„Kiedy pracowałam w więzieniu, mężczyźni często mówili mi, że wcale nie zamierzali popełnić przestępstwa. Trudno mi było stwierdzić, czy to prawda, ale myślę, że wielu ludzi jest w stanie zrobić coś strasznego. Musimy polegać na naszym wewnętrznym kompasie moralnym, aby do tego nie doszło.”
Kawiarenka Kryminalna: Swoją najnowszą książkę zadedykowała pani między innymi koleżankom, które zostały babciami. Ellie, główna bohaterka „Tej, która zawiniła”, też cieszy się z wnuka. Co jest najwspanialsze w byciu babcią?
Jane Corry: Dla mnie widok tej rozemocjonowanej twarzyczki, w której widzisz odbicie siebie, swojej córki, a nawet własnej matki. Bycie babcią to dobra zabawa, ale też odpowiedzialność. I cudowna świadomość, że ta osóbka kocha cię tak mocno, jak ty ją.
KK: Ellie pracowała jako wolontariuszka w więzieniu. To zupełnie tak jak pani – prowadziła pani warsztaty pisarskie dla osadzonych. Co najbardziej panią poruszyło w tekstach, które pisali więźniowie?
J.C.: Wzruszająca była ich miłość do rodziny i świadomość, że zadali bliskim wielki ból. Choć z drugiej strony rzadko pisali o cierpieniu, jakie spowodowali u swoich ofiar.
KK: Podobno morze, nad którym pani mieszka, i szerzej – woda – inspiruje panią do pisania. Gdzie jeszcze szuka pani inspiracji do swoich książek?
J.C.: Właściwie ich nie poszukuję. Same do mnie przychodzą. W postaci przypadkowo rzuconej uwagi czy na przykład pięknego zachodu słońca albo jakiegoś wspomnienia. Inspiracje nie poddają się żadnym regułom!
KK: W pani książce można znaleźć krótkie notatki dotyczące różnych gatunków kwiatów i ich złowrogiego, często śmiertelnego wpływu na człowieka. Zrywając więc bukiet polnych kwiatów, mamy w zasadzie w ręku potężną broń... Szuka pani kryminalnej symboliki w najmniej oczekiwanych miejscach?
J.C.: W ogóle się za nią nie rozglądam. W tym przypadku przypomniało mi się, jak będąc dzieckiem, zrywałam polne kwiaty. Uświadomiłam sobie, że niektóre z nich są trujące – zresztą zupełnie tak jak niektórzy ludzie...
KK: Bardzo przejmująco opowiada pani o losie bezdomnych, o trudach życia na ulicy. Sama pomaga pani ludziom dotkniętym problemem bezdomności. W jaki sposób, pani zdaniem, każdy z nas mógłby dołożyć swoją cegiełkę dobra?
J.C.: To zależy od każdego indywidualnie, nie chciałabym uogólniać. Jeśli jednak czujemy się w danej sytuacji bezpiecznie, myślę, że warto kupić komuś takiemu ciepły posiłek i coś do picia. I postawić to przy nim na ulicy. Ja tak robię i tego samego nauczyłam moje dzieci.
KK: Po lekturze „Tej, która zawiniła” długo zastanawiałam się, kto tak naprawdę był winny tych wszystkich nieszczęść, które spotkały Ellie. Zdaje mi się, że antypatię czytelnika kieruje pani zwłaszcza w stronę Sheili, jej macochy. Tymczasem moim zdaniem głównym winowajcą – choć w sumie sympatyczniejszą postacią – był jej ojciec, który mógł interweniować, ale tego nie zrobił. Jakie są pani odczucia w tym względzie?
J.C.: Ma pani rację! Moim zamiarem było właśnie spowodowanie, by czytelnik powoli zaczął sobie zdawać sprawę z tego, że ojciec Ellie jest niemal tak samo winny jej zmarnowanego życia, jak Sheila. Nie przeciwdziałał tragedii. A to może być równie niszczące, jak po prostu popełnienie jakiegoś przestępstwa.
KK: Czytając pani książkę, w sumie nie wiadomo historie ilu kobiet poznajemy. Rezultat był dla mnie dużym zaskoczeniem. Konstrukcja powieści jest świetnie przemyślana, mylne tropy doskonale rozłożone. Dałam się koncertowo nabrać! Jak więc pracowała pani od strony technicznej nad swoją powieścią?
J.C.: Zanim zasiądę nad klawiaturą, mam już przygotowany szkielet fabuły. Jednak często punkty zwrotne wymyślam dopiero w trakcie pisania. Tak też było podczas pracy nad „Tą, która zawiniła”. Zmieniłam zaplanowany przebieg akcji, gdy dokładnie przeanalizowałam postać Joe i efekty, jakie może wywołać zespół stresu pourazowego. Zrobiłem też spory research, by być pewną, że jej zachowanie będzie wiarygodne. Widzi pani, że starannie dobieram słowa, żeby zbyt dużo nie zdradzić!
KK: Ja też, nie chcąc robić czytelnikom nieznającym jeszcze pani powieści spoilerów, spytam tylko tak – czy pani zdaniem każdy w głębi duszy ma predyspozycje do tego, by zostać mordercą?
J.C.: Kiedy pracowałam w więzieniu, mężczyźni często mówili mi, że wcale nie zamierzali popełnić przestępstwa. Trudno mi było stwierdzić, czy to prawda, ale myślę, że wielu ludzi jest w stanie zrobić coś strasznego. Musimy polegać na naszym wewnętrznym kompasie moralnym, aby do tego nie doszło.
KK: Pochyla się pani nad motywacjami swoich bohaterów. Psychologia postaci to jest to, co najbardziej panią interesuje w procesie twórczym?
J.C.: Ona mnie fascynuje! Żeby bohater był wiarygodny, najpierw muszę zastanowić się nad jego pochodzeniem, historią i wszystkim tym, co sprawiło, że jest on takim, a nie innym człowiekiem.
KK: Zwraca pani uwagę na to, że przemoc emocjonalna jest tak samo krzywdząca jak przemoc fizyczna. Nie ma pani wrażenia, że to wciąż jest jednak problem nieco spychany na margines?
J.C.: Sądzę, że przemoc emocjonalna jest znacznie bardziej powszechna, niż mogłoby się wydawać. To trudny temat, ponieważ nie tak łatwo jest udowodnić, że do niej w ogóle doszło.
KK: Pisze pani o stresie pourazowym, o problemach psychicznych, które w znacznej mierze dotykają osoby bezdomne. Research medyczny był najtrudniejszą częścią pisania tej książki?
J.C.: Znowu trafiła pani w dziesiątkę! Jeszcze nigdy dotąd nie robiłam aż tak szerokiego researchu, jak ten dotyczący kwestii medycznych w „Tej, która zawiniła”. Konsultowałam się z wieloma ekspertami, by mieć pewność, że wydarzenia opisane w książce będą wiarygodne i w rzeczywistości mogło do nich dojść.
KK: Magicznym przedmiotem dla Ellie jest pozytywka, którą dostała od swojej matki. Pisze pani, że dźwięki to świetne wyzwalacze wspomnień. A jakie dźwięki kojarzą się pani ze szczęśliwymi chwilami w życiu?
J.C.: Co zabawne, to właśnie te wydawane przez... drewnianą pozytywkę, którą podarowała mi babcia. Wygrywa melodyjkę, a moje wnuki i ja uwielbiamy do niej tańczyć!
KK: Ellie miała za sobą nieudane próby kucharskie z początków małżeństwa: wspomnijmy tylko wołowinę i cynaderki zapiekane w cieście – w rezultacie jej poczynań z surowym mięsem. A jak pani radzi sobie w kuchni?
J.C.: To całe gotowanie Ellie jest naszym rodzinnym żartem i wzięło się stąd, że to ja zyskałam sobie – zupełnie niesłusznie! – złą reputację w kuchennym fachu. W zasadzie bez problemu mogłabym przyrządzić pięciodaniowy obiad, a mimo to moje dzieci ukuły powiedzenie o moich kulinarnych „umiejętnościach”. Brzmi ono następująco: „Jeśli coś nie jest przypalone, nie jest ugotowane”!
KK: No to w takim razie jak to jest z czytaniem? Ellie w czasie studiów kochała literaturę. Po jakie książki pani najchętniej sięga?
J.C.: Ellie kocha książki, ponieważ ja kocham książki! Obecnie czytam powieści Elizabeth Jane Howard. Rzadko decyduję się na tytuły w gatunku, w którym sama tworzę. Chyba, że jestem proszona o napisanie recenzji.
Rozmawiała Marta Matyszczak.
Zdjęcie: Wydawnictwo Albatros.