, wypowiadają się w sposób wiarygodny, dialogi aż skrzą!
Ćwirlej udowadnia, że tak jak był ekspertem w dziedzinie realiów codzienności lat 80., tak i następna dekada jest mu doskonale znajoma. Przedstawia ją tak obrazowo, że podczas lektury można się poczuć, jakby człowiek wsiadł w wehikuł czasu. Oto obok plagi kradzionych samochodów znakiem epoki jest pojawienie się nowych profesji. Orkiestry czy zespoły muzyczne przygrywające niegdyś na wiejskich zabawach zastępuje u Ćwirleja disc jockey puszczający muzykę z kaset magnetofonowych czy płyt kompaktowych. Peerelowska szarzyzna odchodzi w niebyt i młody opalenicki DJ marzy o zestawie świateł stroboskopowych oraz aparaturze do puszczania dymu w tancbudach. Wielu ulega modzie i ochoczo przywdziewa kolorowe ortalionowe dresy z paskami. Panaceum na nudne ramówki telewizyjne stają się kolorowe telewizory sterowane pilotem i kasety wideo, które wraz z magnetowidami oraz odtwarzaczami rozprowadzają handlarze. Tylko trzeba uważać, bo naiwnego klienta mogą orżnąć i zamiast porządnego panasonica wcisnąć tandetnego panasonixa!
Premiera „Granicy możliwości” to doskonała wiadomość dla fanów serii neomilicyjnej Ryszarda Ćwirleja. Razem z dobrze znanymi bohaterami z wielkopolskiego fyrtla czytelnicy wchodzą w nowe, krzykliwe niczym kolory modnych kreszowych dresów czasy. Mogą spodziewać się rozrywki rozpisanej na kolejne powieściowe tomy.
Ryszard Ćwirlej
„Granica możliwości”
Wydawnictwo MUZA SA
Warszawa, 2023
480 s.