„Dzień rozrachunku” to nie jest kolejny thriller prawniczy Johna Grishama, choć nieraz akcja przenosi się na salę sądową. To soczysta, monumentalna wręcz powieść (a nawet trzy powieści w jednej) o rodzinnej tragedii z szerokim tłem historycznym, społecznym i psychologicznym. Oraz ze znakomitym zakończeniem.
Jest rok 1946. Pete Banning to plantator bawełny na południu Ameryki, powszechnie respektowany członek lokalnej społeczności, kochający ojciec, mąż i brat. Uprawia ogromne połacie rodzinnej ziemi, szanuje swoich czarnoskórych podwładnych, sam haruje na równi z nimi. Jest też bohaterem wojennym, który niedawno wrócił z frontu amerykańsko-japońskiego na Filipinach. Nikt więc nie pojmuje, dlaczego pewnego ranka Pete wstaje, je śniadanie z siostrą, a potem wsiada w samochód, podjeżdża pod miejscowy kościół metodystów i strzela pastorowi w głowę.
Sam Banning nie zamierza wyjaśnić powodujących nim motywów. W kółko powtarza, że nie ma nic do powiedzenia. I wydaje się zadowolony z rezultatów, jakie osiągnął. A te nie przedstawiają się kolorowo: pastor nie żyje, Pete zaś zostaje oskarżony o morderstwo i grozi mu kara śmierci. Plantator nie wydaje się zainteresowany ratowaniem swojej skóry.
Tak przedstawia się pierwsza część „Dnia rozrachunku” zatytułowana „Zabójstwo”, choć w zasadzie jest to powieść w powieści. Dostajemy w niej historię niezrozumiałego morderstwa i beznadziejnego procesu sądowego. Ale też wizję południa Stanów Zjednoczonych w połowie lat czterdziestych zeszłego wieku, stanu Missisipi z rozsianymi wszędzie plantacjami bawełny i ludnością, której życie jest uzależnione od plonów, a te zaś od kaprysów pogody.
Mamy tu też obraz podzielonego społeczeństwa, w którym niby nie ma już niewolnictwa, ale i tak czarnoskórych obowiązują liczne restrykcje względem białych. Muszą używać osobnych toalet, jeździć przeznaczonymi dlań autobusami, siadać na wydzielonym balkonie w sądzie, a łączenie się w pary ludzi różnych ras jest surowo zabronione i grozi więzieniem. To też Afroamerykanie wykonują najcięższe prace w służbie swoich białych panów.
Zdawałoby się, że skoro od tamtych czasów minęło ponad siedemdziesiąt lat, a prawo dawno uległo zmianie, „Dzień rozrachunku” jest w zasadzie opowieścią historyczną. Patrząc jednak na to, co obecnie dzieje się w USA w związku ze śmiercią George'a Floyda, ze smutkiem trzeba stwierdzić, że książka Grishama jest nad wyraz aktualna. Może i legislacja uległa transformacji, mentalność ludzi jednak nie do końca.
Druga część, nie bez powodu nazwana „Trupiarnią”, to opis wojennych losów Pete'a Banninga, który walczył z Japończykami na Filipinach. Trafił do niewoli, następnie do partyzantki. Przeszedł niewyobrażalne cierpienie (aż trudno się czyta niektóre sceny), widział jeszcze więcej nieszczęść i w zasadzie cudem ocalał.
Grisham sięga po fakty historyczne, przywołuje konkretne liczby: rannych, zabitych, opisuje prawdziwe wydarzenia (na przykład bataański marsz śmierci) czy postacie (generała MacArthura i jego tchórzliwą ucieczkę do Australii). Z naszego europocentrycznego punktu widzenia jest to historia o tyle przerażająca, co fascynująca, bowiem przywykliśmy do opisów drugiej wojny światowej głównie z perspektywy wydarzeń na naszym kontynencie. Grisham daje swoim czytelnikom dodatkowy wgląd w tragiczne wydarzenia drugiej wojny światowej. Niemniej mam wrażenie, że jest to właśnie zbyt amerykanocentryczny obraz: dobrzy Jankesi walczą ze złymi „Japońcami” i w sumie w powieści pojawia się tylko jedna postać z przeciwnej strony barykady, którą stać na ludzki odruch (strażnik w obozie).
No i wreszcie mamy część trzecią, „Zdradę”, w której rodzina Banningów musi walczyć o swoją ziemię, o zachowanie dobytku przodków. Jak to się wszystko kończy? Niespodziewanie. Rozwiązanie zagadki nielogicznego zachowania Pete'a Benninga jest zaskakujące (choć autor zostawił dla czytelnika stosowny trop, o którym przypomniałam sobie dopiero po zakończeniu lektury). Przy takim rozstrzygnięciu wszystkie elementy wskakują na swoje miejsce. Czujemy się usatysfakcjonowani. Sprawiedliwość przychodzi (choć oczywiście, jak to w życiu, nie dla każdego).
John Grisham bawi się też literackimi nawiązaniami do twórczości innego piewcy amerykańskiego południa, Williama Faulknera, a nawet i do samego pisarza, który pojawia się osobiście w jednej ze scen. Lubię takie międzyautorskie, międzypowieściowe smaczki.
Co mnie denerwowało, to literówki, których znalazło się w tekście całkiem sporo, nawet już na pierwszej stronie. Okładka, jak to w Albatrosie, piękna!
John Grisham
„Dzień rozrachunku”
przeł. Andrzej Szulc
Wydawnictwo Albatros
Warszawa, 2020
507 s.