Marek Krajewski w powieści W otchłani mroku powrócił do swojego ukochanego miasta i, jak zapowiada, jest to pierwsza część wrocławskiej trylogii z Edwardem Popielskim w roli głównej. Warto przekonać się samemu, jak niemłody już były lwowski komisarz radzi sobie na obcym terenie w szarych, powojennych czasach.
Jest rok 1946, a Popielski przyjmuje zlecenie jako prywatny detektyw. Pewien profesor prowadzący tajne komplety podejrzewa, że w gronie jego uczniów pojawił się ubecki szpicel, a Łyssy ma go odnaleźć. Przy okazji Popielski trafia na trop poruszającej wrocławian afery – trzech żołnierzy Armii Czerwonej gwałci młode dziewczyny. W końcu jedna z nich umiera. Teraz na złapaniu psujących opinię radzieckim okupantom (jakby można ją było jeszcze zepsuć) bandziorów zależy już nie tylko detektywowi, ale także samym Rosjanom, ubekom, a nawet NKWD. By ująć sprawców, Popielski stanie ramię w ramię z pewnym doświadczonym przez los Rosjaninem.
To nie jest już Edward Popielski, którego znamy z lwowskich powieści Marka Krajewskiego. Postarzał się, nie ma już tej kondycji co kiedyś i doskonale zdaje sobie sprawę ze swoich fizycznych słabości. Eks komisarz nie działa też więcej na terenie Lwowa, którego zakamarki znał jak własną kieszeń. Nie ma tu już też swoich popleczników, choć czasem spotka któregoś ze starych kamratów. Stracił również władzę – w sumie żyje na łasce i niełasce nowych rządzących. Ta przemiana, a raczej degradacja postrachu lwowskich batiarów jest niezwykle ciekawa.
Ciekawie jest też opisane miasto – Wrocław, w którym wciąż mieszają się wpływy polskie, niemieckie i rosyjskie. Nikt tu do końca nie jest u siebie, ale każdy stara się sobie radzić w burej powojennej rzeczywistości. A ta odmalowana została niezwykle sugestywnie.
Jednym z głównych motywów najnowszej książki Autora Śmierci w Breslau jest filozofia. Szczególnie niewprawionym w tym temacie czytelnikom długie filozoficzne wywody bohaterów mogą wydać się nużące. Są one jednak ważne dla fabuły, więc warto zagłębić się w ich tok.
Marek Krajewski w swojej najnowszej powieści zastosował ciekawy zabieg – każdy rozdział zaczyna się pisanym w pierwszej osobie pamiętnikiem Popielskiego, by w dalszej części przejść do trzecioosobowej narracji. Ten pamiętnik odegra zresztą później pewną rolę w fabule.
Starym, sprawdzonym zwyczajem Autor użył też klamry czasowej – akcja W otchłani mroku zaczyna się w 1991 roku, potem przenosi się kolejno do 2012, 1989 i 1946, w którym to toczy się główna opowieść. A pod koniec historia koliście wraca przez 1989, 2012, do 1991. Można narzekać, że to już było, że to sprawdzony chwyt, ale ja takie rozwiązanie bardzo lubię, szczególnie, że Krajewski zawsze czai się na czytelnika ze starannie przygotowanym w epilogu zaskoczeniem.
Marek Krajewski po raz kolejny udowadnia, że jest świetnym konstruktorem powieści. Jak nikt inny potrafi splątać ze sobą wątki, zmylić tropy, wyprowadzić czytelnika w pole. Co nie znaczy, że historie o Edwardzie Popielskim czy Eberhardzie Mocku pozbawione są głębi literackiej i językowego szwungu. Kryminały Marka Krajewskiego, choć opisują, i to w sposób dość dosadny, okrutne zbrodnie, są, tak jak sam Autor, niezwykle eleganckie i z klasą. Są też klasą samą w sobie, więc tak w zasadzie żadnej zachęty do sięgnięcia po nie nie potrzebują.
Marek Krajewski
W otchłani mroku
Znak
Kraków, 2013
308 s.