Kompleks boga to najnowsza powieść Piotra Rozmusa, autora znakomitego thrillera pt. Bestia. Kompleks boga ukaże się już w lutym nakładem wydawnictwa Videograf pod naszym patronatem. Zachęcamy do zapoznania się z fragmentem powieści.
Cztery na pozór zupełnie obce i diametralnie różne osoby, żyjące w przeświadczeniu, że ich sekrety nigdy nie wyjdą na jaw, budzą się w zimnym, mrocznym pomieszczeniu zamknięci w klatkach. Nie wiedzą gdzie są, i dlaczego. Kiedy dostrzegają zwisający z sufitu hak i stojący w kącie stół z narzędziami z nierdzewnej stali, opuszcza ich wszelka nadzieja, że mogą wyjść z tego żywi.
Tymczasem komisarz Pieńkowski prowadzi śledztwo w sprawie zaginięć czterech studentek szczecińskich uczelni. Policja nie ma żadnego śladu i z każdym dniem odczuwa coraz większą presję ze strony lokalnej społeczności i mediów. Motyw seksualny wydaje się być oczywisty, jednak kolejne zaginięcia sugerują coś zupełnie odwrotnego…(mat.wyd.)
Fragment Kompleksu boga Piotra Rozmusa:
Na początku obraz był jedynie zlepkiem ciemnych plam. Potem, gdy stał się jaśniejszy, ktoś jakby zakrył go mlecznym szkłem. W końcu pojawiła się mgła, która robiła się rzadsza z każdym mrugnięciem jej powiek. Wreszcie zniknęła zupełnie i obraz stał się wyraźny. Ostrość widzenia przyniosła ze sobą ból głowy i mdłości. Ewa usiadła na posadzce i złapała się za głowę. Było jej niedobrze. Wydawało jej się, że zwymiotuje. Spojrzała przed siebie. Potem rozejrzała się dookoła. „Gdzie ja jestem? Co to za miejsce?”.
Wstała. Świat na chwilę znów zawirował jej przed oczami. Przytrzymała się krat, aby utrzymać równowagę. „Co to jest? Klatka?” — pytała samą siebie. Po drugiej stronie stała kolejna, a obok niej jeszcze jedna i tam… tam ktoś był. Stał i bez słowa jej się przyglądał.
„Czy to sen? To musi być sen. Ta cała psychoanaliza i Freudowskie bzdety. Jaką metaforą ma być ta klatka? Że czuje się uwięziona w swoim związku? A ten facet w drugiej klatce, co ma oznaczać? Może to Michał? Odseparowani kratami, nie możemy być razem. Ten związek jest zły, zakazany”. Ewa wiedziała, że są takie sny, kiedy śniący wie, że śni. Sama kiedyś miała taki sen. Tylko że teraz… teraz wiedziała, że to nie sen. Głos mężczyzny, dobiegający z klatki naprzeciwko, utwierdził ją w tym przekonaniu.
— Nie krzycz, to nic nie da.
- trudem się powstrzymywała. Serce waliło jej w piersi. Słyszała i czuła jego dudnienie nawet w skroniach.
— Co to za miejsce? — Wciąż się rozglądała. — Gdzie ja jestem?!
— Nie wiem dokładnie — odpowiedział mężczyzna. — To znaczy, to jakaś piwnica. Tyle wiem.
— Co to za okropny zapach? — Ewa skrzywiła się.
— To ja.
— Co?
— Jestem tu co najmniej od tygodnia. Na wyposażaniu tego hotelu nie ma łazienki. — Mężczyzna zaśmiał się w głos. — Na dodatek załatwiam się do srebrnego nocnika. Śmiało, rozejrzyj się u siebie. Założę się, że masz taki sam.
Ewa odwróciła się i omiotła wzrokiem klatkę. Rzeczywiście w rogu stał metalowy nocnik. Naprzeciwko leżał cienki materac i coś na podobieństwo koca. Ewa przywarła do krat.
— Co to ma być?! Wypuść mnie stąd, słyszysz?!
Mężczyzna ponownie się roześmiał.
— Bardzo chętnie, skarbie. Ale jak jeszcze nie zdążyłaś zauważyć, ja też jestem zamknięty.
— Kto? Kto cię zamknął?!
Mężczyzna pokręcił głową.
— Nie wiem. To znaczy wiem, ale nie znam tego typa. Nigdy na oczy go nie widziałem. Po prostu obudziłem się tutaj. Musiał walnąć mnie w łeb.
— Jezu… — wymamrotała i poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. Pomyślała o Weronice. Przypomniały jej się racuchy, które miały zjeść. — Dlaczego… dlaczego nas tu sprowadził?
— Tego nie wiem. Raz dziennie przynosi mi żarcie i coś do picia. Wtedy też opróżnia mój nocniczek. Najbardziej gadatliwy był, kiedy się tu obudziłem. Powiedział, że dowiem się wszystkiego w swoim czasie i że przejdę do kolejnego etapu… ku wolności? Jakoś tak. Zareagowałem tak samo, jak ty i dlatego wiem, że krzyk nic ci nie pomoże. Musimy być na jakimś zadupiu, inaczej przejąłby się naszym wydzieraniem.
Ewa rozejrzała się po pomieszczeniu. Panował tu półmrok. Lampy, przymocowane do ścian, przy suficie, dawały niewiele światła. Wystarczyło jednak, aby zauważyła błyszczący stół po swojej prawej stronie i jakieś narzędzia na nim poukładane. Na ich widok serce podeszło jej do gardła.
— To jakiś szaleniec. Pozabija nas! — krzyknęła.
Nie obchodziło jej, co ten facet mówił na temat krzyku. Potrzebowała tego. Musiała dać upust emocjom. Darła się wniebogłosy.
— Przestań! — warknął mężczyzna. — Zamknij się! Jeżeli nie przestaniesz, to zaraz tu przylezie i jak nic mam obiad z głowy. A poza tym potrzebujemy trochę czasu, aby wymienić informacje. Może uda nam się ustalić, dlaczego nas tu zamknął.
Ewa uspokoiła się, choć nie przyszło jej to łatwo. Wciąż ciężko oddychała.
— Nie sądzę, że chce nas zabić. Przynajmniej na razie. Gdyby chciał, już dawno by to zrobił. Tak jak mówiłem, siedzę tu co najmniej od tygodnia.
— A te wszystkie narzędzia?! — zapytała Ewa i wskazała ręką w stronę stołu. — Przecież to wygląda jak gabinet jakiegoś pieprzonego doktora Frankensteina!
— Nie widziałaś jeszcze najlepszego.
Ewa przyglądała się mężczyźnie i z każdą mijającą sekundą była coraz bardziej przerażona.
— O czym ty mówisz?
Mężczyzna ruchem głowy zachęcił, aby spojrzała w głąb pomieszczenia.
— Z twojej perspektywy trudno będzie ci to zobaczyć — powiedział, ale Ewa mimo to spojrzała w tamtym kierunku. — Tam, w cieniu. Z sufitu zwisa wielki, zakrzywiony hak.
Ewka cofnęła się w głąb klatki i znowu zakryła usta.
— Jezuuu… — szepnęła przez łzy. — On nas zabije. Powiesi jak prosięta!
— Jestem Krystian.
Ewa oderwała wreszcie wzrok od haka.
— Słucham?
— Jestem Krystian. A ty?
— E… Ewa. Jak, na litość boską, się stąd wydostaniemy?!
— Uspokój się! Przestań panikować. To ostatnia rzecz, której teraz potrzebujemy.
Ewa wiedziała, że miał rację. Ale co innego mówić, co innego posiadać wiedzę na temat paniki, a co innego znaleźć się w takim miejscu i nie pozwolić się jej opanować.
— Te pozostałe klatki… — wymamrotała drżącym głosem. — Czy kogoś jeszcze w nich przetrzymywał?
— Nie. Chyba że wcześniej. Odkąd tu jestem, nie było nikogo. Teraz pojawiłaś się ty.
— Musimy się stąd…
- tym momencie usłyszeli dźwięk odsuwanej zasuwy. Krystian zdążył już poznać go doskonale, dla Ewy był to pierwszy raz.
— Cicho — szepnął Krystian. — Idzie.
Ewa spojrzała w stronę schodów, patrzyła z trwogą, jak najpierw w zasięgu jej wzroku pojawiają się czarne kalosze, potem czarny, lśniący prochowiec, aż wreszcie cała postać.
— Widzę, że się pani obudziła, pani doktor.
— To ty! — krzyknęła Ewa. Krystian patrzył na nią zdumiony. — Wypuść mnie stąd, skurwysynie, słyszysz?! Ale już!
Mężczyzna uśmiechnął się, podchodząc bliżej.
— Takie słowa z ust nauczyciela akademickiego? Pani doktor… Chyba nie przystoi?
— Pierdol się! — wrzasnęła i zaczęła szarpać kraty. — Wypuść mnie!
— Zaczyna się pani powtarzać. To nudne. Na szczęście nie można tego samego powiedzieć o pani wykładzie. Byłem dziś pod wrażeniem. — Mężczyzna podszedł bliżej. — Chętnie zostałbym do końca, ale mój nieprzypadkowy przykład lęku moralnego wyraźnie wyprowadził panią z równowagi. Wiedziałem, że sprawdzi mnie pani w sekretariacie.
— Dlaczego tu jestem?! Żądam odpowiedzi!
— I dostanie ją pani. Gwarantuję. Wszystko jednak w swoim czasie.
— Kim jesteś?!
— Za dużo tych pytań, pani doktor.
— Antkowiak to nie jest twoje prawdziwe nazwisko.
— Oczywiście, że nie. Ale jeśli pani chce, proszę się tak do mnie zwracać. Dla mnie nie jest to istotne.
Mężczyzna podszedł do klatki tak blisko, że gdyby Ewa wyciągnęła teraz ramię, mogłaby go dotknąć. Widziała dokładnie jego pomarszczoną, pokrytą bruzdami twarz. Gęste, krzaczaste, siwe brwi. Mocno zarysowaną szczękę i wydatny nos.
— Jedyne, co jest istotne, pani doktor, to żeby jak najszybciej zaakceptowała pani sytuację, w jakiej się znalazła. Nie wiem, czy pan Krystian zdążył już zapoznać panią z panującymi tu zasadami. Chodzi mi o zaspokojenie waszych głównych potrzeb, które Maslow umieścił na samym dole swojej piramidy. Mam na myśli potrzeby fizjologiczne. Będzie pani jadła raz dziennie. Raz dziennie dostanie pani kubek wody. I raz dziennie…
— Nie jestem zwierzęciem!
Mężczyzna patrzył na nią poważnie przez lekko przymknięte oczy. Szczękę miał zaciśniętą.
— Doprawdy? Doprawdy, pani doktor? Czy nie ma pani nic wspólnego ze zwierzęciem, a raczej suką, która spółkuje z kilkoma psami? — Podszedł jeszcze bliżej.
Ewa bardzo chciała się cofnąć, jednak nie zrobiła tego. Wytrzymała. „A więc o to mu chodzi? Ale dlaczego ja, na litość boską?! Jestem jedyną kobietą, która zdradziła męża?” — zastanawiała się. Już miała wypowiedzieć te myśli na głos, kiedy on znowu się odezwał:
— „Zaprawdę powiadam wam: ktokolwiek cudzołoży z żoną bliźniego, będzie ukarany śmiercią i cudzołożnik, i cudzołożnica”!
— Jesteś chory.
Powaga zniknęła z jego twarzy, w jej miejscu znów pojawił się uśmiech.
— Nie do końca profesjonalne stwierdzenie jak na kogoś z doktoratem z psychologii. Sama pani przyzna.
— W dupie mam profesjonalizm. Wypuść mnie stąd! Oni cię znajdą, słyszysz?! Zgnijesz w więzieniu!
— Kto? Kto mnie znajdzie? Mąż? A może kochanek?
— Policja! Na terenie uczelni jest monitoring. Sprawdzą go i…
— Jeżeli to pani pomoże, to nie będę wyprowadzał jej z błędu. Na razie proszę przystosować się do nowego miejsca. Im szybciej to pani zrobi, tym lepiej. Niedługo przyniosę pani posiłek. Pierwszy i ostatni dzisiejszego dnia. Na pewno jest pani głodna. Jeżeli ma pani potrzebę skorzystania z toalety, radzę zrobić to teraz. Nocnik opróżniam też raz dziennie.
Ewa nie powiedziała już słowa. Mężczyzna odwrócił się i ruszył w kierunku schodów. Kiedy klapa opadła z hukiem i usłyszeli szczęk ryglowanej zasuwy, Ewa osunęła się na kolana i zaczęła płakać. Płakała długo i na nic się zdały słowa nowego współlokatora, każące jej się uspokoić.
***
Nie wiedziała, ile czasu upłynęło. Wciąż siedziała w kącie klatki. Na kolanach oparła ręce, w nich z kolei ukryła zmęczoną i brudną twarz, z której dawno już zdążył spłynąć makijaż, pozostawiając jedynie ślady po łzach. Już nie płakała. Nie miała czym. Ciężko oddychała i czuła pulsowanie w skroniach.
Przed godziną on przyniósł im posiłek, jeżeli w ogóle można to tak było nazwać. Dwie kromki chleba, kawałek sera i kubek wody. Ten facet z drugiej klatki zjadł, ona swojego nie przyjęła. Cisnęła kubkiem o kraty, rozlewając wodę. Antkowiak, czy jak mu tam, zabrał chleb i powiedział, że nic już dziś nie zje.
Myśli Ewy krążyły nieokiełznane w jej głowie. Najpierw usłyszała głos Weroniki: „Racuchy. Jakie mają być? Z jagodami czy z jabłkami? Jak wrócisz, to coś ci zagram”. Potem słowa Anety: „To nie jest w porządku. Nie jest w porządku wobec Andrzeja i Weroniki, szczególnie wobec niej”. A później „odezwał się” Michał: „Mówiłaś, że nie jesteś z nim szczęśliwa… O co ci chodzi, Ewa? Kończysz ze mną przez jakąś durną wiadomość? Może to jakiś żart?!”. „Wiadomość” — pomyślała. „Niech mąż oddaje powinność małżeńską żonie, a żona mężowi. Żona nie może swobodnie dysponować własnym ciałem, lecz jej mąż. Podobnie i mąż nie może swobodnie dysponować własnym ciałem, lecz jego żona”.
— Wiadomość — wyszeptała.
Krystian podniósł się ze swojego materaca i zbliżył do krat.
— Żyjesz — powiedział. — Myślałem, że zapłakałaś się na śmierć. Głupio zrobiłaś, odrzucając jedzenie. Jeżeli chcesz przeżyć, musisz jeść. Dzisiaj już na pewno nic ci nie da. Nawet nie wiem, czy przyniesie ci coś jutro. Za karę…
— Wiadomość — powtórzyła Ewa, ignorując Głowackiego.
Krystian przez kilkanaście minut starał się z niej wyciągnąć jakieś informacje, skąd znała tego psychopatę i gdzie się spotkali. Ewa jednak nie odzywała się, tylko przez cały czas płakała. Aż do teraz:
— Dostałeś jakąś wiadomość?
— O czym ty mówisz?
Ewa przywarła do klatki i wlepiła spojrzenie w towarzysza niedoli.
— Zanim tu trafiłeś. Dostałeś jakąś wiadomość?
Krystian zaczął się zastanawiać. Ponownie starał się odtworzyć w pamięci ostatnie godziny, zanim ten skurwiel palnął go w łeb i zamknął tutaj. Planował odnaleźć piękną, rudą i wyjątkową laskę, a przed wyjściem z apartamentu recepcjonista przekazał mu…
— Wiadomość — powiedział. — Tak, pamiętam, dostałem jakąś kopertę w recepcji. W środku była kartka i…
— Co tam było napisane?!
Krystian nachylił się i podniósł Pismo Święte. Otworzył i odczytał fragment.
— Albowiem zapłatą za grzech jest śmierć, a łaska przez Boga dana to życie wieczne w Chrystusie Jezusie, Panu naszym. — Odrzucił Biblię w kąt, jakby była starą i nic niewartą książką. — Ten psychopata zostawił mi Pismo Święte. Zaznaczył w niej dłuższy fragment i kazał szukać odpowiedzi. Ale zdanie, które przed chwilą odczytałem, było w wiadomości, którą dostałem. Na sto procent to te same słowa. Rozejrzyj się, ty też musisz mieć księgę w swojej klatce.
Ewa odwróciła się. Udręczony Chrystus spoglądał na nią z drewnianego krzyża, wiszącego również w jej klatce. Biblia leżała w kącie. Podniosła ją natychmiast.
— Poszukaj zaznaczonego fragmentu — doradził Krystian.
Otworzyła. Pochłonęła tekst jednym spojrzeniem. Drugi raz przeczytała go już na głos.
— „Niech mąż oddaje powinność małżeńską żonie, a żona mężowi. Żona nie może swobodnie dysponować własnym ciałem, lecz jej mąż. Podobnie i mąż nie może swobodnie dysponować własnym ciałem, lecz jego żona. Nie uchylajcie się od współżycia małżeńskiego, chyba że za wspólną zgodą i tylko na pewien czas, aby poświęcić się modlitwie. Potem znowu podejmijcie współżycie, aby nie kusił was szatan, wykorzystując waszą niepowściągliwość”.
Ewa opowiedziała Krystianowi wszystko. Wyjaśniła, co się wydarzyło, zanim tu trafiła. O wiadomości, którą znalazła pod plikiem kartek. Powiedziała o swojej profesji, pominęła jednak część o zdradzie małżeńskiej.
— Ten facet, Antkowiak, jak go nazwałaś…
— To nie jest jego prawdziwe nazwisko.
— Ale jakoś musimy go nazywać. Niech będzie więc Antkowiak. Co za różnica? Chyba że wolisz, abyśmy na przemian używali określeń typu popierdoleniec, psychol, pojeb.
— Może być Antkowiak.
— Jak wolisz. A więc Antkowiak mówił coś o cudzołóstwie.
Ewa westchnęła. Nie chciała o tym mówić, ale najwyraźniej nie mogła tego ukryć. Krystian i tak słyszał wystarczająco dużo.
— Miałam romans.
Głowacki słuchał w skupieniu.
— Od roku zdradzałam męża. Z kolegą z pracy, a właściwie z szefem. Teraz wiesz. Okej?!
Krystian pokiwał głową i potem lekko się uśmiechnął.
— Dla mnie jak najbardziej okej. Człowiek nie jest stworzony do monogamii. Wiedziałem to od zawsze.
Zmierzył ją wzrokiem od stóp do głów. Była atrakcyjną kobietą. Mimo to, że jej ciało ukryte było teraz pod brudnym kostiumem, wiedział, że jest szczupłe i jędrne.
— Fajna z ciebie laska. Nie dziwię się, że jakiś facet wziął cię w obroty.
— Daj spokój!
— No co?! Mąż ci nie wystarczał? Nie ma w tym nic złego. Normalka. Każdego dnia na ulicy mijamy setki ludzi, którzy aż kipią seksem. I niby co? Mamy się z kimś wiązać na całe życie? To dopiero jest nienormalne. Chore!
— A ty?
— Co ja?
— Co zrobiłeś?
Krystian spuścił na chwilę wzrok. Nie zamierzał wyjawiać prawdy. Spojrzał ponownie w stronę Ewy.
— Nie wiem, w co bawi się ten Antkowiak, ale ma nieźle nasrane pod kopułą. Za kogo się uważa? Za pieprzonego Mojżesza? Może zaraz przytarga tu tablice z dziesięcioma przykazaniami?
— Więc? — dociekała Ewa. — Jak myślisz, dlaczego tu jesteś? Co zrobiłeś, że cię tu zamknął?
— Trudno mi powiedzieć, bo takich jak ja są tysiące. Zresztą takich jak ty też, więc cholera wie, czym ten psychol się kieruje.
Ewa wiedziała, że Krystian gra na zwłokę, miga się od odpowiedzi.
— Pracuję w nieruchomościach, można powiedzieć. Kupuję je po okazyjnych cenach. Wraz z kolegą inwestujemy w nie i sprzedajemy drożej albo w ogóle stawiamy coś nowego. Nuda…
— Jasne…
— Uhmmm…
— A gdzie twoje przewinienie?
— Co?
— Gdzie twoje grzechy?
— Czasami robiło się jakieś przekręty. Nikt przecież nie jest święty, no nie?
Ewa nie odpowiedziała.
— A poza tym też skakałem trochę z kwiatka na kwiatek. Rozumiesz? Ale nigdy nie byłem żonaty i nie zamierzam.
Pokiwała głową. Przez chwilę panowała cisza. W końcu przerwał ją Głowacki.
— No, ale jesteś psychiatrą…
— Psychologiem.
— Niech będzie. Masz jakiś pomysł? Czemu nas tu trzyma? Facet jest niezrównoważony, tyle to i ja wiem. Ale może domyślasz się, jako fachowiec, co mu tam się dzieje pod czaszką? — Głowacki zakreślił kółko na skroni.
— To, że coś się dzieje u niego pod czaszką, jak to ująłeś, to jest wysoce prawdopodobne. Trudno jednak odgadnąć, co to może być. Żeby to stwierdzić, musiałabym go zbadać, niezbędne są narzędzia diagnostyczne. Nie wiem, co może nim kierować.
— Dobra, to dajmy sobie z tym spokój. A jak powinniśmy z nim postępować?
— Trzeba być opanowanym. Nie możemy go denerwować. Musimy spróbować zaakceptować zaistniałą sytuację, przynajmniej do czasu, aż dowiemy się czegoś więcej. Głowacki oparł ręce o kraty i zaśmiał się cicho.
— Co w tym śmiesznego?
— Nic. Poza tym, że właśnie sobie uświadomiłem, że jak na kogoś, kto posiada tę wiedzę, wyjątkowo kiepsko ci poszło.
— Trudno się nie zgodzić. Ale nie mów mi, że jak tu trafiłeś, to położyłeś się grzecznie na kocyku i uważnie słuchałeś wykładu na temat nocniczka i posiłków.
— Chciałem mu łeb rozwalić.
— No właśnie.
— I nadal chcę.
— A ja nie miałabym nic przeciwko temu, żeby to zobaczyć, ale najwyraźniej musimy zacząć inaczej to rozgrywać.
Głowacki bez słowa pokiwał głową. Ewa mówiła dalej:
— Choć tobie wydaje się to niepojęte, on może działać według jakiegoś planu. — Spojrzała w stronę stołu z narzędziami chirurgicznymi, a potem w stronę haka. — Jeżeli to, co znajduje się w tym pomieszczeniu, wiąże się z tym planem, tu musimy zyskać jak najwięcej czasu, grać na zwłokę.
— Masz rację.
Przez kilka minut patrzyli na siebie bez słowa. Ewa była przerażona. Nic w tej kwestii się nie zmieniło. Nie chciała umierać, pragnęła jak najszybciej wrócić do Weroniki. Jeżeli zyskają odpowiednio dużo czasu, to może policja natrafi na ich trop?
Krystian nigdy nie chciał, aby jego los zależał od innych. Był gotów zgnieść każdego, kto stanie na drodze do jego celu. Teraz jednak musiał posłuchać tej babki i nauczyć się z nią współpracować, bo w kwestii pracy z czubkami miała o wiele większą wiedzę i doświadczenie. Jeżeli uda im się stąd wydostać, rozwali łeb temu psycholowi.
— Mógłbyś się odwrócić? — zapytała Ewa.
— Słucham?
— Mógłbyś się odwrócić? Muszę się załatwić do tego nocnika. Pęcherz mi pęka.
— A tak, jasne.
Po chwili usłyszeli charakterystyczne bębnienie kropel o metalowy nocnik.
— Nie podglądasz?
— Nie — skłamał.