Wydanie książki to spełnienie moich marzeń! Mam wrażenie, że wszystko co robiłam do tej pory, w jakimś stopniu doprowadziło mnie do tego momentu. (…) Pozornie niezwiązane z literacką robotą doświadczenia, jakie zdobywam w życiu, przydają mi się przy pisaniu. Chodzę po tym świecie, obserwuję, podsłuchuję, a potem przerabiam to na swoją opowieść.
Patrycja Trzcionkowska: Od kiedy tak bardzo pokochałaś zwierzęta?
Marta Matyszczak: Miłość do zwierząt to u nas sprawa rodzinna. Wszyscy mamy lekkiego hyzia na ich punkcie. Pamiętam opowieści mojej babci (Marianny zresztą) o kocie, który z moim tatą i wujkiem grał w „głupiego Jasia”. Babcia miała pieska, Sabę, która z wyglądu bardzo przypominała Gucia. To była przybłęda przygarnięta z ulicy. Ja swojego pierwszego psa wypłakałam, gdy miałam siedem lat. Pojechaliśmy na wakacje w góry i tam przyplątała się do nas Pchełka (jak ochrzciliśmy ją ze względu na...pchły, których miała pod dostatkiem). Po tygodniu wróciliśmy do domu, a ja ryczałam po nocach, dostałam gorączki i wreszcie rodzice nie mieli innego wyjścia, jak wrócić po psa, który spokojnie czekał na nas pod domkiem letniskowym. Pchełka przeżyła z nami długie lata i tak naprawdę nie wyobrażam już sobie domu bez czworonoga. Na szczęście mój mąż ma takie same upodobania. Tata kiedyś mawiał: „Jesteś jak Violetta Villas! Przyprowadzasz do domu psy, a ja się potem muszę nimi zajmować”.
Agnieszka Borowska: Jakie jest twoje ulubione miejsce do pisania? I oczywiście twojego pomocnika, bo domyślam się, że Gucio towarzyszy wiernie w każdym momencie twórczym.
M.M.: Żeby pisać, muszę mieć ciszę i spokój. Nie dla mnie więc szpanerskie kawiarnie, gdzie autorzy zasiadają z laptopem oraz latte z mlekiem sojowym i tworzą dzieła. Ja zaszywam się w domu, siadam przy stole w jadalni i walczę z tekstem. Gucio kładzie się obok, tyłem do mnie i pilnuje, czy wróg nie nadciąga.
Edyta Chmura: Prowadząc Kawiarenkę Kryminalną, masz ciągły wgląd w to, co czytelnikom kryminałów się podoba. Czy dzięki temu łatwiej było ci napisać książkę?
M.M.: Pochłonęłam mnóstwo literatury gatunkowej, obejrzałam długie godziny seriali kryminalnych, nasiąkłam tym od podszewki, rozłożyłam na czynniki pierwsze, i to z pewnością pomogło mi przy pisaniu. Nie wyobrażam sobie, że można wydawać kryminały, ale ich nie czytać. To troszkę takie zadzieranie nosa: „Nie czytam gatunku, ale chętnie na nim zarobię, bo jest popularny”. Ja to po prostu kocham, tak od strony czytelniczej, jak i pisarskiej.
Iza Wyszomirska: W "Tajemniczej śmierci Marianny Biel" istotną rolę odegrały zwierzęta, Śląsk i humor. Co dla ciebie jest najważniejszym elementem tej powieści?
M.M.: Oczywiście książki nie byłoby bez Gucia – tego fabularnego, jak i tego prawdziwego, który stał się pierwowzorem kryminalnego bohatera. Zdecydowałam się na tak nietypową postać, ponieważ wyszłam z założenia, że najlepiej pisze się o tym, co się zna i kocha. A ja uwielbiam czworonogi. Swoją drogą, ciekawe co Gutek miałby mi do powiedzenia, gdyby kiedyś wreszcie w Wigilię przemówił ludzkim głosem...
Magdalena Szeszko-Lendzion: Kiedy i w jakich okolicznościach zrodził się pomysł na książkę?
M.M.: Pomysł na powieść kiełkował w mojej głowie już od dawna. Długo zabierałam się do pisania. Nie wiedziałam, z której strony to ugryźć. Pomogły mi warsztaty pisarskie i scenariuszowe, które otworzyły mi oczy na strukturę powieści. Żeby książkę „dobrze się czytało”, jak to czasem można zobaczyć w różnych recenzjach internetowych, najpierw trzeba ją mozolnie zbudować z poszczególnych cegiełek. A to że coś się lekko czyta, wcale nie znaczy, że tak samo lekko się pisze.
Hania Uchman: Jakiego polskiego aktora chciałabyś zobaczyć w roli Szymona Solańskiego? A skoro już o adaptacjach mowa, to czy jest jakaś, która przypadła ci do gustu w takim samym stopniu jak książkowy pierwowzór?
M.M.: Jeżeli jesteśmy w strefie niebieskich migdałów, to chciałabym, by Szymona Solańskiego zagrał pan Marcin Dorociński. Po pierwsze, to znakomity aktor. Po drugie, idealnie pasuje do mojego bohatera wyglądem. A po trzecie i niezwykle ważne, jest znany ze swojej miłości do zwierząt, angażuje się w schroniskowe akcje, wspierając adopcję bezpańskich psów. Jeśli miałabym jeszcze bardziej zaszaleć w marzeniach i przenieść się z nimi za granicę, to w angielskojęzycznej adaptacji powieści w roli Solańskiego widzę Davida Tennanta, odtwórcę roli detektywa Alca Hardy'ego z serialu „Broadchurch”, czy też Doctora Who numer 10. Pisząc niektóre sceny, wyobrażałam sobie tego aktora. Będąc w Londynie, miałam przyjemność obejrzeć spektakl „Don Juan in Soho” w Windham's Theater, w którym główną rolę grał Tennant właśnie. Musielibyście mnie potem zobaczyć, jak po przedstawieniu sterczę w tłumie rozwrzeszczanych nastolatek, czekając na możliwość zdobycia autografu. Swoje wystałam, ale autograf mam!
S-ka Jadwiga: Dokąd wyjechałabyś, aby ukryć się przed "książkowym" mordercą?
M.M.: Jak powiem, to on mnie potem znajdzie, ten morderca... Poza tym nie muszę się ukrywać, bo mam psa zaczepno-obronnego (mamy taki układ, że on zaczepia, a ja go bronię). A wyjechałabym raczej w celach wypoczynkowych. Wszędzie tam, gdzie jest morze. Nad morzem wstępuje we mnie nowe życie.
Krzysiek Skórski: Załóżmy, że masz możliwość zostania autorką już napisanego kryminału. Którego?
M.M.: Zazdroszczę (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) i podziwiam Kate Atkinson. Jej powieści są mądre, zabawne, trochę poetyckie, napisane pięknym językiem. I zawsze też pojawiają się u niej psy (co nie jest dla mnie bez znaczenia). A skoro już przy psach jesteśmy, i mam wybrać jeden tytuł, to niech będzie „O świcie wzięłam psa i poszłam” tej autorki
Izabela Szymczak: Czy Gutek planuje kolejną powieść? A jeśli tak, czy będzie to kontynuacja "Tajemniczej śmierci Marianny Biel"?
M.M.: Druga część serii „Kryminał pod Psem” pod tytułem „Zbrodnia nad urwiskiem” ukaże się nakładem Wydawnictwa Dolnośląskiego we wrześniu tego roku. Gutek znów będzie miał pełne łapy kryminalnej roboty.
Dagmara Kowalewska: Czy masz ulubione miejsce na Śląsku, do którego często wracasz?
M.M.: Jak to mówił porozumiewawczo mój kolega ze studiów, wielki fan Ruchu Chorzów: „Tyś jest dziołcha z Chorzowa”. W Chorzowie są moje korzenie, tu spędziłam dzieciństwo i zawsze z sentymentem spoglądam na te moje stare kąty. Uwielbiam też Katowice. Doskonale pamiętam, kiedy w czasie studiów nie mieliśmy gdzie wyjść wieczorem ze znajomymi, bo o godzinie 20 miasto szło spać. Teraz jest ulica Mariacka, Strefa Kultury, NOSPR, Muzeum Śląskie, Międzynarodowe Centrum Kongresowe. Wszystko to wygląda niezwykle imponująco, cieszy oko i serce. Ale też dla odmiany lubię się przejść po chorzowskich uliczkach, gdzie zamiast szkła, drewna i blachy można raczej spotkać okopcone cegły, czerwone framugi okienne i starszych ludzi wysiadujących na ławeczce pod familokiem.
Marlena Garczyńska: Czy któraś z postaci w książce jest podobna z charakteru czy wyglądu do realnej osoby?
M.M.: Żadna z postaci nie odpowiada jeden do jednego rzeczywistej osobie. Czerpałam tak z samej siebie, jak i znajomych, mieszając cechy charakteru czy wyglądu u różnych bohaterów. Mój mąż z kolei twierdzi, że nakradłam jego powiedzonek i wsadziłam je w usta bohaterów książki. No ja nie wiem...
Ma Pa: Czy zamieściłaś w powieści elementy autobiograficzne? No i pytanie zasadnicze - który rozdział napisał Gucio?
M.M.: Opisałam w powieści wiele miejsc w Chorzowie, z którymi jestem czy byłam w jakiś sposób związana. Na przykład Róża Kwiatkowska chodziła dokładnie do tych samych szkół co ja. Szymon Solański adoptował z chorzowskiego schroniska dla bezdomnych zwierząt Gucia, co i ja uczyniłam jedenaście i pół roku temu. A Gucio twierdzi, że napisał wszystko i domaga się zapłaty mierzonej w parówkach.
Paulina Rubin: Dr. House w serialu zadawał czasem pytanie: "Czy kłamstwo jest kłamstwem, gdy wszyscy o nim wiedzieli?" Co sądzisz na ten temat?
M.M.: Kłamstwo pozostaje kłamstwem. Czy ktoś o nim wie, czy nie, nie zmienia postaci rzeczy. Pytaniem tym trafiłaś w jeden z wątków mojej książki. Można więc po przeczytaniu pozastanawiać się, jak to było w tym przypadku... A Doktora House'a uwielbiam!
Mariola Zofia Laura Marszałek: Co popchnęło cię do napisania kryminału? Czyżbyś była naocznym świadkiem prawdziwej zbrodni?
M.M.: Na całe szczęście kryminał istnieje dla mnie tylko w sferze fikcji. Szczerze mówiąc, jedynie taki mnie interesuje. Oglądanie filmów czy czytanie książek o prawdziwych zbrodniach mnie nie ciekawi. W całej tej literackiej zabawie bardziej pociąga mnie sama zagadka, konstruowanie labiryntu, z którego czytelnik musi się wydostać, podążając za bohaterami. Lubię też czytać kryminały, z których mogę dowiedzieć się czegoś o świecie, o którym nie mam pojęcia, czy miałby to być inny kraj, region Polski, czy na przykład jakieś zaskakujące zakamarki ludzkiej psychiki.
Sylwia Waligóra: Z którym prozaikiem najchętniej nawiązałabyś współpracę i czy w ogóle rozważałabyś taką możliwość?
M.M.: Pisanie prozy jest robotą dla jednej osoby. Co innego jeśli chodzi o scenariusze. Napisałam kiedyś razem z kolegą, Michałem Zielińskim, scenariusz do kryminalnej farsy teatralnej, „Szajba na Troopie”. Żeby to miało sens, trzeba umieć konstruktywnie skrytykować czyjś tekst i też przyjąć czyjąś krytykę.
Katarzyna Iwańczak: Dlaczego kryminał, a nie jakaś miła, przyjemna i obyczajowa książka?
M.M.: Mój kryminał tak w zasadzie też jest miłą, przyjemną i obyczajową książką. Choć jest trup i jest śledztwo, jednak wszystko to jest napisane z pewnym przymrużeniem oka. Docierają do mnie głosy od pierwszych czytelników, którzy twierdzą, że byli upominani w środkach transportu publicznego za to, że zbyt głośno śmiali się podczas lektury „Tajemniczej śmierci Marianny Biel”. A piszę kryminały, a nie romanse, ponieważ lubię czytać kryminały, a nie romanse.
Robert Czyżycki: Zanim zaczęłaś pisać, słowo „pisarka” kojarzyło ci się z takim życiem, jakie wiedziesz teraz?
M.M.: Jestem dopiero na początku tej drogi, więc zobaczymy, jak te wyobrażenia będą się miały do rzeczywistości. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jest to ciężka praca, taka jak każda inna, z momentami pewnych porywów, które są prawdziwą przyjemnością. Przyjemnością w morzu ciężkiej roboty.
Marysia Ski: Jaki inny region Polski mógłby twoim zdaniem stać się interesującym tłem do opowieści?
M.M.: Każdy region, każda miejscowość ma w sobie coś interesującego, jakieś głęboko skrywane tajemnice. Trzeba tylko umieć je znaleźć, a potem opisać. W kolejnych tomach serii „Kryminał pod Psem” zamierzam zresztą wyjść poza Chorzów. Zawsze będzie się on pojawiał, tam moi bohaterowie będą mieli swoistą bazę wypadową. Odwiedzą jednak też różne miejsca, które w jakiś sposób są dla mnie ważne.
Marcin Tomkowiak: Jeśli miałabyś popełnić zabójstwo doskonałe, jak mogłoby ono wyglądać?
M.M.: Podobno takie nie istnieje... Kiedyś zadałam to samo pytanie mojej przyjaciółce lekarce. Odpowiedziała coś o wstrzykiwaniu potasu, ale może lepiej nie podawajmy tu instrukcji.
Izabela Dembna: Skąd pomysł na tytuł ? Czy Marianna to postać w jakiś sposób ci bliska?
M.M.: Tytuł miał brzmieć zupełnie inaczej: „Gdzie podziały się koty?”. Wydawca jednak uznał, że brzmi on za mało kryminalnie i może zdarzyć się tak, że ktoś będzie szukał w księgarni kryminału, spojrzy na moją książkę i pomyśli: „łe, to o kotach”, po czym odłoży ją na półkę. Najpierw nie mogłam się z tym pogodzić, bo te koty wydawały mi się takie poetyckie...A teraz dziękuję wydawnictwu, bo miało rację. W pewnych sprawach lepiej słuchać mądrzejszych od siebie. A Marianna to imię mojej babci, więc pewnie stąd przyszło mi do głowy.
Paweł Richert: Czy kot widoczny na okładce odgrywa istotną rolę w fabule?
M.M.: Kot został przegoniony z tytułu przez Mariannę. Jednak cała zgraja Mruczków pojawia się w piwnicy domu pod numerem 113 na ulicy 11 Listopada w Chorzowie. Oprócz nich jest tam też trup...
Małgorzata Rolla: Czy jakaś recenzja wpłynęła na twoje pisanie ?
M.M.: „Tajemnicza śmierć...” spotkała się z pozytywnym odzewem, z czego bardzo się cieszę. Zawsze chętnie słucham konstruktywnej krytyki, bo dzięki niej można nauczyć się lepiej pisać. Nie mam tu na myśli wypowiedzi: „Nie podoba mi się, bo nie”, takie są zwykłymi złośliwościami i nie ma sensu brać sobie ich do serca. Ale jeśli ktoś podaje konkretne argumenty, wtedy mogę z nich wyciągnąć coś dla siebie.
Andrzej Raboj: Ulubiony zapach?
M.M.: Konwalie, hiacynty, opony i mokry po deszczu asfalt.
Marcin Stankiewicz: Dlaczego uśmierciłaś kobietę a nie mężczyznę?
M.M.: Akurat w tym przypadku płeć miała znaczenie. Opisałam panią na emeryturze, która jest w zasadzie przezroczysta dla społeczeństwa. W pewnym wieku kobiety przechodzą w tak zwaną smugę cienia. Jeśli nie mają już ładnej twarzy, długich, smukłych nóg i generalnie starzeją się, ludzie, także inne, młodsze kobiety, przestają je traktować poważnie, w rezultacie w ogóle zauważać. Tak było w przypadku Marianny Biel. Póki była gwiazdą teatru, szanowano ją. Gdy sława i młodość się skończyły, wyparowało też zainteresowanie. Marianna leżała martwa w piwnicy swojego domu przez kilka tygodni. I nikt nawet nie zainteresował się, co się z nią stało. Sądzę, że ta przypadłość „niewidzialności” w o wiele większym stopniu dotyczy kobiet niż mężczyzn. W starzeniu się jest pewna nierówność płci.
Tola Ja: Jak długo pisałaś książkę?
M.M.: Trudno to dokładnie obliczyć, ponieważ robiłam sobie przerwy. Samo wpisywanie opowieści do komputera poszło mi całkiem szybko. Potem dopiero zaczęła się robota. W moim przypadku doskonale sprawdza się zasada obowiązująca przy pisaniu scenariuszy, a mówiąca, że „writing is rewriting”. Po skończeniu pisania, drukuję tekst, sczytuję i poprawiam. I tak po wielokroć. Trwa to miesiącami, dopóki nie będę pewna, że oddam czytelnikowi dopracowaną historię.
Beata Górniewicz: Jacy pisarze cię inspirują w twórczości i w życiu jako takim?
M.M.: Wspomniana już Kate Atkinson jest moim guru pod każdym względem. Jeśli chodzi o wyczarowanie klimatu opowieści, inspirację stanowią dla mnie powieści Johana Theorina. Jego cztery części sagi o Olandii są majstersztykiem. Autorem przeze mnie ukochanym, a w Polsce wciąż za mało, moim zdaniem, docenianym jest Ian Rankin, szkocki pisarz, który powołał do życia Johna Rebusa, edynburskiego gliniarza, który już dawno powinien przejść na emeryturę, ale jakoś na szczęście nie spieszno mu do odpoczynku. Mogłabym tak jeszcze wymieniać długo...
Katarzyna Różalska: Publikowałaś opowiadania, Kawiarenka Kryminalna działa znakomicie, czy wydanie powieści jest zatem przełomem w twoim życiu?
M.M.: To zdecydowanie spełnienie moich marzeń! Mam wrażenie, że wszystko co robiłam do tej pory, w jakimś stopniu doprowadziło mnie do tego momentu. Prowadząc Kawiarenkę Kryminalną, czytałam (i wciąż czytam) mnóstwo kryminałów, a moim zdaniem nie można dobrze pisać, nie czytając. Lektura to najlepsza nauka pisania. Wysyłając opowiadania na konkursy, brałam dzięki temu udział w warsztatach literackich. Te krótkie formy stanowiły wstęp do monumentalnej pracy, jaką jest napisanie powieści. Ale też pozornie niezwiązane z literacką robotą doświadczenia, jakie zdobywam w życiu, przydają mi się przy pisaniu. Chodzę po tym świecie, obserwuję, podsłuchuję, a potem przerabiam to na swoją opowieść.
Janusz Fo: Zauważyłem, że jesteś osobą z dużym poczuciem humoru. Czy kiedykolwiek przytrafiła ci się wpadka tak wstydliwa a równocześnie zabawna, że mogłaby stanowić główny temat twojej powieści?
M.M.: Czy główny temat, to nie wiem, ale moje drobne wpadki, które przytrafiają mi się non stop, są źródłem inspiracji do wybryków np. Róży Kwiatkowskiej, trzeciej po Szymonie Solańskim i Guciu głównej bohaterki moich książek. Na przykład kiedyś zostałam wzięta przez dealera narkotykowego za potencjalną klientkę. Czekałam na dworcu w Katowicach na pociąg, a tu pan przemierzający halę z podejrzaną siateczką pod pachą zatrzymał się przy mnie i rzekł konspiracyjnie: „Narkotyki, narkotyki”. Potem umknął, zostawiając mnie z rozdziawioną gębą. Powrócił jednak po chwili i dodał zachęcająco: „Promocje, rabaty!”. Nie wiem, czy wyglądam na taką, która potrzebowałaby natychmiastowo jakichś środków odurzających, ale za całą sytuację winię workowaty płaszcz, który miałam na sobie.
Małgorzata Patrycja: Jaki jest twój ulubiony komik/kabaret/serial komediowy? Czy uważasz, że ,,Tajemnicza śmierć Marianny Biel'' mogłaby być podstawą do napisania skeczu roku?
M.M.: Nie cierpię kabaretów! Mam wręcz na nie alergię. Jedyny kabaret, który trzyma poziom, to Kabaret Na Koniec Świata. Występuje w nim wspaniała aktorka, Izabela Dąbrowska, która zresztą teraz gra w „Uchu Prezesa”. Oglądałam ją też w przedstawieniu „Prapremiera dreszczowca” w Och-Teatrze – to opowieść o grupie naukowców, którzy postanawiają wystawić przedstawienie, ale wszystko im się wali – a to dekoracja odpadnie, a to zapomną tekstu, to znowu ten, który miał grać trupa, dostaje ataku kichania. Spektakl jest świetny, głównie dzięki znakomitej grze pani Dąbrowskiej. Popłakałam się ze śmiechu. A jeżeli jesteśmy przy serialach komediowych, to łzy szczęścia ciekły mi przy „Hotelu Zacisze”, produkcji Johna Cleese'a z lat 70. „Tajemnicza śmierć Marianny Biel” na jeden skecz raczej by się nie nadawała, za to na serial jak najbardziej. Kolejne części piszę zresztą w pewnej konwencji serialowej. Są powracające miejsca i postacie, i choć każdy tom to osobna historia kryminalna, to wątek osobisty głównych bohaterów ciągnie się przez wszystkie tomy.
Małgorzata Wójcik: Gdybyś mogła na jeden dzień wcielić się w dowolnie wybranego bohatera książki, kto by nim był i dlaczego?
M.M.: Na pewno nie byłaby to żadna postać z kryminału. Wolałabym nie ryzykować życia! Może zamieniłabym się na chwilę z Lisą, bohaterka mojej ukochanej książki z dzieciństwa, „Dzieci z Bullerbyn”? Te beztroskie i jakże pomysłowe zabawy, jakie zafundowała swoim postaciom Astrid Lindgren, są chyba rodzajem raju utraconego.
Wywiad przeprowadzili Czytelnicy Kawiarenki Kryminalnej.
Zdjęcia autorstwa Damiana Matyszczaka.
Okładka – materiał Wydawnictwa Dolnośląskiego.
Fragment "Tajemniczej śmierci Marianny Biel".