„Na skutek próby wrogiego przejęcia na pewien czas straciłem firmę, którą budowałem przez dwadzieścia lat. Chociaż się przeraziłem, byłem też bardzo ciekawy, jak to się wszystko skończy. Nie raz mówiłem moim pracownikom i przyjaciołom, że czuję się tak, jakbym się znalazł w powieści Johna Grishama.”
Kawiarenka Kryminalna: Jest 1991 rok, Amerykanin porzuca Stany Zjednoczone i przyjeżdża do Polski, gdzie robi karierę w biznesie. Czy w tamtym czasie przeczuwał pan, że stanie się swoistym pogromcą mitów, który postawi etos American dream na głowie i odwróci kierunek migracji po upragnione lepsze jutro?
John Lynch: Zważywszy na ogrom polskich imigrantów, którzy przybywali do Stanów Zjednoczonych, by skorzystać z tamtejszych możliwości gospodarczych, to w pewnym momencie z pewnością nastąpił zwrot w tradycyjnym pojmowaniu „amerykańskiego marzenia”. Jednak Amerykanie zawsze szukali szans na rozwój ekonomiczny zagranicą. Na początku lat 90., z uwagi na zamieszanie spowodowane upadkiem komunizmu, wielu z nich zainteresowało się Europą Środkowo-Wschodnią. Znam setki początkujących amerykańskich firm, które poszły tą drogą. Pod względem rozwoju przedsiębiorczości być może był to jeden z najbardziej ekscytujących okresów w historii. Nigdy wcześniej nie obserwowaliśmy transformacji centralnie planowanego rynku komunistycznego w demokrację wolnorynkową. Wtedy wszystko było możliwe. Można też było stracić cały majątek. Doświadczyło tego wielu moich rodaków.
KK: Podobną ścieżkę kariery przewidział pan dla Trumana Chase`a, głównego bohatera swojej powieści pod tytułem „Arka”. To Amerykanin z polskimi korzeniami, który pod Krakowem rozwija firmę odzieżową. Na ile losy książkowego Chase`a i jego firmy Tru Colors odzwierciedlają pana historię i firmy Lynka?
J.L.: Muszę podkreślić, że „Arka” to fikcja jedynie luźno inspirowana prawdziwymi wydarzeniami.
Czytelnicy często mnie pytają, ile w tej książce jest prawdy. Zawsze odpowiadam, że podstawowa koncepcja, w której amerykański przedsiębiorca prowadzący interesy w Polsce staje naprzeciw funduszu inwestycyjnego to w zasadzie to samo, co spotkało mnie. Jednak, bohaterowie, duża część fabuły oraz wiele scen i miejsc to wyłącznie produkty mojej wyobraźni.
Choć z drugiej strony zgadzam się z tym, co kiedyś powiedziała P.D. James, że fikcja jest w dużej mierze autobiograficzna. Dopiero teraz naprawdę rozumiem, co miała na myśli.
Wracając jednak do pytania – moje własne doświadczenia: walka z agresywnym funduszem czy kontakty z opieszałymi polskimi sądami miały istotne znaczenie dla nadania powieściowej historii realizmu.
KK: Dlaczego zatem odnoszący sukcesy biznesmen postanawia napisać książkę i rozpocząć przygodę literacką?
J.L.: Chociaż studiowałem inżynierię i biznes, a także przez lata pracowałem w Polsce jako przedsiębiorca, od wielu lat zajmowałem się też pisaniem, na przykład dla wydawnictw biznesowych, takich jak „Warsaw Business Journal” czy brytyjski magazyn odzieżowy „Images”. Zawsze wiedziałem, że któregoś dnia napiszę książkę, choć przyznaję, że niekoniecznie miała to być powieść.
Na skutek próby wrogiego przejęcia przez wielki międzynarodowy fundusz na pewien czas straciłem firmę, którą budowałem przez dwadzieścia lat. Chociaż się przeraziłem, byłem też bardzo ciekawy, jak to się wszystko skończy. Nie raz mówiłem moim pracownikom i przyjaciołom, że czuję się tak, jakbym się znalazł w powieści Johna Grishama.
Krótko po tym, gdy moje problemy wreszcie się skończyły, zebrałem siły i wszystko spisałem. To było prawie jak katharsis. Jednak wkrótce uświadomiłem sobie, że zdawanie wiernej relacji z tego, co się stało, nie jest właściwym podejściem. Lepiej napisać powieść...
KK: No i na ponad czterystu stronach wciąż rzuca pan pod nogi swojego protagonisty kolejne kłody. Świat, za miły i przyzwoity charakter Trumana, nie zawsze odpłaca mu tym samym. Żeby odnosić sukcesy w biznesie, trzeba mieć końskie zdrowie i nerwy ze stali?
J.L.: Myślę, że te tak zwane kłody rzucane pod nogi Trumana są chlebem powszednim dla każdego przedsiębiorcy. Nerwy ze stali z pewnością się przydają.
Moim zdaniem bycie przedsiębiorcą to ciężka prac, konieczność kreatywności, ciągłe przeszkody do pokonywania i ból. Ale w przypadku sukcesu to olbrzymia radość i duma. Założenie i budowanie firmy to jedno z najtrudniejszych osiągnięć w życiu człowieka. Statystycznie niewiele osób odnosi sukces. A z drugiej strony przynosi to największą satysfakcję.
KK: Na drodze Trumana stawia pan Fernando Tomasiego, rekina finansów, założyciela tytułowej Arki – funduszu inwestycyjnego – który na wzór biblijnego Noe ratuje rozsiane po całym świecie mniejsze firmy. Jednak nad pragmatyzm preferowany przez Chase`a przedkłada on instynkt i silne emocje. Czy wielkie pieniądze potrafią tak łatwo przesłonić ludziom zdrowy rozsądek? Czy w swojej karierze spotkał się pan kiedyś z takim przypadkiem?
J.L.: Fernando to bohater, któremu wstrzyknąłem DNA różnych osób, które napotkałem, nie tylko w biznesie. Znam wielu przedsiębiorców, których emocje popchnęły do złych decyzji. Stworzyłem Fernando częściowo po to, by pokazać, co się dzieje w biznesie, gdy się idzie na skróty lub bez pełnej analizy sytuacji – źle się to zwykle kończy.
KK: W posłowiu do książki wspomina pan o pięciu latach, w trakcie których powstawała „Arka”. Jak wyglądała praca nad książką?
J.L.: Pisanie powieści to jeden z najprzyjemniejszych projektów w moim życiu. Podobał mi się cały ten proces. I na pewno wiele się przy tym nauczyłem.
Ponieważ mam wykształcenie techniczne, do większości zadań podchodzę w sposób usystematyzowany. Wszystko zaczęło się od pomysłu na młodego, biednego polsko-amerykańskiego projektanta mody, który przyjeżdża do Polski, by ratować rodzinną firmę.
Potem czytałem o sposobach na pisanie znanych autorów, takich jak: Ernest Hemingway, Ayn Rand czy John Grisham.
Wreszcie stworzyłem ogólny zarys historii. Dużo myślałem też o postaciach. W tym względzie wzorowałem się na Ayn Rand, która, zanim przystąpiła do pisania, dużo uwagi poświęcała swoim bohaterom. Wymyślała ich wygląd, sposób mówienia, wartości, jakimi się kierują. Ja więc także doskonale poznałem swoje postacie. Myślę jednak, że wszystkie te prace przygotowawcze przyczyniły się do stworzenia autentycznych i wiarygodnych bohaterów. A przecież ci są kluczowi dla dobrej historii.
KK: Co było największym wyzwaniem w pracy nad fabułą?
J.L.: Wiedziałem, że chcę napisać wciągającą historię, lecz na początku nie miałem pojęcia, jak to zrobić. Teraz, gdy mam odzew od wielu osób, któe przeczytały „Arkę”, wydaje mi się, że mi się udało. Wyzwaniem było utrzymanie napięcia. Nie jest to klasyczna powieść kryminalna z dużą liczbą trupów i strzelanin. Dlatego musiałem zafundować Trumanowi Chase'owi mnóstwo innej natury kryzysów, którym stawia czoła.
Kilka razy musiałem też całkowicie zmieniać zakończenie, aż byłem usatysfakcjonowany.
KK: „Arka” odsłania nieco kulisów świata projektantów mody. Jak przez ostatnie trzy dekady, pana zdaniem, zmieniał się sposób ubierania się Polaków i moda w ogóle?
J.L.: Gdy przyjechałem do Polski w 1991 roku, pomyślałem, że Polki są niewiarygodnie piękne, lecz ich ubrania bardzo złej jakości. Mężczyźni także nosili kiepskie koszule oraz dość staromodne buty.
Narzeczona Trumana, Karolina Kamińska, biedna studentka, która spędzała wiele godzin w sklepach z używaną odzieżą, by znaleźć jakieś „perełki”, to tak naprawdę odzwierciedlenie większości Polek, które przez dekady komunizmu musiały sobie radzić właśnie w ten sposób. Dopiero pod koniec lat 90., kiedy firmy takie jak LPP (Reserved) weszły na polski odzieżowy rynek detaliczny, sytuacja na dobre się zmieniła.
Obecnie Polki ubierają się tak samo jak kobiety w Europie Zachodniej czy Amerykanki. Patrząc na zdjęcie Polaków, powiedzmy, na imprezie, nie sposób stwierdzić na podstawie stroju, skąd pochodzą.
KK: Istotnym zagadnieniem poruszonym w „Arce” jest sposób działania sądownictwa w Polsce, w szczególności gospodarczego. Jak pan ocenia jego stan? Jak wygląda to w porównaniu do USA?
J.L.: Manewr związany z Krajowym Rejestrem Sądowym, jaki wykorzystał Fernando, by przejąć TruCo, jest czasem – choć rzadko – wykorzystywany w rzeczywistości. Moje doświadczenia z polskim sądownictwem były w dużej mierze pozytywne. Nie spotkałem się z próbami korupcji. Jedynie wśród pracowników niższego szczebla zdarzały się nieuczciwe posunięcia.
Podstawowa różnica jest taka, że sądy amerykańskie są o wiele szybsze i skuteczniejsze niż polskie. Słyszałem od przedstawicieli wielu polskich firm, że na orzeczenia czekają całe miesiące lub nawet lata. W USA działa to o wiele sprawniej. A to istotne dla dobrze funkcjonującego ustroju demokratycznego i wolnorynkowego.
KK: Ciężko jest być przedsiębiorcą nad Wisłą? Co, odwołując się do pana zawodowych doświadczeń, jest największą bolączką dla biznesu w Polsce?
J.L.: Wszędzie trudno jest być przedsiębiorcą! Ale i tak to uwielbiam. Polacy są mądrzy, pracowici, kreatywni i, co ważne, nigdy nie przyjmują odmowy. Są zaradni. Gdy ktoś ich nie chce wpuścić drzwiami, to wejdą oknem. Nie zamieniłbym prowadzenia firmy w Polsce na robienie tego w jakimkolwiek innym europejskim kraju.
Największym problemem w pierwszych latach mojej działalności była słaba infrastruktura i brak wyszkolonych kadr, ale teraz jest znacznie lepiej. Obecnie największym wyzwaniem jest brak pracowników, co stanowi poważne zagrożenie dla rozwoju kraju. Polska musi wymyślić, w jaki sposób ściągnąć więcej siły roboczej z zagranicy, co oczywiście będzie mieć implikacje polityczne. Jednak inaczej kraj stanie się mniej atrakcyjny dla inwestorów.
KK: Bohaterowie „Arki” często porównują prowadzenie firmy do posiadania dziecka. Czy w pana odczuciu rzeczywiście przedsiębiorca czuje aż takie przywiązanie?
J.L.: Może nie wszyscy przedsiębiorcy, lecz niewątpliwie większość jest naprawdę przywiązana do swoich pracowników i nawet traktują ich jak członków rodziny. Bardzo się troszczę o osoby pracujące w Lynka, a zważywszy na fakt, że jestem dużo starszy od większości z nich, czasami czuję się jak ich ojciec. Może nie mówi się o tym wiele w szkołach biznesu, ale moim zdaniem sukces to budowanie firmy z misją oraz troska o swój zespół.
KK: Jak porównałby pan pisanie książek i prowadzenie działalności gospodarczej? Które zajęcie jest bardziej wymagające?
J.L.: Oba są wymagające, stymulujące intelektualnie. Dają olbrzymią satysfakcję. Tworzenie i rozwijanie biznesu oraz pisanie powieści to kreatywne zadania – uwielbiam je w równym stopniu. Mam nadzieję, że będę mógł się tym zajmować do końca życia.
KK: Planuje pan kolejną powieść?
J.L.: W głowie mam trzy książki: literaturę faktu (jeden tytuł o mojej trzydziestoletniej przygodzie w Polsce, drugi to historia o prowadzeniu biznesu na rozwijającym się rynku, takim jak Polska).
Trzeci pomysł to thriller. Zamierzam obsadzić w nim moją ulubioną postać z „Arki”, Faith Osborne, zuchwałą, inteligentną agentkę FBI, pracującą w ambasadzie w Warszawie. Stworzę dla niej kilka powieści, w których będzie zwalczać przestępstwa w Europie Środkowo-Wschodniej.
Myślę, że jest zapotrzebowanie na taką kobiecą postać jak Faith. Jej kolejne zadanie będzie się prawdopodobnie wiązało z Białorusią. To obecnie gorący temat.
Rozmowę przeprowadził: Damian Matyszczak
Fotografie: Archiwum prywatne Autora.