Pamiętacie powieść Joanny Chmielewskiej, Wszyscy jesteśmy podejrzani? Po kilku stronach Zbrodni na boku, debiutanckiego kryminału Doroty Dziedzic-Chojnackiej, poczułam się, jakbym przeniosła się do opisywanego przed laty przez polską królową kryminału, pełnego niezwykle sensacyjnych i równie zabawnych wydarzeń biura architektonicznego. Z tą różnicą, że tym razem znalazłam się w kancelarii adwokackiej.
Bo właśnie tam, korzystając z własnych zawodowych doświadczeń, radca prawny, Dorota Dziedzic-Chojnacka, umieściła akcję powieści. Jeden ze współpracowników kancelarii zostaje aresztowany pod zarzutem zamordowania swego klienta. Młodej aplikantce, Katarzynie Nowackiej, nie specjalnie chce się wierzyć w trafność wytypowania zabójcy przez policję. W sumie bardziej z nudów oraz chęci urozmaicenia swej monotonnej, prawniczej codzienności, kobieta wszczyna własne śledztwo.
Śledztwo to prowadzone jest pokątnie, oparte jest na hulających po mieście plotkach, wypytywaniu znajomych, co robili w chwili morderstwa i snuciu własnych hipotez przez rozkojarzoną panią prawnik. Na czoło top listy głównych podejrzanych wysuwa się co rusz to nowy pracownik feralnej kancelarii, każdemu można by przyczepić jakiś motyw, a podawane przez przesłuchiwanych alibi, sypie się na potęgę. Kto więc dokonał tej zbrodni na boku? Sprawdźcie sami.
Z jednej strony, autorka zaczerpnęła w swej powieści z klasyki, tworząc coś na kształt zagadki zamkniętego pokoju. Mówię: „coś na kształt”, ponieważ mamy tu zamknięty krąg podejrzanych – pracowników kancelarii – i to głównie oni są brani pod uwagę jako przypuszczalni winowajcy. Jednak z drugiej strony, samo morderstwo popełnione zostało zupełnie gdzie indziej – w mieszkaniu denata, do którego mogły zawitać już szersze rzesze potencjalnych zabójców. Grono ewentualnych morderców zostaje więc powiększone i czytelnik - prowadząc własne dochodzenie w poszukiwaniu odpowiedzi na odwieczne pytanie – whodunnit? - ma w czym wybierać.
Narracja Zbrodni na boku prowadzona jest w pierwszej osobie. Historię opowiada czytelnikowi pani mecenas na początku kariery. To taka trochę snobka, która obmacuje wyjęte z lodówki sery, by sprawdzić, czy już mają odpowiednią temperaturę do spożycia i dziwi się, że wynajmowana przez nią sprzątaczka ukraińskiego pochodzenia umie pisać po polsku. Przede wszystkim jednak Katarzyna bawi się tu w małego detektywa, nie raz zaskakując policję swoimi odkryciami. W tym nietypowym śledztwie mimochodem pomaga jej jej partner – postać budząca u mnie szczególną sympatię, dzięki swym ciętym ripostom i akcjami w stylu przesiadywania bitą godzinę pod prysznicem, by w tym czasie Kasia mogła spokojnie wypytać panią sprzątaczkę o plotki związane z morderstwem. Nie każdy mężczyzna zdobyłby się na takie poświęcenie!
Porównania twórczości Doroty Dziedzic-Chojnackiej z powieściami Joanny Chmielewskiej nie są pozbawione uzasadnienia. Przede wszystkim Zbrodnia na boku to kryminał napisany, jeśli nie aż tak humorystycznie – choć pojawiające się od czasu do czasu protokoły z posiedzeń sądu stanowią istną rozrywkę – to lekko i z przymrużeniem oka. Inne elementy wspólne to już samo miejsce akcji – Warszawa, której topografia opisana jest tu szczegółowo i z kolorytem. Tam mieliśmy pracownię architektoniczną, tu kancelarię adwokacką. Tam narratorką była Joanna – tu jest przypominająca ją Katarzyna. I tu, i tam bohaterowie grają w brydża i sporo jedzą, a my dzięki szczegółowym opisom, dokładnie znamy menu. No i partnerem Joanny był niejaki Diabeł, a konkubent Kasi nazwany jest tajemniczo – D.
Zbrodnię na boku powinien przeczytać nie tylko każdy wielbiciel kryminałów, ale i każdy przyszły prawnik. Autorka z detalami opisała tu sekrety pracy w kancelarii czy sądzie – istne to kompendium wiedzy prawniczej, która, wychodząc spod pióra Doroty Dziedzic-Chojnackiej, wydaje się wręcz pasjonująca.
Polecam więc tym, którzy lubią lekturę nie tylko sensacyjną, ale i z humorem.
Dorota Dziedzic-Chojnacka
Zbrodnia na boku
Videograf
Chorzów, 2014
299 s.