Uważam, że Wojciech Chmielarz to jeden z najzdolniejszy polskich autorów literatury kryminalnej. Dawno już przegonił nawet Zygmunta Miłoszewskiego. A jeśli wziąć pod uwagę jego wirtuozerię w konstruowaniu fabuły, to nie byłoby nadużyciem mówienie o naszym polskim Jo Nesbø. „Zombie”, druga część przygód nieudolnego prywatnego detektywa Dawida Wolskiego, nie stanowi w tym względzie wyjątku. Ponadto jest po prostu świetną, sentymentalną powieścią obyczajową.
Adam Górnik szuka mordercy dziewczynki. Mordercy, który już od lat powinien nie żyć, ponieważ Górnik gdzieś pod koniec szkoły podstawowej go zabił. On jednak (lub osoba podszywająca się pod niego) wydzwania do Adama i rzuca mu wyzwanie. Górnik musi czym prędzej (i z zachowaniem jak największej dyskrecji) znaleźć przeciwnika. Nikt nie może się dowiedzieć, co wydarzyło się w latach 90. w gliwickim lesie. Ponieważ Adam Górnik jest teraz prokuratorem.
Górnik niby to prowadzi sprawę zabójstwa, jednak przede wszystkim stara się chronić samego siebie. Działa opłotkami. Dlatego też wynajmuje do pomocy Dawida Wolskiego, prywatnego detektywa pozbawionego jakichkolwiek zasad. Nie zdradza mu jednak całej prawdy. Wolski porusza się więc na oślep, licząc, że wyciągnie z prokuratora jak najwięcej kasy. Bo w sumie tylko na pieniądzach już mu zależy.
W tę coraz bardziej niebezpieczną grę z niedookreślonym przeciwnikiem wciągnięte są dwie pary. Dawid i Marta (pojawiła się w „Wampirze”, pierwszym tomie przygód Wolskiego) oraz Adam i Karolina (kobieta, w której Górnik kochał się w nastoletnich czasach). Oba te „związki” z różnych powodów nie mają szans zaistnieć. Oba są toksyczne. Mężczyźni u Chmielarza to egoiści, dążący po trupach do osiągnięcia własnych celów. Kobiety są pogubione, ze zmarnowanym życiem, nawet jeśli w zasadzie jeszcze na dobre go nie zaczęły. Nie jest to optymistyczny obraz.
Autor co rusz przeskakuje ze współczesnego wątku śledztwa do tego z końca poprzedniego stulecia, kiedy to bohaterowie chodzili jeszcze do szkoły i wszystko wydawało im się możliwe. Chmielarz maluje nostalgiczny, brudny świat, w który wsiąka się od pierwszej strony tej pasjonującej opowieści. Lata 90. opisane są tu z detalami, od razu widać, że autor sam wtedy chodził do gliwickiej podstawówki, a miejsca, które przedstawia czytelnikowi, gdzieś mu tam wciąż głęboko w duszy grają. Plastycznie utkane, zapadające w pamięć sceny filtrowane poprzez każdy ze zmysłów to specjalność Chmielarza.
Dawida Wolskiego trudno polubić. Nie ma rodziny, pieniędzy ani kręgosłupa moralnego. Jedyne co ma, to zasyfioną kawalerkę. Ma też powody, by być gnojkiem i skrzętnie się w tej roli odnajduje. Niby wie, że czasem powinien się zachować jak przyzwoity człowiek, ale skoro w ostatecznym rozrachunku mu się to nie opłaca, toteż nie zamierza nadstawiać za kogoś karku. Nawet gdyby to miało oznaczać, że wychodzi na świnię. A wychodzi. Mimo to chce się podążać za tym wyraziście zarysowanym antybohaterem. Z nadzieją, że koniec końców wyjdzie na ludzi.
Chmielarz głęboko wnika w psychikę swoich postaci. Jasno nakreśla kierujące nimi motywacje. Choć akurat relacja głównego antagonisty i pewnej kobiecej bohaterki (szczegółów podać nie mogę, by nie zdradzić zbyt wiele) wydaje mi się mało prawdopodobna, szczególnie w odniesieniu do przedstawionej wcześniej tak odmiennej sylwetki owego czarnego charakteru.
Prześwituje też gdzieś tam poprzez fabułę społecznikowskie zacięcie autora. (Na co patologiczna rodzina wyda 500 plus? Nie na wódkę, tylko na takie „luksusy” jak kredki dla dziecka i inne przybory szkolne, by to nie czuło się gorsze od kolegów).
Chmielarz jak to Chmielarz, przygotował kilka zaskoczeń dla czytelnika i wywrócony do góry nogami finał. Sama konstrukcja powieści jest niezwykle ciekawa i oryginalnie zbudowana. Jednym słowem, „Zombie” to świetna rozrywka na najwyższym poziomie. Czytajcie chłopaka z Gliwic, bo warto!
Wojciech Chmielarz
„Zombie”
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec, 2017
517 s.